"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

czwartek, 26 września 2013

Dzień osiemdziesiąty siódmy- szczyty głupoty.


I pewnie wszyscy przez tytuł pomyśleliście o Dziadzie. No cóż, teraz nie mogę Was zawieść i muszę zacząć właśnie od niego. Rozmawiałem z nim ostatnio na temat jakiegoś odkrycia dokonanego przez naukowców w Andach na wysokości 6.700 m n.p.m. Ciekawa sprawa, ale Dziada oczywiście najbardziej interesuje jak ludzie tam weszli. Starałem mu się wytłumaczyć delikatnie, że nie takie rzeczy jako ludzkość robimy i na szczęście podłapał temat stwierdzając “no tak, skoro ludzie wchodzą na dziesięciotysięczniki”...Ale głupie jest też coś innego. Wierzcie lub nie, ale szykuje się w Urzędzie... szykuje się nic innego jak... Strajk. Tak, tak, ciężko w to uwierzyć, ale będziemy strajkować. Tzn. w sumie będą, bo ja najpewniej pozostanę łamistrajkiem. Pewnie teraz zastanawiacie się o co będzie strajk i jak będzie on wyglądał.
Cóż, gdy nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze. I tak jest też tym razem. Główny powód to brak podwyżek od dłuższego czasu i brak nagród, również od dłuższego czasu. Ja się z tymi postulatami zasadniczo nie zgadzam. Tzn. jasne, że chciałbym dostać więcej kasy, którą oddajecie państwu w podatkach. Ale z drugiej strony, głupio mi wyciągać łapę po więcej, gdy wiem, że ogólna sytuacja budżetu nie jest najweselsza. Nagrody za to w ogóle mi się nie podobają. Są dawane wszystkim z dowolnej okazji (tzn. ostatnio nie są), co wypacza w ogóle ich pojmowanie. Nie są nagrodą za dobrą pracę, tylko swoistym dodatkiem zależnym od widzimisię góry. Na zasadzie “bądźcie posłusznymi urzędnikami, dostaniecie nagrodę”. Reszta niestety nie podziela mojego zdania, a najgłośniej krzyczą ci, co zarabiają najwięcej...
Zadecydowano więc, że będzie strajk i na znak protestu założymy sobie wyznaczonego dnia czarne przepaski na ramię. I nic więcej. Nie będzie ogłaszany, nie będzie flag, styropianu, wywieszonych postulatów. Co nie dziwi, bo przeciętny człowiek, jakby się dowiedział, że urzędnicy strajkują po kasę, chyba na ochotnika przyszedłby nas pałami rozganiać. I uwierzcie mi, wcale bym się temu nie zdziwił, ani nie protestował, wręcz bym się w to włączył.
Bardzo odstaję pod tym względem od ogółu współpracowników. Podobna sytuacja była, gdy chcieli mnie zapisać do związku zawodowego w urzędzie. Mnie. Największego przeciwnika związków zawodowych. Krzyknąłem tylko “won mnie stąd komuniści, niech żyje kapitalizm!”. A poważnie to tylko powiedziałem, że w ogóle mnie to nie interesuje. Szczególnie, że działalność tego związku ogranicza się do obracania kasą. Składka 100 zł rocznie, na koniec roku dostaje się ze związku 100 zł nagrody (bo zrezygnowali z organizowania imprez i paczek). Sens? Brak. Tak samo jak w przypadku strajku.

czwartek, 19 września 2013

Dzień osiemdziesiąty szósty- filmowo.

