"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

czwartek, 29 maja 2014

Dzień sto dwudziesty- Dziad zdalnie sterowany.

Nie, nasza nauka nie poszła jeszcze tak do przodu, że Dziada zastąpiliśmy robotem. A szkoda, bo chyba nawet robot kuchenny bardziej nadawałby się do tej pracy. A tymczasem ja po prostu uczę się programować Dziada, sterować nim. Przez jakiś czas tego nie widziałem, ale pomału staje się to dla mnie oczywiste- mogę nim kierować tak jak chcę.
Wyciągam kurtkę z szafy, widzę, że on też wstaje więc zostawia otwarte drzwi, żeby mógł swoją również zabrać. Po czym on również zostawia otwarte drzwi, mimo że w środku już niczego więcej nie ma. Oczywiście ja muszę je zamknąć, ktoś musi, a porządek w tym biurze lubię tylko ja. To jest jedna z tych pierdół, które strasznie mnie denerwują, właśnie dlatego, że są pierdołami. Więc pewnego dnia po prostu na złość zamknąłem drzwi po wyjęciu kurtki. Skoro nie potrafi ich zamknąć, to może nie będzie potrafił także ich otworzyć, a wtedy będzie niezły cyrk. Ku mojemu niewielkiemu zdziwieniu jednak potrafił. Ku większemu, po wyjęciu odzienia zamknął drzwi.
Następnego dnia przeprowadziłem eksperyment- zostawiłem je ponownie otwarte i Dziad ich nie zamknął. Kolejny dzień, zamykam. Dziad zamyka. Eureka!
Dokładnie tak samo sprawa ma się z drzwiami wejściowymi. Zamykam je za sobą nawet jeśli widzę, że człapie w oddali. Dzięki temu po wejściu także je zamyka, a nie zostawia otwarte na oścież tak jak to wcześniej robił.
Wniosek jest bardzo prosty- Dziad nie poprawi niczego, czego sam nie ruszał. Może mieć nasrane na środku biura, ale tego nie sprzątnie, chyba, że będzie to jego dzieło. W związku z czym przestałem być miły i robię wszystko, co kiedyś wydawałoby mi się czystą złośliwością. Nadal ma jakiś przyjemny podtekst robienia mu pod górkę, ale przy okazji daje wymierne efekty. Dwie pieczenie na jednym ogniu!
Chciałem to odkrycie przenieść też na sterowanie Szefem. Ten ma zwyczaj zostawiania krzesła tak jak siedział. Rozwali się u nas jak Polska przedwojenna, zajmując całą przestrzeń między biurkami i ścianą, a moją jedyną drogę do drzwi i wszystkiego poza moim biurkiem, przez co muszę się przez niego co chwilę przepychać. Co bardziej denerwujące, gdy wstanie zostawia krzesło w miejscu, w którym siedział. Nie to, żeby podsunąć, utorować przejście. Co chwilę więc ja to musiałem robić, aż w końcu zostawiłem licząc, że Szef sam się nim zajmie, skoro sam odsunął.
Niestety, w tym przypadku obiekt badań nie dostrzega związku przyczynowo-skutkowego między blokującym przejście krzesłem, a faktem kto je ostatnio dotykał, w związku z czym nie poczuwa się do zmiany zastanego stanu rzeczy i przeciska się obok niego. Obawiam się, że w omawianym przykładzie nadchodzi moment, kiedy jedynym wyjściem będzie reedukacja przez eksterminację.

2 komentarze:

  1. A ja myślałam, że kiedyś miałam problemy z szefami :)

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja myślałam, że kiedyś miałam problemy z szefami :)

    OdpowiedzUsuń