"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

piątek, 5 lipca 2013

Dzień siedemdziesiąty ósmy- he's a lumberjack and he's OK.


Dzisiaj przesiedziałem 15 minut przy biurku Dziada trzymając głowę wspartą na ręce i opanowując przenikające mnie uczucie wkurwu totalnego próbując zmusić się do podjęcia jakiejś akcji. Żeby zrozumieć moje odczucia należy wsiąść do wehikułu czasu i cofnąć się o jakieś półtora miesiąca wstecz.
Jest kolejny brzydki, mroczny dzień. Ciemne chmury zalegają nad miastem jak okiem sięgnąć. Siedząc w blasku energooszczędnych żarówek przykrytych mlecznym kloszem marzę o słońcu, by wreszcie zanurzyć się w jego promieniach i raz na zawsze spłonąć żywcem... Nie no, żartuję. Żeby zanurzyć się w jego promieniach i naładować wyczerpane akumulatory. Widać jestem rośliną.
Ten brzydki dzień robi się jeszcze brzydszy, gdy Szef podchodzi do mnie z nowym zadaniem. Kładzie mi na biurku dwie sprawy i mówi, że mam je wysłać. Oba pisma są do tej samej instytucji, oba w innej sprawie i oba mają pójść z potwierdzeniem odbioru. Bardziej pro forma i przez zaspanie spytałem, czy mają iść osobno, na co otrzymałem odpowiedź, żeby razem puścić. Gdyby to był ktoś inny, w innym miejscu, wiedziałbym że to żarcik i nawet bym się zaśmiał.
Niestety to był Szef w Urzędzie. Dla pewności spytałem jeszcze raz, czy wysłać razem i jako pytanie bonusowe, czy zdaje sobie sprawę, że razem się nie wysyła. Odpowiedział, że tak i dla pewności skonsultował to z Dziadem, który jego zdanie potwierdził. Jeden ma prawie 20 lat doświadczenia, drugi ponad 40. Mimo to doskonale zdaję sobie sprawę, że to konsultacja na takim samym poziomie, jakby ślepy pytał niewidomego czy dobry kolor kurtki wybrał. Staram się jeszcze jakoś to tłumaczyć i protestować, ale wygrywa koronny argument “nie można Urzędu narażać na zbędne straty”. Poszło w jednej kopercie.
Dni mijają, pojawiła się nawet nadzieja na to, że świat zginie w płomieniach. Tzn, chciałem napisać, że wiosna niedługo. Nadszedł dzień dzisiejszy, kiedy to instytucja do której tak puściłem sprawy doszła do wniosku, że coś się jej nie zgadza i odwiedzi Urząd celem sprawdzenia wszystkich pism, jakie do nich wysłaliśmy. Ja już wiedziałem, że będzie gnój. Urlopy, Dziad na chorobowym, jestem sam z Szefem. Właściwie sam, sam, bo ten po raz kolejny zniknął gdzieś wśród zaśnieżonych uliczek załatwiając swoje sprawy. Ja tymczasem idę do organizacyjnego z każdym ciężkim krokiem zdając sobie sprawę, co mnie za chwilę czeka. I właśnie to dostaję. Zjebka i świecenie oczami, choć tym razem mając wszystko w dupie w miare możliwości starałem się wszystko zrzucić na właściwych winnych. Prawie mi się udało, bo już złapali za telefon, żeby wezwać na opierdol Szefa, ale przypomniało mi się, że ten właśnie snuje się gdzieś po fast-foodach albo innych skarbówkach. Czuję, jak boleśnie spadają słupki mojego tak ciężko budowanego tam poparcia. Z każdą kolejną rzeczą, którą słyszę, a którą też od dawna wiem, jest mi wszystko coraz bardziej jedno.
Wreszcie zostaję odprawiony z zadaniem poprawienia tego. Zadaniem niemożliwym, z góry skazanym na porażkę, bo jedyne co mogę zrobić to przynieść im to raz jeszcze. Nie podrobię zwrotki, a właściwie podpisu odbiorcy na niej. Siedzę więc przy komputerze Dziada pisząc jakąś wyjaśniającą notkę służbową. Pojęcia zielonego nie mam jak to zrobić, więc musiałbym ruszyć do swojego stanowiska (Dziada komputer ciągle nie jest załatwiony, po ostaniej przerwie w dostawie prądu, więc nie jest podłączony do sieci, a co z tym się wiąże ja nie mogę drukować ze swojego kompa, ani przesłać nic do Dziada...) i sprawdzić w necie.
Ale nie chce mi się. Znów zbieram opierdol za innych, za coś, co sam zrobiłbym dobrze i znów muszę to jakoś odkręcać. To irytujące. Zresztą, nie tylko to. Nie mogę pracować przy swoim biurku, przy swoim komputerze, mając do dyspozycji wszystkie potrzebne mi narzędzia. Nie ma ludzi, którzy odpowiadają za daną sprawę, nie mogę liczyć na ich pomoc, nawet jeśli ograniczę ją tylko do zebrania zasłużonego opierdolu. Nikt mnie nie słucha i brnie w swoich pozbawionych wiedzy refleksjach do ich realizacji. Widać najwyższa pora podjąć jakieś drastyczne kroki by to zmienić.
Zawsze chciałem zostać drwalem w Norwegii...

1 komentarz:

  1. Rzeczywistość urzędnicza doprawiona ironicznym komentarzem wygląda naprawdę przezabawnie. Choć pewnie tylko okiem czytelnika ;) Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń