"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

czwartek, 29 stycznia 2015

Dzień sto pięćdziesiąty trzeci- Powrót Jedi.

Jeśli myśleliście, że wyremontowanie i przeniesienie magazynu to wszystko, co można przy nim spieprzyć, to jesteście w wielkim błędzie. Ponieważ Szef narzucił taki, a nie inny terminarz załatwiania spraw, to odbioru trzeba było dokonać po przenosinach. I tu rodził się już kolejny problem. My używamy magazynu, ale budynek jest szkoły, a inwestycja wydziału inwestycji. Więc znów musiało się zebrać całe spore gremium- dyrekcja, urzędnicy, wykonawcy. I już się może domyślacie, że im większe zbiorowisko ludzkie tym większego debila zrobi z siebie Szef.
Ogółem magazyn wygląda… Spoko. Bez szału i bez tragedii. Białe ściany, białe drzwi, miałe okna, białe jarzeniówki i szare płytki na podłodze. Jakby co- tani i łatwy do odmalowania. Ale Szef oczywiście miał problemy. Główny był taki, że koniecznie chciał jeszcze jeden zamek w drzwiach. Bo takie są wymagania. Pierwsze słyszę i serio, nie ma takich wymagań. No ale niech mu będzie, wszyscy machnęli na to ręką bo to nie problem. I w tym momencie odezwał się dyrektor szkoły:
-No dobrze proszę państwa. Wszystko miło, tylko jeszcze potrzebowałbym klucze do tego magazynu.
Szefowi wpierw odpłynęła krew z twarzy, potem ponownie napłynęła i po lekkim zapowietrzeniu się zaczął:
-A po co?
-Jakby się paliło, pękły rury czy cokolwiek. Wejście macie osobne, ale to ciągle budynek szkoły i jeśli coś się stanie, to będzie trzeba szybko zareagować.
-Ale wy też nam nie daliście kluczy!
-Ale po co ci klucze do szkoły? - zapytał dyrektor wydziału inwestycji.
-Do bramy jest potrzebny.
-To do bramy dla pana mam gotowy, woźny go właśnie przepina i o już jest, proszę.
-Młody idź sprawdź czy pasuje.
-Myślę, że możemy zaufać dyrektorowi szkoły…
-Nie stawiaj się tylko idź sprawdź, nigdy nie wiadomo.
Co miałem zrobić, poszedłem w deszcz. Kątem oka zauważyłem, że stoi w oknie i patrzy, czy pasuje. Gdy wróciłem dyrektor szkoły spytał:
-I jak?
-Oczywiście pasuje.
-To co teraz z tymi kluczami? - zwrócił się do Szefa.
-Jakimi kluczami? - Szef postanowił udawać debila (choć nie musi udawać), żeby uniknąć tematu.
-Kluczami do magazynu.
-Ale po co?
-Już panu mówiłem, w razie, gdyby coś się stało.
-Ale to tylko zgodnie z procedurami.
-To niech pan je mi poda, a ja się pod nimi podpiszę.
-Nie, to pan sobie ustali procedury.
-Ale skąd ja mam je wziąć, przecież to pan się tym zajmuje.
-Szef, nie rób sobie jaj, przygotuj procedury i tyle- wciął się dyrektor inwestycji.
-A ty co teraz? Urzędnik powinien wspierać urzędnika, a nie kogoś tam.
Płonę ze wstydu.
-To wtedy niech Młody zrobi - odezwał się wykonawca.
-Młody nic nie rób - odpowiedział Szef.
-Młodego zostawcie w spokoju, Szef robi jakieś sztuczne problemy. Ty jesteś dyrektorem wydziału, Twój sprzęt, Twoja odpowiedzialność, Ty przygotujesz procedury - odezwała się bardziej rezolutna pracownica inwestycji. Pracowałem z nią pół roku, więc cieszę się, że przyszła mi z odsieczą. Na tym spotkanie właściwie się skończyło, tylko podpisać protokół ze wszystkimi ustaleniami. Oczywiście Szef chciał, żebym ja to podpisał, ale znów kobieta się wcięła wyrażając głośno to co myśleliśmy wszyscy- że jest żałosny i nie ma zrzucać odpowiedzialności na mnie.

Na tym kończy się historia magazynu. Skrócona, nie zawiera wszystkich szczegółów, np. mojej kłótni o to, kiedy zrobić w nim porządek, która zakończyła się przyznaniem mi racji, ale z wyrazem lęku “zrobimy po twojemu, ale jakby co będziesz utrzymywał moją rodzinę” (tak, obsrywa się ze strachu przed jakąś mityczną kontrolą). Myślę jednak, że pozwoliła mi raz na zawsze wyrzucić z siebie mój stosunek do Szefa. Oczywiście, już niedługo znów o tym napiszę, ale do tego czasu przynajmniej na duszy mi lepiej. Bo na kręgosłupie to w ogóle- 2 tygodnie i wizytę u lekarza później już mnie w miarę przestało boleć.

czwartek, 22 stycznia 2015

Dzień sto pięćdziesiąty drugi- Imperium Kontratakuje.

Udało się więc porobić wszystkie głupoty, co byłoby do zrobienia głupio to właśnie tak zostało wykonane. Przyszedł czas odbioru i przenosin. Problem był tego rodzaju, że nowy magazyn jest w nieruchomości, której właścicielem jest Urząd i tak się złożyło, że przy szkole, więc trzeba dojeżdżać tam przez podwórko. Szef uparł się, że trzeba to robić wtedy, kiedy dzieciaków nie będzie. Więc w grę wchodzą weekendy. Trudno, mówię, to niech będzie. Poświęcę z 3 weekendy, koleś co miał to przewozić też się zgodził.
Ale czas się trochę przesunął i zbliżyły się święta i koniec roku. No to teraz nie ma się co stresować szczególnie, że mamy czas do 1 kwietnia. Opóźnimy sobie to trochę i zrobimy w ferie zimowe, 2 tygodnie bez dzieciaków, bez problemu się da. Szczególnie, że koniec roku chciałem cały spędzić na urlopie.
Ale nie. Szefowi odbiło. Magazyn ma być przeniesiony jeszcze w starym roku. I nic do niego nie dociera. Kompletnie żaden argument. A w ogóle włączył się w planowanie i zaplanował działania w sposób następujący- cały magazyn przeniesiony ma być w jeden weekend.
Nie jesteście sobie w stanie wyobrazić jakie to tytaniczne wyzwanie. Szczególnie, że nowy magazyn jest mniejszy niż stary i jeśli na bieżąco się w nim nie będzie układać, to szybko zrobi się bajzel. I zrobił, bardzo szybko. Początkowo sam starałem się układać sprzęt na regałach w nowym magazynie, ale raz, że łatwiej jest pakować niż układać, a dwa, że pakowało to sporo osób. Starałem się więc robić to, co zawsze- zarządzać chaosem. Rzeczy, które nie miały być układane na półkach od razu kierowałem w miejsca docelowe, które potem obrastały stertami tych, które nie nadążałem wrzucać na regały.
Tak wyglądała cała sobota. Zapierdalałem 12h z 1 przerwą na jedzenie i bez dostępu do kibla (nowy magazyn nie miał go jeszcze wykończone, a szkoła zamknięta). Gdy dowlekłem się do domu, to po prostu padłem na ryj i zastanawiałem się, czy dam radę doczołgać się do łóżka. I zanim skończyłem to rozkminiać nadeszła niedziela i znów do roboty.
Tym razem z pierwszym transportem ze starego magazynu przyjechał Szef. I już zaczął mi się wtrącać w koncepcję ustawienia wszystkiego. Np. wymyślił sobie, że w miejscu gdzie mam złożone 70 sprzętów po 10kg każdy ma stać regał. One otoczone worami drobnicy, którą staram się wyrzucać na półki w tempie 1 na półce/20 przywiezionych. Wszyscy mamy teraz wstrzymać wnoszenie sprzętu i przedygać 700 kilo 5 metrów dalej, bo jaśnie pan chce tam regał. Dla kolesia wożącego to wszystko było już za dużo i powiedział, że idzie wozić, a Szef nie ma mu przeszkadzać w robocie. W związku z tym ja mam przerzucać sprzęt w bok, mimo, że w magazynie zaczyna brakować przestrzeni, a jeszcze ⅓ do przewiezienia została. Próbuję dotrzeć do jego świadomości, ale się nie da. Kurwuję więc już na głos, przerzucając ten syf, a od niego słyszę:
-Wiem, że cię to wkurza, mnie też wkurza, no ale czasem trzeba popracować.
-Gówno mnie wkurwia praca, mogę zapierdalać jak mały robocik, ale do chuja nie jak skończony debil przekładać z miejsca na miejsce bo jak kretyni zapierdalamy w 2 dni zamiast 2 tygodnie.
Zdążyłem przerzucić 200 kilo, wysłuchując jego dobrych rad, jak mam układać. Po czym doszedł do wniosku, że to bez sensu i nie mam jednak układać.

