"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Dzień osiemdziesiąty drugi- I'll be back.

Powiedziała tak pewna maszyna zaprojektowana do niszczenia ludzi. Dokładnie to samo mógłby powiedzieć mój magazyn, z tą różnicą, że on jest pomieszczeniem zaprojektowanym do niszczenia ludzi. Właśnie wysłał do mnie tą słodką, mentalną wiadomość, że muszę do niego iść i wywalić z jego trzewi stary sprzęt. Co jest operacją o tyle skomplikowaną, że łączy w sobie papierologię stosowaną z brutalną fizyczną siłą. Bo do wywalenia czegokolwiek muszę napisać kilka pism i zebrać kilka pozwoleń, a później jeszcze osobiście wynieść sprzęt z pomieszczeń magazynowych na korytarz, na którym zwalone na kupki czekają na wywózkę. Ale ile masz tego noszenia? Możecie spytać, odpowiem. W zeszłym roku wyszły 4 tony. Tak, nie pomyliłem się, cztery tysiące kilogramów. W tym różne przeterminowane chemikalia. A najlepsze jest to, że gdy to wszystko wywaliłem i wlazłem z powrotem, to nawet nie było widać, że cokolwiek ubyło. Mówiłem Wam już kiedyś, że to spory magazyn.
No i właśnie muszę się za to znów zabrać. Białej gorączki dostaję, gdy tylko o tym myślę. Niby jest spoko, większość z Was pewnie gdyby usłyszała, co tam się znajduje, to pragnęłaby choć zerknąć. Ale nie ma tak dobrze. Ja za to mogę iść tam i nawet bawić się tymi dobrami, kiedy tylko chcę. Problem w tym, że wolałbym tylko raz zerknąć. Wszystko pokrywa gruba warstwa kurzu, smaru, talku. I pająków. Właściwie to chyba jakaś bliska rodzina Szeloby, bo czuję że mają zaklętą silną aurę strachu. I taki rozmiar, że przeciętna łopata robi na nich przeciętne wrażenie. “Och, przypierdoliłeś mi szpadlem? To słodko, kręcą mnie takie zabwy” zdają się mówić. I zaczynają biegać jakby były naspeedowane. Więc pewnie faktycznie je to kręci. Najgorsze, że trzeba je zabić, bo jak raz się im odpuści, to po powrocie w tym samym miejscu siedzą już dwa. Albo co gorsze- żaden.
Więc po tej męczącej walce muszę się zabrać za sam sprzęt. Ten też aktywnie na mnie poluje. Bo albo sprzęt jest ciężki i z niewiadomych powodów leży na najwyższej półce, albo jest lekki i pełen chemicznego gówna przeterminowanego od 1985. Wszystko jest uświnione jak wspomniałem solidną warstwą kurzu, smaru, talku i martwych pająków, a ja dygam to w koszuli i sweterku. Pewnie myślicie teraz, że jestem ciężkim kretynem, że nie biorę sobie żadnych ciuchów roboczych. To nie tak łatwo. Nie mogę ich trzymać tam (z różnych powodów), nie mam gdzie trzymać ich w biurze. Ani nie mogę zaplanować sobie tego, bo działa na zasadzie- Szef mnie potrzebuje w biurze muszę siedzieć, nie potrzebuje każe iść. Decyzje podejmuje w danej sekundzie, więc niemożliwe jest jakiekolwiek zaplanowanie wyjścia wcześniej.
I na sam koniec- męczenie się z firmami. Niektóre z różnych powodów potrzebują wypożyczać nasz sprzęt, a my potrzebujemy żeby oni go mieli. Ale potrzebujemy też, żeby go oddali w całości i najlepiej nie zepsuty. I tu się rodzą problemy. No bo nigdy nie mają czasu, nie potrafią dopełnić formalności, wysyłają tylko fizycznych, którzy nic nie podpiszą, ci się spieszą, a zdają np. 180 sztuk zajmujących całą pakę transita blaszaka. Panie szybciej bo mnie transport czeka.
Reasumując. Wyjście do magazynu to dla mnie zawsze wielka niewiadoma, wyskakująca jak Filip z konopi. Wpierw muszę stoczyć nierówną walkę z pająkami, następnie upieprzyć się całym tym syfem przenosząc setki kilogramów sprzętu, po czym wracam do urzędu brudny i spocony jak świnia o 10.15. A tam czeka na mnie zapchany Epson i ogólne zdziwienie, czemu nie chcę się już w tej chwili tym zająć, najlepiej zanim ściągnę płaszcz. A magazyn już do mnie macha “czeeeeeejść”.

1 komentarz: