"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

środa, 13 lutego 2013

Dzień sześćdziesiąty dziewiąty (hyhyhy)- o dzwonieniu i pracowaniu.


Zastanawiacie się pewnie co z Dziadem, czy jeszcze żyje. Na moje nieszczęście żyje. Czy jest zdrowy? Cóż, leczył się na nogi, bo na głowę już za późno, ale tak, wyleczył się. O tym wszystkim dowiedziałem się, wcale nie od niego. Nie wiem gdzie pracujecie, nie wiem z kim pracujecie. Ja z Dziadem pracuje już ponad rok. Dziewczyna pracuje z nim ponad 3. Szef 20 lat. Myślicie, że zadzwonił do nas, powiedzieć czy operacja się udała, czy i ile dostanie zwolnienia? W życiu. Zadzwonił do swojego “kumpla” piętro wyżej. Ten zadzwonił do nas i nam przekazał. Wydaje mi się, że to dlatego, żeby 2 razy nie płacić za połączenie telefoniczne...
Ale ostatecznie się przełamał i zadzwonił. Potrzebował swojego NIPu... Nie chciało mu się iść. Jego żonie też nie chciało się iść. I dzwoniąc powiedział tylko to, że mamy sprawdzić mu NIP. I oddzwonić. Nic więcej. Nawet nie zdążyłem zapytać, jak się czuje bo się po prostu rozłączył.
To samo było jak przedłużał sobie chorobowe. W piątek poszedł do lekarza, to już wtedy wiedział co będzie, ale my dowiedzieliśmy się, że jednak 2 tygodnie dłużej go nie będzie dopiero jak go nie zobaczyliśmy w poniedziałek, kiedy miał być w robocie.
Nie to, żeby mi na nim zależało, jak na mój gust mógłby w ogóle nie wracać i najlepiej jakby całą resztę też wywalić i na ich miejsce jeszcze jednego rozumnego człowieka wstawić. Wymagania nie są duże, wystarczy homo sapiens. Niestety o to sapiens coraz trudniej.  W każdym bądź razie dopóki skazany jestem na Dziada byłoby miło, gdyby wcześniej dawał znać o swoich planach, głównie dlatego, że początek roku to jedyny czas, w którym ma cokolwiek do roboty, a niekoniecznie wytłumaczył co z tym syfem zrobić, toteż sterty papierów zaczynają na jego biurku narastać. W tej chwili jest to 7 kopert.
Szef oczywiście też nie wie co z tym zrobić. Co prawda wydawało mi się, że dyrektor powinien wiedzieć co robią podwładni, żeby móc tym choć w minimalnym stopniu zarządzać, ale życie dawno już zweryfikowało moje wyobrażenia. Poza tym- go prawie nie ma w robocie. Weźmy na przykład dzisiaj. Gdy piszę te słowa jest 8.30, więc pracuję od 1,5h. Przez ten czas, szef przyszedł rano, zostawił kurtkę i wyszedł. Wrócił około 8 przekazać mi najświeższe plotki o 13-nastce (wszyscy pedofile niech się nie podniecają, chodzi o inną patologię, też średnio moralną i polegającą na wyruchaniu innych) po czym wyszedł i do teraz nie wrócił. Tak więc, przez pierwsze 1,5h w pracy spędził jakieś 7 minut.
I nie myślcie, że to coś niezwykłego. Powiedziałbym wręcz, że to kompletna norma. Go prawie nigdy nie ma- albo godzinami krąży z towarzyską karawaną po innych biurach, albo wychodzi poza urząd w prywatnych sprawach. Często łączy to z “raczej już nie wrócę”. Więc typowy dzień w pracy Szefa wygląda tak:
7 rano, przychodzi do biura, wypija kawę, przegląda Onet i wychodzi na pielgrzymkę po biurach. Około 9 wraca tylko po to, żeby skomplikować mi życie i utrudnić wykonywaną pracę dodając do niej multum niepotrzebnych elementów i stresów. Po 10, gdy już mam ochotę go zabić i kończy dwudzieste przeczytanie 5 zdaniowego pisma w poszukiwaniu błędów (no bo jak zrobimy literówkę to się nam do dupy dobiorą- rozumowanie Szefa) bierze kurtkę i wychodzi “zjeść/załatwić swoją sprawę/do kumpla”. Wraca nie wcześniej niż po godzinie, zazwyczaj dłużej, więc robi się okolica południa gdy zaszczyca biuro swoją obecnością. Wtedy, gdy po 13 jego syn kończy szkołę to przychodzi i wychodzą jeszcze, lub bliżej 14 sam wychodzi zazwyczaj ze słowami “raczej już nie wrócę”. Jeśli zdarzy się, że wraca lub nie wychodzi, to 5 minut przed końcem pracy ubiera kurtkę i ze słowami “idę do kibelka, już nie wrócę” idzie do domu. Jak więc łatwo podliczyć, w pracy spędza dziennie około 3-4 godzin, a ile z tego pracuje?
Pod tym względem lepszy jest Dziad, bo go nikt zbytnio w urzędzie nie lubi, więc nie ma gdzie się szwędać. Na mieście też już spalony, więc jedynie przesiaduje godzinami na służbowym telefonie rozmawiając z dziećmi lub wnukami, czy inną rodziną.
A co miesiąc wypłata. I 13-nastka. I zapomoga na Wielkanoc i Boże Narodzenie. I nagroda na koniec roku. I wakacje pod gruszą. I jeszcze coś ze związku zawodowego (choć to akurat bezsensu, wpierw wpłacają potem im to oddają). A jeszcze podwyżka się marzy. Tymczasem wybiła 9, jeszcze niczego nie zrobiliśmy. Inni bo im się nie chce, ja bo czekam na interesanta, z którym umówiłem się “do 10”.