Dziś moje życie wyglądało jak dobry thriller czy film akcji. Tyle, że bez akcji, dlatego mówię, że wyglądało. Mimo, że tak na prawdę to był serio zły dzień. Nawet świadomość, że to piątek nie ratowała sytuacji.
Przed południem byłem umówiony z jednym facetem, którego firmie bardzo zależy na współpracy z Urzędem, a konkretnie sprzedaniu nam kilku ich zabawek za kwotę, która ma prawie tyle zer co dni w tygodniu. Jedną już kupiliśmy i w związku z tym umówiliśmy się na spotkanie, aby w terenie dogadać szczegóły montażu. Temperatury wreszcie wiosenne, zapowiadało się miło. Gdyby nie to, że za oknami lało, a jeszcze Szef uparł się, że też pojedzie. Mam nadzieję, że pamiętacie jak jego rozmowy biznesowe przebiegają...
Ruszyliśmy więc i już po chwili zbliżaliśmy się do celu. Stary budynek przemysłowy z XIX wieku, czerwona cegła, drewno, różne zdobienia, ornamenty na ścianach. Ostatni lokatorzy wynieśli się w latach ‘70. Od tego czasu służy głównie za korytarz do innych części obiektu. Padający deszcz, opuszczone budynki starej fabryki, oprócz kilku robotników wymieniających kable ani żywej duszy. Pod drzwi zajeżdża czarne BMW, z którego wysiada trzech facetów w czarnych płaszczach.
Wygląda jak kadr z filmu, gdyby nie to, że 2 było w płaszczach, a trzeci w czerwono-niebieskiej kurtce non stop przeżywając ile świń dziennie zarzyna się w pobliskiej ubojni. Zgadliście, to mój Szef. Przez następne pół godziny chodziliśmy wokół budynku w deszczu oglądając miejsce montażu, a następnie weszliśmy do środka. Cóż za wspaniałe wnętrze! Staliśmy w dużym pomieszczeniu, na którego suficie był świetlik wprost z XIX wieku i drewniane schody. Co prawda farba od wszystkiego odłaziła, z dachu kapała woda, poniszczona podłoga i kałuże. Jakieś stare meble, fotele, biurka. Do ściany przymocowana pożółkła instrukcja “Prace zabronione dla kobiet” z 1974 r. Ale to wszystko dodawało tylko klimatu.
Ujmował go oczywiście Szef, który przerzucił się z ilości zarzynanych świń na sposób ich uśmiercania i zawartość krwi w kaszance (zerowa, jeśli Was to interesuje). Kręcił się też wkoło wystraszony robotnik kolei, bo teren teraz należy do PKP, co wyjaśnia zarówno stan w jakim się znajduje, jak i wszechobecne fuszerki. Ale to nie dziwne, przecież to kolej. Niedawno opuścili na stałe jeden z budynków biurowych. Ok, spoko. Gdyby nie to, że pół roku przed wyprowadzką nie położyli na nowo całej instalacji elektrycznej w środku- wszystkie kable, kontakty, gniazdka, puszki, wszystko tylko po to, żeby po 6 miesiącach się wyprowadzić i przeznaczyć budynek na rozbiórkę.
Szef jarał się świniami nie bez powodu. Zaraz po cudownej wizycie w fabryce mieliśmy udać się do ubojni. Zdecydowanie nie XIX wiecznej na szczęście/nie szczęście. Wraz z prezesem firmy, cali przemoczeni, nie podzielaliśmy entuzjazmu Szefa, który już fantazjował o rzędach weterynarzy badających mięso. Oczywiście on takich rzeczy jak zniechęcenie słuchaczy nie zauważa, więc i my go trochę olaliśmy wracając do rozmowy o Wietnamie, w którym facet spędził ostatnie wakacje.
Miłą pogawędkę o “szczurach tunelowych” przerwało dotarcie do celu. Nie dało się tego nie zauważyć ze względu na trzy rzeczy. Wielką, białą halę z napisem Ubojnia, smród świńskich odchodów i wzrost podniecenia Szefa. Po wyjściu z wozu niemal skakał z radości pokazując nam palcami, gdzie się świnie wprowadza, gdzie są usypiane, gdzie spuszcza się z nich krew... Fascynujący wykład gdy stoi się w strugach deszcze pośrodku parkingu w całości zanurzonego w niezłym smrodzie.
Wreszcie dostaliśmy się do środka i z przydzielonym robotnikiem ruszyliśmy do interesujących nas urządzeń znajdujących się na samym poddaszu. Gorąc w środku niesamowity, wilgotność wysoka, jak w parny, letni dzień. Tyle, że dodatkowo raczył nas wszechobecny smród, jeszcze silniejszy niż na zewnątrz. Wreszcie zwalczając chęć Szefa do zaglądania w każdy kąt dotarliśmy na miejsce. Wszyscy chyba z fizyki pamiętamy, co dzieje się z ciepłym powietrzem. Dla przypomnienia- “unosi” się, dlatego balony latają, bo ciepłe powietrze w ich środku wypychane jest “na górę” zimniejszego. To samo zjawisko ma miejsce w pomieszczeniach, wliczając w to ubojnie świń. Chyba już domyśliliście się o co chodzi...
Stoimy więc w klimacie odpowiadającym lasom tropikalnym, w których każde żyjące zwierze na raz się zesrało, a robotnik do nas “ups, zapomniałem klucza, zaraz wracam”. Czekamy więc przed zamkniętą szafą, mokrzy teraz już nie tylko od deszczu, raczeni kolejnymi historiami z uboju, wymieniając tylko z prezesem pełne zrozumienia spojrzenia, aż wreszcie po długich minutach zjawia się pracownik. Z jednym kluczem. Zamki są dwa.
-O, to są dwa zamki?
Wyraził swoje zdziwienie, gdy zwróciliśmy jego uwagę na ten fakt. Już chciał iść, ale okazało się, że mój gość w Wietnamie najwyraźniej nauczył się wielu sztuczek, włącznie z otwieraniem zamków bez użycia klucza.
Myślicie, że ten dzień w tej chwili był zły? Macie rację. Ale zrobił się jeszcze gorszy. Wracamy z ubojni na obrzeżach miasta. Rozmawiamy z kolesiem o różnych sprawach z instalacją związanych, w sumie bardziej już umawiamy się na datę montażu, a gdy to dogadaliśmy Szef do mnie:
-To co, robimy sobie weekend?
Piątek. Godzina 13 z groszami. Przy prezesie prywatnej firmy, który z nieukrywanym przekąsem stwierdził, że jego rodzina jest zdziwiona gdy przed 18 wraca z pracy. Nie dziwię się mu i wstyd mi. Wysiadamy w centrum i w strugach deszczu zalewających mi mordę człapię do domu. Po raz kolejny muszę świecić oczami i być łączony z moim przełożonym.

