"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

czwartek, 26 lipca 2012

Dzień pięćdziesiąty czwarty- czarny poniedziałek.


Dziś smutno w urzędzie, tragedia niesłychana, choć jakiś czas już na nią się zapowiadało. Mój służbowy komp ma tendencję do spontanicznego zamulania, głównie przy przełączaniu między otwartymi folderami/programami. Miał tak od kiedy go dostałem, czyli ponad pół roku, a jak długo wcześniej? Nie wiem. Materiały na nim są datowane od 2009, a biorąc pod uwagę, że używała go mało rozgarnięta urzędniczka, której jedyne wymagania to GG i Word, to mogła tego nawet nie zauważyć. Od jakiegoś czasu chciałem coś z tym zrobić, ale biorąc pod uwagę jak działa nasz “dział IT”, to pośpiech nie był potrzebny, bo i tak bym czekał i to długo. Podobno jednej kobicie robili format i stawiali system 2 tygodnie.
Jak mówiłem- chciałem coś zrobić, ale nie zdążyłem bo wydarzyła się tragedia. Kompa szlag trafił. W sumie nie wiem jakim cudem i co nawaliło (o czym za chwilę), ale Dziad się ewidentnie ucieszył. Od samego rana czekał, aż ktoś będzie miał sprawę do informatyków, pomału dochodziło południe, a ciągle nikt się tam nie wybierał. Pewnie dużo dłużej nie mógł czekać, po tym jak z rana chciał coś wydrukować i w połowie skończył mu się tusz. Teraz więc z radością na moje staropolskie “noż kurrrrrwa” dodał:
-Weź tusz przy okazji!
-Szczerze, to myślałem żeby zadzwonić do nich, a nie biegać po schodach.
-No ale wtedy nie mógłbyś przynieść mi tuszu.
-Jaki?- bo nasza drukarka ma 4 osobne pojemniczki zamiast standardowych 2.
-Czarno-biały.
Ledwo wytrzymałem do drzwi, zanim parsknąłem śmiechem. No ale nic, najgorsze że komp nie działa. Informatykom zgłosiłem i poprosiłem o tusz. Za co zostałem zganiony, bo dziad podobno doskonale wie, że oni nie pamiętają wszystkich modeli drukarek w urzędzie. Więc musiałem dylać z powrotem żeby wziąć pusty pojemnik i wrócić z nim na dół. Pięknie, pięknie.
Ponad godzinę czekałem, zanim przyszli, więc aby dać Wam namiastkę czekania powiem co zrobiłem. Wsadziłem pendrive, ale coś nie chciał odczytać wywalając błąd urządzenia USB. Starą metodą więc kilka razy włożyłem i wyciągnąłem we wszystkie gniazda, ale nie zadziałało. Trzeba było zastosować kolejną antyczną metodę naprawiania- wyłącz i włącz. Wyłączyłem, ale już się nie włączył. System się wczytuje, a zamiast miłego dla oka pulpitu zostaje kompletnie czarny ekran. Dioda dysku mruga. Po 10 minutach bez zmian. No to następna klasyczna metoda- Reset. Odpala się od nowa, wybieram normalne odpalenie Windowsa- znów ciemność widzę. No to reset. I tryb awaryjny. O, tym razem oprócz czarnego ekranu, mam mrugające na nim _. Po 10 minutach reset i wyłącz.
Wreszcie przyszedł informatyk. Włącza i czekamy, czekamy, czekamy... Reset i tryb awaryjny. Czekamy, czekamy, czekamy, reset.
-Masz zapasową kopię danych z niego?
W sensie pyta, czy mam zapasową kopię wszystkich pism, formularzy i wszystkiego co było robione w tym wydziale od co najmniej 2009 roku.
-Nie.
-Aha.
Fakt, dopiero teraz zrozumiałem jaką głupotę zrobiłem. To wszystko zajmuje niecałe 100 mega, ale podzielcie to sobie przez średnio 200 kilo i wyjdzie Wam ile to dokumentów, których kopii nigdzie nie ma, a ciągle z nich korzystamy jako wzoru na następne lata. Od razu włączyło mi się szybsze myślenie.
-Możemy wziąć go wykręcić, na dół do was, podepniemy pod twojego, niech wystartuje z twojego i zgramy to wszystko, jest w jednym folderze, damy radę.
Przed 12 zaczęliśmy, 10 minut przed 15 skończyliśmy formatować. W międzyczasie udało nam się odpalić tryb awaryjny, popstrykać w nim trochę i skopiować to co ważne. Format skończony, Windows zainstalowany, odpalamy. Czarny ekran. Zostawiliśmy włączony wychodząc z biura, jeśli do rana się nie wczyta zaczniemy kombinować nie z software, a z hardware i wymienimy kości RAM. Naprawić go się wreszcie na pewno uda, albo dostanę nowy. Ale ile to potrwa i co będę musiał w międzyczasie zrobić opowiem później.

wtorek, 17 lipca 2012

Dzień pięćdziesiąty trzeci- znów nazewnictwo.