Dochodziła 10h roboty drugiego dnia. Wszyscy, oprócz niego, byli wypruci, o pracowali. Kolesiom noszącym nie zazdroszczę w najmniejszym stopniu, przenieśli już na plecach kilkanaście ton. Sobie nie zazdroszczę. Mimo, że nie musiałem tego tak dźwigać, to jednak ciągłe schylanie się i podnoszenie wszystkiego na regały sprawiło, że mój krągosłup wołał o litość. Myślimy sobie, dobra, walić to. Jutro też jest dzień i także dzieci nie będzie. Ale nie, Szef znów się uparł, jeden transport i wszystko będzie zamknięte. Nikt nie ma sił z debilem się kłócić. Pojechali pakować, a ja sobie usiadłem na sprzęcie i nawet już nie próbowałem niczego wrzucać na półki.
Gdy minęła 12 godzina roboty skończyliśmy wyładowywać. Miejsca zostało tyle, że mogę wejść i się położyć na podłodze, reszta zawalona sprzętem, miejscami po sam sufit. Udałem, że idę w inną stronę i nadłożyłem trochę drogi, żeby tylko nawet 5 metrów z kretynem nie iść.

Następnego dnia oczywiście do roboty do biura. Ubrany już w mój normalny strój roboczy i już na dzień dobry czeka na mnie miła niespodzianka. Muszę iść do starego magazynu bo jeszcze sprzęt czeka na przewiezienie… Na miejscu okazało się, że z ekipy przewozowej przyjechał tylko jeden koleś bo reszta sie wypięła. Stwierdzili, że z debilami więcej pracować nie będą. Na szczęście poza jednym biurkiem, reszta to tylko śmieci do wywalenia. Biurko stare, pamięta bez problemu Gierka. Zniszczone, usyfione, śmieć. No ale trzeba przewieźć. Wpierw wpakować na wóz, potem na miejscu wypakować i wnieść. W tym momencie trafił na nas woźny ze szkoły.
-A po co wy to gówno wozicie? W szkole mam 10 nowych niepotrzebnych.
Gówno zajęło resztę miejsca w magazynie. Teraz mogę do niego wejść i stanąć. Ale nie jest to koniec historii magazynu.

czwartek, 15 stycznia 2015

Dzień sto pięćdziesiąty pierwszy- Nowa Nadzieja.

Często używacie pieczątki? Jeśli nie pracujecie w urzędzie lub na poczcie to pewnie nie. Dlatego taki mały pro-tip. Pieczątki robione są w ten sposób, że nie potrzebujecie sprawdzać na niej orientacji tekstu. Jeśli to tradycyjna, to ma na szczycie rączki kropkę, która wskazuje gdzie jest góra. Jeśli mechaniczna, to wzór pieczątki na grzbiecie pokazuje jak się ona odbije. Tyle. Proste i intuicyjne. Średnio ogarnięty orangutan byłby w stanie się tego nauczyć w ciągu jednego dnia. Dlatego mi zajęło to tylko tydzień. Nie wiem, ile Dziadowi to zajęło, bo prawdopodobnie w momencie, w którym to opanował, nie było mnie jeszcze na świecie. Nie wiem też ile Szefowi, bo po 15 latach pracy w Urzędzie ciągle tego nie wie, pomimo każdorazowo udzielanej mu instrukcji.
“Aribit mach fri”, jak sam mówi, ale z pewnością nie wpływa pozytywnie na intelekt. Wiele razy to sugerowałem mniej lub bardziej dosłownie, a Wy jako ludzie inteligentni też już się domyśliliście, ale teraz powtórzę to wprost. Szef jest głupi. Jest idiotą u którego nie zachodzi niewiele więcej poza podstawowymi procesami myślowymi. “Jeść, spać, srać, jeść, spać, srać, nie jeść tego, co między spaniem, a jedzeniem”. Tyle. No może jeszcze oddychanie. I dziś zaczynam trzyczęściową opowieść o magazynie, która jego głupotę uświadomić powinna nawet najbardziej wątpiącym.
Część pierwsza, czyli to co działo się przed przenosinami. Wiecie już, że spory czas temu dowiedzieliśmy się, że magazyn dobrze byłoby przenieść. Opowiadałem też o tym, że pokazał właścicielowi budynku, w którym mieścił się magazyn, kalendarium wszystkich wydarzeń z nim związanych łącznie z decyzją o remoncie innych pomieszczeń, a następnie się dziwił, że wie o tym. Więc mniejsza z tym. Przeprowadzka pewna, pomieszczenia wybrane. Został remont i przeniesienie.

