"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

piątek, 29 czerwca 2012

Dzień pięćdziesiąty drugi- studentka.


Miało być o studentce i będzie, mimo, że gdy o niej myślę otwiera mi się nóż w kieszeni i boję się, że się zranię. Przyłazi do nas, ta dosłownie obraza dla rozumu ludzkiego, bardzo często, niemal co drugi dzień muszę patrzeć na jej oblicze nie skażone inteligencją, bo pisze pracę magisterską. Tzn. w sumie ja piszę za nią i nie za bardzo mogę protestować, przykaz szefa.
Co z nią nie tak? Zacznijmy od tego, że po prawie 5 latach studiów nic nie wie na ten temat. Oczywiście odnosi się do tego, co robimy w biurze, dlatego tu przychodzi, co nie zmienia faktu, że sam zajmuję się tym niedługo i właściwie dopiero czeka mnie podyplomówka w tym kierunku. Tymczasem ona o wszystko pyta mnie i co gorsza- ja znam odpowiedzi na te pytania. Czasem znam, czasem wystarczy, że zerknę w materiały które przynosi lub wyżebruje od nas. To wiele mówiące też o jej szkole (jakaś tam Wyższa Szkoła Niewiadomoczego w Zadupiu Większym), że studentka po 4 latach studiów wie mniej, niż koleś zajmujący się tematem kilka miesięcy. I to bez większego przekonania. No ale nic, tłumaczę jej cierpliwie zawiłości jej kierunku studiów, tłumaczę co, jak z czym i dlaczego przy okazji naświetlając jej oczywiste prawdy życiowe (takie na poziomie “jeśli wsadzisz palec do kontaktu to kopnie cię prąd”). Do tego jeszcze mam cierpliwość.
Potem przechodzimy bezpośrednio do budowy pracy magisterskiej. Tu moja cierpliwość wystawiana jest na ogromną próbę. Gdy mówię- zróbmy tu przypis, słyszę w odpowiedzi- a co to jest przypis? Tak, to pytanie zadaje studentka 5 roku pisząca pracę magisterską. Tłumaczę. Następnie musi wyjaśnić jakiś termin, więc pyta czy może przepisać z książki, słowo w słowo. Odpowiadam, że może zacytować jak chce, ale lepiej żeby napisała własnymi słowami to tak jak sama rozumie. Nie wie jak, w sensie pewnie nie rozumie tego. Tłumaczę więc jej o co w tym chodzi. Zakończenie błagała, żebym za nią napisał. Mówię:
-Nie napiszę bo nie znam całości pani pracy, a to musi się odnosić bezpośrednio do niej i z niej wynikać.
-Aha, no dobrze. To może ja napiszę to i to?
-A pisze pani o tym procesie i o jego wynikach w pracy?
-Nie.
-Czyli to nie wynika z pracy, więc niech pani tego nie pisze w zakończeniu.
-No ale tak jest.
-Ja wiem, że tak jest, ale pani o tym nigdzie nie wspomina, więc nieuzasadnione byłoby podsumowanie tego w zakończeniu. Jak bardzo pani chce, to proszę dopisać o tym w treści pracy.
I tak w kółko- teorie z kosmosu, wnioski znikąd, przepisywanie książek słowo w słowo i połowa od myślników. Ale to i tak mały pikuś, bo oprócz tego, że ona nie ma wiedzy ze studiów, nie wie jak pisać pracę, to nie wie też jak używać worda, czy w ogóle komputera.
Nie ma komputera od wczoraj. To widać po kompie jaki nosi, po stopniu zasyfienia jego dysku, po ilości kontaktów GG, no i ostatecznie jakoś potrafiła znaleźć obrazek z gejowskim porno i ustawić go sobie jako tapetę (jaj zażenowanie- priceless).
Ale nic nie potrafi. Aż się dziwię, że umie Worda odpalić. Formatowanie to dla niej czarna magia, nie jest w stanie rozróżnić enter od spacji, wcięcia akapitów robi spacjami, nie wie jak ustawić marginesy, nie wie jak zapisać dokument (SERIO),  Gdy zapisałem w pdfie to cały przeglądała czy wszystko jest. Dokument miała na pendrive, wyciągnęła go z komputera i dziwi się, że nie chce się zapisać.
Ale i to wszystko jest nic, przy tym jak denerwujące jest jej same istnienie. Jak stare porzekadło głosi, dzwon głośny bo w środku pusty. To samo tyczy się jej. Gada, gada, gada i zamknąć się nie może. I to rozwolnienie werbalne zasługuje na to, żeby ciągle chodził za nią jakiś skryba i spisywał co ciekawsze kawałki. Mi udało się po kryjomu spisać dwa ciekawsze.
“-My to mamy jakieś walory widokowe, bo tak jakby jesteśmy na mazurach*”. Zastanawia mnie, czy gdy rozmawia przez telefon to też mówi “Tak jakby jadę pociągiem”? Tak jakby, czyli jak? Stoisz na stacji? Biegniesz za pociągiem? Wlecze cię pod sobą? Jak można być “tak jakby” w jakimś miejscu. Tak jakby jestem w kiblu- no to jeszcze rozumiem, może po prostu sika w lesie. Ale tak jakby na mazurach?
“-Jak rolnikom będzie szło źle, to nie będzie dobrze”. Żelazna logika- jest źle, znaczy nie jest dobrze.
Niedługo ją zamorduję osobiście.

_____
*-kraina geograficzna zmieniona intencjonalnie

2 komentarze:

  1. A Ty jesteś pewien że to jest scyzoryk w tej kieszeni? Może jednak coś innego jeżeli to się dzieje tylko jak Ją widzisz xD

    OdpowiedzUsuń
  2. zamknąc te wszystkie z dupy szkoły!

    OdpowiedzUsuń