Czasem czuję się jak turysta w zoo, wśród małp rzucających się kupami. Tyle, że jeszcze nie widziałem żeby ktoś tu rzucał odchodami. Jeszcze nie widziałem. A skoro już weszliśmy w te kloaczne klimaty to od nich dzisiejszy dzień zacznijmy. Bo to zawsze jest śmieszne. Nie? No dobra, ja mam już po prostu mózg zwichrowany.
W każdym bądź razie wraz ze zmianą biura, piętra i skrzydła zmienił się też dla mnie przybytek rozkoszy do którego chadzam niczym król- piechotą. Na szczęście to nadal jeden z tych lepszych- nie oznakowany, więc wskazujemy go interesantom tylko jeśli inny jest dla nich za daleko i grożą nam narobieniem na krzesła. Tak więc jest czysto, schludnie, może pachnąco to za duże słowo, ale z pewnością nie śmierdzi. Za to jak z każdym kiblem w tym urzędzie wiąże się z nim tajemnica, dotychczas nierozwiązalna jednoznacznie i mam nadzieję, że nigdy jej nie poznam.
Jego układ jest dość prosty, dwuczęściowy. Wchodzimy do części przeznaczonej do mycia rąk, a zaraz z niej drzwiami do kolejnego pomieszczenia z muszlą. Do mycia rąk mamy mydło, ale nie ma ręczników papierowych. Jest taka mała, stara suszarka. Jej się nie używa, co logiczne. Nie? Jak to nie? Nie wiecie, że te suszarki to w rzeczywistości najlepszy rozpylacz zarazków wszelakich i już lepiej wytrzeć łapy w spodnie? Pomijając fakt, że nie są w stanie wysuszyć niczego. Dlatego większość, właściwie wszyscy, wychodzą bez suszenia, siłą rzeczy z mokrymi lub wilgotnymi rękoma, toteż drzwi do toalety mają zazwyczaj mokre klamki z obu stron. Przynajmniej wiem, że myją ręce. Z kolei drugie drzwi, do kabiny mają klamkę często mokrą z tylko jednej strony. To wydaje się niemożliwe, bo wpierw otwierasz je, potem zamykasz i dopiero potem myjesz ręce. A co gorsza, klamka mokra jest OD ŚRODKA kabiny... Nie chcę wiedzieć...
Z tragicznych rozważań hydrologicznych na szczęście wyrywa mnie Dziad. Ja wiem, Wy pewnie już też, że oprócz tego, że jest leniem, sknerą, pełen zawiści, niechęci do ludzi, żółci i nienawiści, to jest też kretynem. Przy czym za każdym razem, gdy wydaje mi się, że bardziej obrazić ludzkiej inteligencji nie można to on daje mi powody do ździwienia. Zostawię bez złośliwego komentarza wyłączanie reklam pop-up w IE (no bo tylko dwie osoby w tym urzędzie nie używają IE- ja i jeden z informatyków) za pomocą przycisku reset. Wspominanie o tym, że nie potrafi zmienić orientacji strony w Wordzie, mimo że codziennie od minimum 15 lat używa go do pracy powinno być obligatoryjnym przykładem na potrzebę wymiany kadry urzędniczej. Może faktycznie w jego wieku komputer to czarna magia, choć babcie piszące bloga zdają się temu zaprzeczać. Nomenklatura w tej kwestii też trochę leży, co powoduje trochę śmiesznych sytuacji:
-Skseruj mi to- powiedział do mnie dziad.
-Może po prostu wydrukuję?- w końcu chodziło mu o dokument w .doc
-Nie! Skseruj tylko.
Powiem Wam szczerze, zdębiałem. Ja wiem, że np. w wojsku robi się rzeczy niby bezsensowne, ale mające wyrobić nawyk bezwzględnego słuchania poleceń. Tyle, że nie jestem w wojsku, a wydrukowanie dokumentu, a później skserowanie go wykracza poza granice ogólnie przyjętej normalności, nawet jak na ten przybytek, w którym przyszło mi pracować. Wyraziłem więc tę wątpliwość na głos:
-Ale po co mam to kserować, wcześniej drukować... Po prostu wydrukuję.
Dziad zrobił minę, jakby rozmawiał z kompletnym idiotą, któremu wszystko musi tłumaczyć.
-SKSERUJ MI TO NA PENDRAJWA
Aha.