Poszliśmy więc z szefem firmy, która miała to robić, obejrzeć całość i pogadać co i jak. Oglądania za dużo nie było, ot puste, stare, poniszczone pomieszczenia. Koleś sobie wstępnie to wszystko pomierzył, pooglądał ściany, rury, kable i całą resztę. Ogółem chciałem mu podać rękę i życzyć miłego dnia, ale Szef postanowił się wciąć.
-No i tu z tego byśmy zrobili jedno pomieszczenie, nie?
-Nie wiem.
-No to zróbmy.
-Nie wiem. Zobaczę, jak jest w projekcie budowlanym i tak zrobię.
-Nie wiem jak jest w projekcie, ale zróbmy tu jedno pomieszczenie z dwóch.
-Panie, mówię panu, że zrobię dokładnie tak jak jest w projekcie i nie inaczej.
-No ale jakby nie było w projekcie, to tu wtedy tak po prostu zróbmy.
-Czy pan ma mnie za idiotę? Przecież to może być ściana nośna. A poza tym odbiór mam na podstawie projektu i nie pan będzie mi odbiór podpisywał, więc proszę sobie odpuścić.
No wyjątkowo sobie odpuścił, choć nie na długo.
-Ale to tutaj taniutko wyjdzie wszystko, nie?
-Nie wiem. Usiądę z projektem i policzę.
-No ale pan zobaczy, tu farby dużo nie trzeba, a farba to kosztuje XX zł.
-Farba kosztuje XX+10 zł.
-Co ty mi tu teraz gadasz! Ja pracowałem przy budowach, sam mam teraz budowę, jeżdżę i kupuję materiały i dobrze wiem ile kosztuje farba!
-Chyba niezbyt. Farba kosztuje XX+10. Jeśli kupił pan taniej, pewnie gorszą bez powłok ochronnych itp. Ta sama nazwa, ta sama firma, to samo pudełko, ale gorszy skład i cena mniejsza o 10 zł.
-E…
Czemu on zawsze musi się wymądrzać przy ludziach, którzy na temacie znają się lepiej niż on? Nie wiem. Nie mam pojęcia. Chyba takie hobby, że lubi być mieszany z błotem.

Wracając jednak do tematu. Remont ustalony to trzeba ustalać kogoś, kto by nam to przewiózł. Założenie jest takie- ma mieć samochód i ludzi do roboty, mają w starym magazynie wszystko spakować, posprzątać, zawieźć do nowego i poukładać. Prosta sprawa, choć dość ciężka robota. Najgorzej znaleźć kogoś, kto ma i odpowiednio duży samochód i ludzi do pracy. Nie jest to niemożliwe. A Szef już miał gotowe rozwiązanie- swojego znajomego. Pokazałem mu wszystko, wycenił swoją robotę na kilka tysięcy.
No i wtedy Szef zaczął swoje debilne zachowanie. Zamiast iść do odpowiednich ludzi i załatwić kasę, to postanowił wpierw pochodzić po Urzędzie i ponarzekać, że mamy mnóstwo roboty, a przeprowadzka droga. I pech, czy raczej jego głupota chciała, że trafił do wydziału odpowiedzialnego za utrzymanie dróg, którego dyrektor bez chwili zastanowienia mu odpowiedział:
-Spoko, nie masz co się martwić. Ja mam ludzi fizycznych zatrudnionych do sprzątania i bieżących napraw, samochody mamy, to Ci to za darmo przewieziemy.
Jestem pewien, że w tym momencie popuścił. No ale sam chciał robić swoje głupoty. No i teraz zaczął myśleć. Tam miał już ugadane, naobiecywane, a teraz niespodzianka. Ogółem też nie do końca byłem zadowolony z tej zmiany. W utrzymaniu dróg bierze się ludzi do roboty, którzy średnio wytrzymują w robocie 5 dni, po czym wylatują za bójki, chlanie lub kradzieże. Więc miałbym więcej roboty z pilnowaniem, czy nic złego nie będzie, no ale trudno, najwyżej będę miał więcej roboty.
Biegał, latał, marudził jeszcze więcej, robił jakieś podchody, nie wiadomo co. Koniec końców miał szczęście, bo w ostatniej niemal chwili posypało się im coś i nie mieli ludzi, więc trzeba było wrócić do znajomego Szefa. A ten znajomy po czasie aż sam zaczął żałować, ale to za tydzień w kolejnej części.

czwartek, 8 stycznia 2015

Dzień sto pięćdziesiąty- święta, święta i po świętach.