czwartek, 12 września 2013

Dzień osiemdziesiąty piąty- ahahahahahahahahahahahahaaa...


Dzisiaj śmieszny dzień. Co prawda rano przeklinałem do niemożliwości, jako że dobrze mi się spało, a tu do roboty... Przez to też pewnie pierwszy raz w życiu spóźniłem się do pracy o całą minutę. Niby nic, ale jednak u nas to od razu wychodzi. Gdy człowiek się spóźnia, musi iść osobiście do odpowiedniego wydziału i się odpowiednio wypłaszczyć przed urzędnikami, żeby nie skończyło się naganą. Nie zawsze się udaje, ja miałem szczęście. Pewnie też dlatego, że po mnie przyszło tam jeszcze dwóch dyrektorów wydziałów...
Zaraz więc po tym w dobrym humorze udałem się do biura, a tam kolejna niespodzianka tego dnia. Szef kłóci się z Dziadem. I to prawie na noże. Ich krzyki słyszałem już na korytarzu i wiedziałem, że to może być dobry dzień. Jak wszyscy się pokłócą, to nikt nie będzie sie do siebie odzywał, a w związku z tym również nikt nie będzie mi przeszkadzał. Niestety nie do końca było tak.
Wlazłem więc do biura i zobaczyłem to, co spodziewałem się zobaczyć. Szef stoi przy Dziadzie i coś mu wykłada, Dzad siedzi i się odszczekuje. To, czego się nie spodziewałem, to wystraszony klient siedzący koło nich. Kłótnia nie dotyczyła nawet jego, tylko jakiejś ubzduranej nielojalności. O co w tym chodzi? Już wyjaśniam.
Dzień wcześniej przyszedł do nas dyrektor takiego samego wydziału jak mój, tyle że z jakiegoś ościennego urzędu. To jest taka trochę menda. Zawsze przychodzi niby w odwiedziny, a tak na serio ma jakąś sprawę do załatwienia, tylko nie chce się do tego przyznać. Tym razem było dokładnie tak samo, a “romans” miał do Dziada. Oczywiście jak to zazwyczaj w przypadku odwiedzin Szef także przyłazi do naszego biura i wszyscy siedzą na jednej kupie nad kawą i okazjonalnie ciastkami. Tym razem ciastek nie było.
Siedzieliśmy więc chwilę gdając o pierdołach i po małej godzinie koleś przechodzi do meritum, mówiąc po co przyszedł zatruwać nam powietrze. Prosi, żeby jednego dnia Dziad do niego wpadł i coś tam mu wytłumaczył jak zrobi. Dziad odpowiedział, że chętnie (szczególnie, że wprost od niego zwieje sobie wcześniej do domu) o ile Szef go puści. A Szef głupkowato się uśmiecha, jak to czasem miewa w zwyczaju. I wsio.
Wracamy do tego, o co się kłócą- jak mówiłem o nielojalność. A ta przejawia się tym, że Dziad umawia się z dyrektorem wydziału z innego urzędu, za jego plecami. Tak, dobrze kojarzycie- facet powiedział o tym Dziadowi w obecności Szefa, Dziad powiedział, że pójdzie jak Szef się zgodzi, Szef głupkowato się uśmiechał, a następnego dnia ma pretensje do Dziada.