"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

czwartek, 27 czerwca 2013

Brejkin nius.


Notka trochę specjalna- nawet nie zauważyłem, jak w skrytości niczym Dziad przemykający pod gabinetem Szefa wszystkich Szefów w drodze po jajka minęło 10.000 wejść. Najs. W związku z tym, oraz faktem, że nie zwykliście komentować (i jak wnioskuję czytać komentarzy również), dziś trochę nietypowo.
Jako, że pod ostatnią notką (IMHO mega słabą, którą miałem wątpliwości czy w ogóle wrzucić, a dziwnym trafem zdobyła stosunkowo sporo lajków i nawet komcia) pojawił się, jak dla mnie ciekawy komentarz, który pokazuje to co zauważyłem już jakiś czas temu- że te wszystkie chore jazdy, to nie tylko mój Urząd, a Dziady są praktycznie wszędzie. I dlatego właśnie teraz go tu zamieszczę z [moimi 3 groszami]:

"Czytam Twojego bloga i czasami czuję się jakbym czytała o swojej pracy. Podobne sytuacje-podobne absurdy. Pierwsza praca i taki hardkor. Sądziłam że tyko tak u mnie a jednak tak chyba w większości wygląda praca w urzędzie..[nie w większości- wszędzie, potwierdzone w rozmowach z urzędnikami z różnych części Polski] To co Ciebie bawi, rozśmiesza (a przynajmniej odczytuję to w ten sposób)[niekoniecznie mnie to bawi, ale tak to opowiadam, bo wolę jak ludzie się śmieją, a nie płaczą- kto próbował powstrzymać śmiech gdy opowiadałem o facecie, który koło mnie umarł, ten wie o czym mówię...], mnie doprowadza do szewskiej pasji. Nie potrafię i nie chcę wyluzować, być taka jak cała reszta dookoła- mieć wszystko w d.., udawać uprzejmość, spychać obowiązki na innych. Być zimnym i chamskim. Wymagać, wymagać, wymagać, wrzucać na głęboką wodę bez żadnego przygotowania, pokazania co i jak, wytłumaczenia czy choćby dobrej rady (jedyna rada- 'radź sobie sama')[to jedna z najgorszych rzeczy, będę o niej jeszcze pisał, ale że jestem 15 notek do przodu względem tego co na blogu, to za jakiś czas dopiero]. Marzę o pracy w której będę znała zakres swoich obowiązków a nie była od wszystkiego i o ludziach, którzy są życzliwi dlatego że tego chcą tacy być. W której będzie Normalny i zdrowy przepływ informacji. Czuję się inna bo jakoś nie chcę i nie potrafię się z nimi zintegrować. Dobra kasa[ho ho ho ho ho ho, dobra kasa, ha ha ha ha, dobry żarcik :D] to nie wszystko. Poza 1000 innych absurdów wciąż nie mogę pojąć jak można cały dzień mieć wywalone na wszystko, kawkować się , telefonować lub pudelkować i budzić się 'za pięć dwunasta' z masą super-ekstra ważnych pisemek, którym najpierw trzeba nadać numer, zanieść do podpisu szefa, później skserować, a później przefaksować (poszukaj sobie numery w necie), zaadresować koperty, zwrotki i wypisać w książce nadawczej. No i dymać na pocztę i w kolejce odstać swoje.. Ach no i ciągle uśmieszki i pytania czy tak bardzo lubię pracę że z niej nie wychodzę ze wszystkimi. Albo czy robię nadgodziny. Każdy rzuca papierami na biurko i farewell, a ja ślęczę jak oślica. Od pół roku póki co bezskutecznie szukam innej pracy. Duszę się tu."
-Anonimowy



W celu oderwania się od tego chorego tworu, jakim jest administracja w Polsce, polecam przede wszystkim kierunek północ lub zachód. Jak to głosi stary kawał "tu nie ma co myśleć, tu trzeba spierdalać". Wielkość tej stajni Augiasza każe mi porzucić wszelkie nadzieje, że w perspektywie czasu pokolenia-dwóch będzie tu zupełnie normalnie...

poniedziałek, 24 czerwca 2013

Dzień siedemdziesiąty siódmy- urząd narażony na stratę.