Przyszedł czas powrotu do biura i obowiązków. Fajnie było móc się wysypiać, no ale służba nie drużba. Mimo dłuższego wolnego nie zaskoczyłem się wracając do pracy. Całe biurko w papierach, a Szef wita mnie słowami “wiesz, ile było pracy?”
Wiem. Cała ta praca leży na moim biurku i czeka, aż się nią zajmę. O, pardon, jedną rzecz zrobili, bo musieli. Sam przed świętami odbierałem to pismo i wiedziałem, że muszą na nie odpisać do 31 grudnia. I żeby było śmieszniej- mailem. Szkoda, że nie widziałem przerażenia w ich oczach, gdy to przeczytali, a ja już byłem na urlopie i pewnie dobrze się domyślali, że nie zmierzałem odbierać telefonu, a co dopiero przychodzić i im pomóc. Musieli to ogarnąć sami.
Musicie przy tym wiedzieć, że prowadząc korespondencję mailową, a tak czasem robimy, w końcu mamy XXI wiek, to wszystkie wiadomości drukujemy i dołączamy do akt. Mail, mailem, ale kartka musi być. Może nawet to już pisałem, a po prostu nie pamiętam. Oni tej kartki nie wydrukowali, więc pierwsze moje zadanie to skompletować dokumenty i zarejestrować pismo, jeśli się nie uda skompletować to nie rejestrować.
-A czemu nie wydrukowaliście od razu?
-Bo musieliśmy to wysłać, a popsuły się nam oba komputery i nie ukazywało nam się.
Aha. Popsuły się i po 2 dniach się magicznie naprawiły. Nie wiem, czy mu się wydaje, że ja nabrałem się na to kłamstwo. A maila znalazłem, nawet dwa, bo raz wysłali pusty.

Kolejnym zadaniem było ukończenie noworocznych porządków, które zaczął Szef. Udało mu się zgarnąć niepotrzebne papiery do worka na śmieci, ileś dni temu, i dziś mówi do mnie “kurwa, weź wynieś go, bo już od jakiegoś czasu mnie wkurwiają te śmieci”. Mógł sam ruszyć dupę, jak mu przeszkadzają, a nie czekać aż wrócą. Poszedłem spytać pana woźnego, gdzie je wywalić, gdzie ma ten śmietnik i czy jeszcze zbiera makulaturę.
-Weź w ten na podwórzu, ale tam nie ma jakichś dokumentów?
-A nie wiem, Szefa śmieci, Szefa problem.
Nie wiem czy zauważyliście? To moje nowe podejście. Od nowego roku mam zamiar mieć wyjebane nie tylko wewnętrznie, ale też zewnętrznie. Nie moja robota, niech inni się martwią. I tym kierowałem się przy następnym zadaniu jakie miałem.

W magazynie musieli wymienić zamek w drzwiach, w sensie firma, która remontowała magazyn. Oczywiście, tylko my mamy klucze, więc musiałem się przejść i nadzorować prace. Przysłali dwóch majstrów. Najtypowszych z typowych majstrów. Przynieśli sobie narzędzia i zaczęli się bawić. To, że przynieśli zły zamek w ogóle mnie nie zdziwiło. To, że zamiast wymienić postanowili go upchnąć olałem. Mają zmienić zamek i ma to działać, nie mam zamiaru robić im dobrych rad, spieprzą to firma wymieni drzwi i ościeżnicę. Męczyli się 40 minut, a ja sobie tylko chodziłem po magazynie bawiąc sprzętem (interpretujcie jak chcecie). Wreszcie koniec. Podchodzę do nich, majster z wyższym levelem pokazuje że się kręci.
-Super panie, teraz ja spróbuję.
Szczególnie, że już podchodząc do drzwi widziałem to, czego majstry najwyraźniej nie. Zakluczyłem, chwyciłem za klamkę i pociągnąłem. Drzwi się otworzyły.
-O kurwa co to?
Spytał przytomnie młodszy. Ponieważ trochę zaczynały mnie boleć nogi, postanowiłem im podpowiedzieć.
-Ja tam specjalistą nie jestem, ale wydaje mi się, że jeśli wycięliście cały metal z ościeżnicy w okolicy zamka, to sama gumowa uszczelka nie będzie go trzymała.
-O kurwa, rzeczywiście…
Po kolejnych 20 minutach spawania i szlifowania drzwi wreszcie trzymają. Cieszę się, że nie tylko w Urzędzie jakość pracy na najwyższym poziomie.

czwartek, 1 stycznia 2015

Dzień sto czterdziesty dziewiąty- robię to, czym jestem.

Jak wszyscy wiecie, jestem w Urzędzie zatrudniony jako sekretarka. Średnio to brzmi i nie raz już ludzie dopytywali, czy jestem tego pewien, a szczególnie rodzaju. Niestety jestem, w urzędowych stanowiskach ciągle jest seksizm i “sekretarz” to stanowisko zdecydowane wyższe niż “sekretarka”. Wiecie już również, że zakres obowiązków mam zdecydowanie większy i tak po prawdzie to ciężko mi w ogóle zajmować się “sekretariowaniem”. To dość irytujące, ale jakoś tak przeciętnie mam inny wybór.
Tymczasem okazało się, że Szef wszystkich Szefów jest w potrzebie. W jego sekretarjacie nastąpił nagły brak sekretarek. Spowodowany typowo urzędowymi sprawami i jeśli Wasze myśli podążyły w kierunku kawy, to idziecie dobrym tokiem rozumowania. W każdym bądź razie, tymczasowo musiał je ktoś zastąpić. Osoba kompetentna, inteligentna i o nienagannej prezencji. Minutę później zadzwonił mój telefon.
Na miejscu szybko wprowadzono mnie w moje obowiązki sekretarki.
-Tu masz kawę, tu masz gazetę, tutaj kajet do zapisywania kto dzwonił, a tu leży telefon. Faks odbiera się automatycznie.
-I dalej co?
-Nic, to wszystko co masz robić.
Oh, jak ja chciałbym być sekretarką, mimo, że nią jestem…
No nic, usiadłem więc za wielkim biurkiem, 2x większym niż moje, na miękkim, skórzanym fotelu “prezesowskim”, w którym nawet nie musiałem poprawiać odpadającego, niedokręconego oparcia. Chwyciłem do ręki najnowszy numer regionalnej gazetki i popijając kawą pomachałem im na odchodne.
Po 10 minutach tak ciężkiej pracy otworzyły się drzwi. Odstawiając kawę rzuciłem wzrokiem w ich kierunku. Jakaś urzędniczka z papierami do podpisu.
-O, Ty tutaj?
-Tak. Zostaw papiery na tamtej kupce i nara.
-A Szef wszystkich Szefów jest?
-Nie ma, ale może będzie. Kiedyś później.
Poszła. Łyk kawy i dzwoni telefon.
-Sekretariat Szefa wszystkich Szefów, słucham.
-Aaaa… a to nie siedzą tam panie?
-No jak pan słyszy, w tej chwili nie.
-A chciałbym poprosić o połączenie z Szefem wszystkich Szefów.
-Nie ma go, proszę zadzwonić po południu.
-Bo mam taką sprawę.
-To fajnie, ale go nie ma. Proszę po południu.
Ohoho, ale się wczułem. To jest prawdziwa, urzędnicza praca, a nie to co ja muszę robić. Tak to ja mógłbym cały dzień, a jeszcze za to płacą. Moje rozmyślania przerwała głowa wsuwająca się do sekretariatu.
-Dzień dobry, nie spodziewałem się pana, są panie sekretarki?
-Ja jestem sekretarką i słucham pana.
-Bo ja byłem umówiony.
-Możliwe, ale Szef wszystkich Szefów jest zajęty.
-A gdzie jest?
-Na naradzie u zastępcy.
-A to może mógłbym wejść.
-Nie mógłby pan.
-Bo tam nasi siedzą sami?
-Nasi to na pewno, ale czy wasi to nie wiem.
-Bo ja się nie przedstawiłem, jestem X, dyrektor szkoły.
-Miło mi. Pan dyrektor poczeka więc na korytarzu.

Aż żałuję, że niedługo potem się skończyło, gdy wróciły etatowe sekretarki. Taka praca to prawie jak hobby. Czysta esencja urzędniczej pracy. Jeszcze jak wychodziłem dyrektor próbował swojego szczęścia po raz kolejny, zamykając za sobą drzwi usłyszałem “jest zajęty, poczeka pan na korytarzu” i wiedziałem, że godnie zastąpiłem je na tym stanowisku.