piątek, 1 lutego 2013

Dzień sześćdziesiąty ósmy- przepracowanie.


Idąc dziś po odbiór poczty nie podejrzewałem, że te 2 kartki, które ze sobą przyniosę sprawią tyle zamieszania. Nawet przeczytanie ich nie spowodowało u mnie jakichkolwiek podejrzeń. Ot, zwykłe polecenie zrobienia tego i tamtego. Jakie więc było moje zdziwienie gdy Dziad zaczął sobie rwać włosy z głowy. Cóż się strasznego stało? Ano okazało się, że musi popracować.
Przy czym przez musi należy rozumieć musimy. “Bo tego jest tyleeeee...”, że sam nie da rady, szczególnie że jest zajęty żegnaniem się z życiem, więc musimy mu pomóc. A przez to z kolei należy rozumieć, że jako jedyny, który nie zdążył chwycić jakiejś teczki muszę to zrobić ja. Razem z Dziadem i Szefem, czyli najbardziej przeszkadzającym w pracy duetem w historii mojego urzędu.
Zaczynamy więc ostro, z kopyta. Biorę teczki z aktami, kiedy podchodzi do mnie Szef ze słowami:
-Muszę to zrobić, więc weź to zrób.
Nie no, spoko. Nawet w najśmielszych snach nie oczekiwałem, że równo podzielimy się pracą. Czy w ogóle, że się podzielimy. W międzyczasie Dziad dzwoni do nadawcy tych 2 kartek i na dzień dobry wyskakuje z:
-Dzień dobry, dzwoni bardzo niezadowolona osoba.
W tym momencie, gdybym był jego rozmówcą, od razu rzuciłbym słuchawką. No ale tam już Dziada znają, a ten zamiast podwinąć rękawy i wziąć się do roboty właśnie dyskutuje z nadawcą i negocjuje, że on nie chce tyle robić i żeby może mniej zrobić. Oczywiście negocjacje się nie powiodły i trzeba było robić.
Tzn. ja musiałem, “bo skoro już się zabrałem” za to co miał zrobić Szef i ja, to mogę zrobić całość. No bajka, aż mi ręka drgnęła w kierunku nożyczek. Wszystko przez te negatywne emocje, które rozsiewane są wokół. Tej niechęci do pracy i płaczu, gdy trzeba coś robić, bo tego jest dużo.
No nic, taki mój marny los, przynajmniej dopóki innej pracy nie znajdę, a nawet zostanie męską prostytutką wydaje mi się być bardziej nobilitujące i cieszące się szacunkiem w społeczeństwie niż praca w urzędzie. Ale dopóki się nie ociepli na tyle, żebym mógł nie przeziębić się pod latarnią muszę tu siedzieć. A to wiąże się ze znoszeniem Dziada i dodatkową robotą, za którą nie będzie dodatkowych PLNów.
Nie zdążyłem się nawet dobrze nad sobą rozczulić, gdy niespodziewanie po 30 minutach skończyłem. Patrzę na biurko- no tak, wszystko załatwiona, odpisane, wydrukowane, opieczętowane, nawet koperty już zaadresowane tylko wysyłać i zapomnieć o sprawie. Pół godziny. ⅓ tego czasu Dziad negocjował nie robienie tego, a kolejną ⅓ rwał włosy i wciskał mi swoją działkę do zrobienia.
Teraz siedzi prawie godzinę i sprawdza to wszystko, czy na pewno jest dobrze, bo przecież to miała być praca na co najmniej tydzień. Taka logika, po co robić coś 30 minut jak można tydzień i sprawiać wrażenie, że jest się do czegokolwiek potrzebnym.