Mojego odejścia. Nie, żartuję, nie stać mnie na zwolnienie się i szukanie pracy. Ale o stratach mówi się dość sporo w moim wydziale. Tak jak mówiłem, początek roku to jedyny czas, kiedy Dziad musi trochę popracować, a przez trochę rozumiem powiedzieć mi co trzeba zrobić. Nie takie rzeczy się robiło, więc co to dla mnie dodatkowe wysłanie 500 listów? Nic. Problem jest tylko taki, że nie wiadomo do kogo mają iść. W teorii jest pewna pula osób i przedsiębiorstw, do których powinno to pójść i jest to pewna ilość około 470. Pozostała 30 jest płynna, głównie dlatego, że z różnych powodów ciężko ustalić ich aktualny adres. Moim zdaniem sprawa jest prosta- obowiązek wysłania ich nakłada na nas rozporządzenie ministra, wojewody i inne takie. Nie ma nad czym nawet się zastanawiać, bo to niezależne od naszego widzimisię.
Ale nie dla Szefa. Ten zaraz po powrocie z godzinnej eskapady na miasto celem posilenia się, półgodzinnym telefonie do koleżanki ze “studiów” i wydrukowaniu planów domku postanowił wkroczyć do akcji. Oddajmy mu głos:
-Nie wysyłajcie tych 30 listów, oszaleliście? Przecież to narażanie urzędu na straty, jakiś redaktor się o tym dowie, opisze i będzie afera, że niegospodarność.
Podsumujmy- 30 małych kopert kupowanych na tysiące to koszt niecałych 2 zł. Tusz do pieczątek używamy ten sam od co najmniej 5 lat, więc to będzie około 0,00000000000000000000000000000001 zł. Wydrukowanie adresów i pism, razem niecała strona A4- około 0,20. Reasumując- będzie straszna afera, że wykonując nałożone na nas zadania zmarnowaliśmy 2,20000000000000000000000000000001 zł. Podczas gdy miesięcznie marnujemy ca. 3k na Dziada. I wierzcie lub nie, ale kłótnia o te (w zaokrągleniu) 2,20 trwa dobre dwie godziny. Licząc, że Dziad i Szef na godzinę razem dostają około 5 dych, to na dyskusję o tym, czy zmarnować czy nie 2,20 zł wydaliśmy na nich z budżetu 100 zł. Na drzwiach naszego Urzędu kończy się logika.
Choć nie jestem też do końca pewien, czy jest poza nim. Wysłałem te 500 listów, no i czekam aż mi ludzie odeślą z powrotem wypełnioną tabelę. W niej dosłownie dwie liczby do wpisania, z czego równie trudne, jakby spytać ile ktoś ma córek, synów oraz razem dzieci. Obudzeni w środku nocy powinniście to wiedzieć. Znając życie i czerpiąc z moich wcześniejszych doświadczeń zakreślam ludziom kolorowymi pisakami najważniejsze rzeczy- do kiedy mają nieprzekraczalny termin i mój numer telefonu w razie pytań. Nikt nie zadzwonił. ⅓ nie przysłała. Choć większość z nich wystarczyło tylko delikatnie postraszyć i delikatnie poprosić o doniesienie tego w ciągu 24h. Poza jednym babsztylem. Od niej musiałem wysłuchać całą litanię tego jak jestem pojebany, że wykonuję swoją pracę. Przy czym pojebany to jej dosłowne określenie.
Na zakończenie protip do pracy biurowej. Jeśli mnożą się Wam papierki, w kilku wersjach, z czego tylko najnowsza ma być brana pod uwagę, a reszta zniszczona, jednak przez nagły natłok obowiązków nie macie czasu niszczyć ich/wyrzucać na bierząco, to po prostu nadrywajcie je w widocznym miejscu na 3-4 cm. Dzięki temu nigdy się nie pomylicie, co jest do wywalenia, ale w przeciwieństwie do przerywania ich na 2 części ciągle możecie je wygodnie używać.
Tę metodę zaadaptował odemnie Szef. Tyle, że on przedziera prawie na 2 części, przez co papier staje się z jednej strony nieużywalny, z drugiej ciężko go w całości wsadzić do niszczarki, a jak przerwiemy do końca mamy nagle 2x więcej świstków do zniszczenia. Dzięki temu albo będziecie się gimnastykować starając się wsadzić kartki do niszczarki nie pozbawiając się palców, albo ze 100 kartek zrobi się Wam 200.