"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

czwartek, 9 lutego 2012

Dzień czterdziesty drugi- all we are is just another brick in the wall.


Tak, dostałem 13. Co prawda nie 100% pensji, ale i tak jestem zadowolony. Życie od razu jest piękniejsze. Jednak widząc to moi współpracownicy doszli do wniosku, że nie może być tak dobrze. I oto po raz kolejny jestem raczony festiwalem marudzenia i narzekania na wszystko już od samego rana.
Przoduje w tym jeden stary dziad, którego mam nieszczęście mieć po swojej prawej. Dla niego nic nie jest dobrze zaczynając od naszej pracy (bo za komuny było lepiej) po obecność wojska w Afganistanie. Wszystko jest nie tak. Podatki- złodzieje, prąd- złodzieje, woda- złodzieje, rząd- złodzieje, ludzie- złodzieje, urzędnicy- złodzieje. Wszyscy złodzieje. W jego świecie wszyscy są złodziejami. I nikt na niczym, oprócz niego, się nie zna. Policja- idioci, nie potrafią bandytów złapać, on by im pokazał. Prawo- wymyślili kretyni, w ogóle co za pomysł, żeby od razu karać kierowców?! Każdy powinien móc raz złamać prawo i nie być karany. Na moje delikatne zaznaczenie, że ten pomysł jest całkowicie debilnym przyzwoleniem do popełniania przestępstw dowiedziałem się, że jestem młody i się nie znam (dziwne, że nie jestem złodziejem...). 
Facetowi wszystko nie pasuje i na wszystko ma swoją receptę, oczywiście skonstruowaną tak, żeby mu było najlepiej. W jego świecie nie może być tak, że ktoś dostanie jakąś pomoc, której on nie dostanie. Zarabia ponad 3x więcej ode mnie i miał na mnie focha przez kilka dni po tym jak przytrafiła się mu z mojej strony ogromna niesprawiedliwość pod postacią 10% zniżki dla mnie (i innych najmniej zarabiających) na urzędowe wyjście do kina. To, że w ogóle nie poszedłem nie ma dla niego znaczenia. Liczy się tylko to, że mogłem zapłacić niecałe 2 zł mniej, a on nie.
Te 2 zł z pewnością uratowałyby jego budżet domowy -szczególnie, że z jego zeznań podatkowych wiem, że razem z małżonką nie mając na utrzymaniu nikogo oprócz siebie i małego mieszkanka w bloku zarabiają skandalicznie mało. Zaledwie ponad 8x więcej ode mnie. Nie zrozumcie mnie źle- nigdy nie wyrzygiwałem nikomu, że zarabia więcej ode mnie ani nie czułem z tego powodu zawiści. Wkurwia mnie co innego, a mianowicie żółć jaką on wokół siebie rozlewa. Facet 2 lata przed emeryturą, bez wyższego wykształcenia, bez znajomości żadnego języka obcego, facet któremu... a nie, to opowiem Wam osobno, bo dobra historia, słuchajcie: 
Siedzę sobie w biurze, w którym mamy jeden kalkulator na kilka osób. Luzik. Leży on zawsze w tym samym miejscu na biurku dziewczyny siedzącej naprzeciwko mnie. Koleś o którym dziś Wam opowiadam jednego dnia musiał policzyć jakąś wyższą matematykę. Było to na poziomie 134 + 25. Nie, serio mówię- to nie te same liczby co on miał, ale jedna była dwu, a druga trzycyfrowa i było to dodawanie. Czytał to sobie na głos, stąd wiem. Prosi mnie żebym mu kalkulator podał. E... Patrzę na niego, patrzę na leżącą obok monitora jego komputera komórkę, jeszcze raz na niego i mówię “159?”. Odpowiada “Ale ja musze mieć pewność”... Więc szybko włączam kalkulator Windowsa, odwracam do niego monitor i wstukuję równanie na klawiaturze numerycznej. Jego odpowiedź “Wow, masz kalkulator w komputerze? Ciekawe czy ja też mam?”... Gdy uświadomiłem go, że tak to zamiast liczyć na nim i tak musiałem mu podać kalkulator, bo ten windowsowy “może się mylić”...
Wracając- ten człowiek, który nie ma podstawowego wręcz przygotowania do pracy biurowej zarabia ponad 3x więcej ode mnie i mimo, że uważam to za trochę “nie halo” to nie czuję z tego powodu do niego niechęci. Czuję ją przez to, że mimo tego wszystkiego jest w stanie patrzeć na mnie wilkiem gdy łaskawie szefostwo w prezencie dorzuci mi 2 zł do biletu, czy gdy potrafi 2 godziny szukać w internecie (oczywiście w czasie pracy) i dzwonić po informacjach (służbowym telefonem) aby znaleźć najtańszy pociąg do siostry. I dla pociągu tańszego o około 2-3 zł może wstać o 4 rano i jechać pół godziny dłużej z jedną przesiadką więcej. Żarcie przede wszystkim z przeceny (a najgorsze, że miłuje się w najbardziej śmierdzącym żarciu na świecie- puszki rybne, różne kiszonki i takie klimaty i tak, przynosi je do urzędu na 2 śniadanko...), dobre mięso = tanie mięso, płacz ile to pieniędzy urząd marnuje na zwrotki (mimo, że to często jedyny dowód, że wykonaliśmy naszą robotę) podczas gdy sam co chwilę bierze kopertę bo musi coś wysłać, czy jak dzwoni do niego ktoś na komórkę to się rozłącza i oddzwania ze służbowego. Każda kasa, która nie idzie bezpośrednio na niego jest dla niego kasą zmarnowaną. Ale nie tylko- wszystko, co się robi, a z czego nie czerpie bezpośrednich korzyści jest złe. Klimatyzacja- musi być ustawiona tak, żeby na niego dmuchało, wszystkie zszywacze, rozszywacze, dziurkacze muszą stać na jego biurku. Drukarka tak samo, mimo że koleś drukuje mniej więcej 5% tego co się u nas drukuje. A komuś pomóc? W życiu! Przecież to się nie mieści w zakresie jego obowiązków, który od razu chętnie wyciąga i wszystkim macha przed oczyma nie przyjmując do wiadomości, że jak każdy w ostatnim punkcie ma napisane “Ponad to pracownik zobowiązuje się do wykonywania innych poleceń wydanych przez przełożonych”. Za to gdy tylko usłyszy, że muszę służbowo wyjść i dwie godziny mocować się na mrozie z jakimś syfem to od razu radośnie stara się wepchnąć mi jego sprawy do załatwienia, żeby przypadkiem od grzejniczka za daleko nie musiał odejść.
Sorry stary, to nie mieści się w zakresie moich obowiązków.

1 komentarz: