"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

czwartek, 26 lutego 2015

Dzień sto pięćdziesiąty siódmy- o zalewaniu.

Rano herbatę i kawę zalewa Dziad. Taka świecka tradycja, choć o bardzo twardych podstawach. Pamiętacie jak bardzo dawno temu opowiadałem, jak kiedyś zalałem przed przyjściem Dziada, a potem ten z rozpędu podlał sobie kwiaty wrzątkiem? To właśnie dlatego, gdy jest w robocie ja się rano czajnika nie tykam. Stawiam swój kubek z suchą zawartością i wszystko na raz jest zalane przez Dziada. Dosłownie wszystko, bo nie za bardzo radzi sobie z obsługą tego wyspecjalizowanego urządzenia i rozlewa po wszystkim wkoło. Poza tym, nie wiem czemu, i Szef i Dziad nie odkładają czajnika na podstawkę, jakby myśleli, że to ona grzeje.
W każdym bądź razie, pewnego dnia zrobiłem jak zawsze i czekam. Zazwyczaj przychodzę pierwszy do biura, na minutę przed oficjalnym rozpoczęciem pracy. Reszta przychodzi zdecydowanie po. Jakieś 5 minut później przychodzi Szef i pyta, czemu nie robię herbaty. To mu tłumaczę, że nie mam zamiaru się za to brać i czemu. Przy okazji powiedziałem, że przyszedł mail i wydrukuje go jak przylezie Dziad i włączy swój komputer.
A ten przyszedł już godzinę później… Nie dzwonił po niego organizacyjny, a to znaczy, że Szef podpisał się na liście za niego i wiedział, że ten w najlepszym razie się spóźni. Oczywiście ani słowa nie powiedział.
Następnego dnia też siedzę czekając na resztę i po raz trzeci restartując komputer, żeby wreszcie normalnie zaskoczył i wentylator normalnie chodził. Informatycy odmawiają zajęcia się tym. Wchodzi Szef i już na dzień dobry rzuca:
-Czemu herbaty nie robisz cholero? Przez Ciebie będę głodny.
-A czemu miałbym robić?
-Hehehehe.
Po jego głupawym śmiechu już się domyśliłem, że Dziad dziś też się bardziej spóźni. Ani wczoraj, ani przedwczoraj, ani dzisiaj nikt jakoś nie mógł mi o tym normalnie powiedzieć. Bo kretyn w postaci mojego Szefa wymyślił sobie, że to dobry moment na jego głupawe żarciki. A te oparte są zawsze na głupocie, chamstwie lub pretensjach. Najlepiej na wszystkim na raz. I nigdy nie są śmieszne. Ogółem wszyscy w Urzędzie tego nienawidzą. W tej chwili sam nie żartuję i nie zmyślam. Po prostu każdy jeden pracownik Urzędu, wliczając w to sprzątaczki, ma serdecznie dość jego podśmiechujek. Każdy lubi się pośmiać, no prawie każdy, ale żarty w stylu:
-Co ty kurwa robisz?!
-Co?
-Hehehehe.
Nikogo nie bawią. A ponieważ straciłem do Szefa chyba resztki szacunku, to już nawet nie kryję jego głupoty, gdy rozmawiam z kimś na korytarzu (czyt. kawie). I dowiaduję się ciekawych rzeczy, które tylko potwierdzają moją opinię. Ale o nich kiedyś następnym razem.

czwartek, 19 lutego 2015

Dzień sto pięćdziesiąty szósty- nowoczesność w domu i zagrodzie.

Jestem młody, więc staram się być na bieżąco ze wszystkimi nowinkami technologicznymi i nie tylko. Dzień standardowo w robocie zaczynam od sprawdzenia maila i Dziennika Ustaw, po czym od razu przechodzę do przyjemniejszych rzeczy jak Engadget czy Dobre Programy. Możecie teraz po mnie jechać, jako typowym urzędasie, ale nie będzie to prawda. Szef i Dziad nie sprawdzają ani maila ani Dziennika Ustaw. Nigdy. Nawet, gdy mnie nie ma w robocie. Zresztą, nie raz Wam pisałem, że w tą pierwszą godzinę niewiele zdziałacie w Urzędzie. Dlatego sprawdzam tylko, czy tych trybów nie trzeba ruszyć awaryjnie, a jeśli nie, to głową muru rozbijał nie będę. Stosunek wartości mojej głowy do wartości pracy bezapelacyjnie wskazuje, że nie warto.
Poza tym, to nie zawsze jest zmarnowany i bezproduktywny czas. Okazjonalnie trafiają się na tych i innych portalach ciekawostki urzędnicze. Rzadko, bo rzadko, ale jednak można poczytać o tym co się planuje, jak na świecie działa e-administracja, czy jak nie działa ona na naszym podwórku. I tak trafiłem np. na wpis o ePUAP co ucieszyło mnie o tyle, że akurat mam dokument do wysłania przez tą platformę.
O problemach z nią możecie przeczytać sobie w tekście powyżej. Pewnie dlatego w moim urzędzie obsługuje ją tylko sekretariat Szefa wszystkich Szefów, nikt inny nie ma profili zaufanych. Cała korespondencja przychodzi tam i papierowo rozdzielana jest dalej. Podobno niedługo mamy wprowadzać Elektroniczny Obieg Dokumentów, ale znajomy z innego urzędu, który już to wprowadził, każe bronić się rękoma i nogami. Podobno teraz obiega cyfrowo, a mimo to też papierowo, więc roboty jest więcej i jest wolniejsza niż przedtem. Czy tak jest? Nie wiem. Równie prawdopodobne jak to, że nie umie jej używać jest to, że to kolejny spieprzony system wprowadzany za grubą kasę do administracji.
W każdym bądź razie pierwszy raz w historii mamy coś wysłać przez ePUAP. Więc oczywiście uderzają z tym do mnie, bo przecież znam się na wszystkim od prawa konstytucyjnego Mozambiku, a na odbieraniu porodów kończąc. Ale o ePUAPie nic nie wiedziałem.
-To jak z tym ePUAP?
-Nie wiem.
-No ale jak nie wiesz?
-Normalnie nie wiem. Nigdy nie używałem, nigdy nie czytałem, nigdy nie widziałem. Nie wiem.
-No ale jak z tym ePUAP?
-Mówię, że nie wiem.
-Ale czemu nie wiesz?
-Przecież przed chwilą powiedziałem, czemu…
I tak kilka minut, zanim dotarła do nich informacja, że nie wiem jak to się robi. A wtedy zaczęła się panika, strach i przerażenie. Bo jeśli ja czegoś nie wiem, to jesteśmy skończeni, rozwiążą Wydział, a nas wszystkich zwolnią. Pozwoliłem im panikować, bo już od dłuższego czasu mam wylane na to, czego boją się w robocie. Ja mimo dwóch kłód pod nogami (Szef i Dziad) staram się robić swoje.
-I co my teraz zrobimy?
No, gdy napoili się swoimi lękami i samonakręcającą spiralą głupoty zadali wreszcie sensowne pytanie.
-Damy sekretariatowi Szefa wszystkich Szefów, niech to załatwią.
-Czemu?
-Tylko oni odbierają ePUAP. Tylko oni wysyłają. To chyba logiczne, żeby im to zanieść do zrobienia.
Szef zebrał papiery i poszedł z duszą na ramieniu. Ja w międzyczasie popijam drugą kawę i czytam sobie o ePUAP i zalinkowany wcześniej wpis i inne rzeczy, żeby dowiedzieć się, jak to dokładnie działa i czy mógłbym to jakoś wykorzystać do polepszenia swojej pracy. Po kwadransie wrócił Szef.
-No, zostawiłem im, zrobią.
-A jak to robią? Kto podpisuje? - dopytywał Dziad. W sumie dobrze, bo sam chętnie bym usłyszał, wg jakich schematów to u nas przebiega, żeby wiedzieć na przyszłość jakby co.
-A ja tam wiem? Dałem im i szybko uciekłem.
Taaaa… Tego się spodziewałem. Po co poszerzać kompetencje, jak można unikać wiedzy i odpowiedzialności i jakoś się ślizgać.

czwartek, 12 lutego 2015

Dzień sto pięćdziesiąty piąty- Sasha Grey.

Pochwalę się. Jest początek lutego, a ja mam już za sobą 2 książki, ponad 1200 przeczytanych stron. Na pierwszy ogień poszła “Niewierni” Severskiego (IMHO- gorsza od “Nielegalnych”), a tego samego dnia, co odłożyłem ją wziąłem “Tygrysy w błocie” Otto Cariusa. Trochę pechowo, bo kupiłem ją 2 dni przed tym, jak Carius wyzionął ducha. Czy przeczytanie dwóch książek w miesiąc to powód do samozadowolenia? W kraju, w którym według badania CBOS 40% mieszkańców w zeszłym roku nie przeczytało żadnej książki, mogę chyba czuć się dobrze, choć to dość gorzka radość. W USA nawet ex-gwiazda porno, Sasha Grey, bierze udział w promocji czytelnictwa w szkołach (czym wywołała mały skandal), a u nas? Nie wiem czy nawet ona byłaby w stanie zachęcić Szefa i Dziada do przeczytania książki, gdyż jak się domyślacie należą oni do tych 40%.
Ale to już wiecie, bo kiedyś pisałem, że Szef szczyci się tym, że nie czyta. A ja specjalnie do tego nawiązuję i nie bez powodu wspominam o Cariusie, wybitnym pancerniaku III Rzeszy świecącym największe triumfy na froncie wschodnim. W swoich wspomnieniach często broni Wehrmachtu mówiąc “byliśmy żołnierzami, wykonywaliśmy rozkazy, walczyliśmy dla ojczyzny”. Stąd nie jest to lektura dla każdego, a głównie dla zainteresowanych II wojną, a przede wszystkim bardzo konkretnym jej elementem. Czołgiem PzKpfw VI, potocznie zwanym Tygrysem, jednym z najbardziej ikonicznych czołgów tej wojny. Przeczytałem tą książkę w 2 dni, bo oba wspomniane tematy mnie interesują.
Może przez to zrozumiecie, jakiego zdziwienia doznałem, gdy Szef na marginesie rozmowy o czym innym rzucił, że II wojna światowa zaczęła się od ataku ZSRR na Polskę 15 sierpnia 1939 r. Delikatnie mu przypomniałem, że chyba porąbało mu się z 17 września, a wojna zaczęła się 1 września od ataku III Rzeszy, no jeśli chce to możemy przerzucić na sierpień i uznać, że np. prowokacja Gliwicka też jest już II wojną. Na co usłyszałem, żebym sobie sprawdził w historii jak było.
Nie jesteście w stanie sobie wyobrazić jak krew mnie zalała. Od razu rzuciłem się w wir poszukiwań, czy coś mi umknęło? Jaki atak 15 sierpnia, tydzień przed podpisaniem paktu Ribbentrop-Mołotow? Jeśli zaczęli wtedy, to dlaczego przerwali i czekali aż do 17 września, żeby ruszyć dalej? Może powinienem napisać do Wołoszańskiego? Kolegów z wydziału historycznego mojego “alma mater”? Kolegów rekonstruktorów biegających w mundurach czerwonoarmistów?
Nic nie znalazłem. Oprócz pewności tego, że mój Szef jest kretynem. W związku z tym postanowiłem nie przejmować się więcej tym i w ogóle nie wchodzić w dyskusję z kimś, kto przeczytał w swoim życiu łącznie mniej książek, niż ja przerobiłem o samej Panzerwaffe. A kolejne dni utwierdziły mnie w przekonaniu, że II wojna światowa jest kolejną z jego słabych stron. No chyba, że faktycznie Normandia jest w Niemczech, a w 1939 ruszaliśmy z szablami na Tygrysy.

czwartek, 5 lutego 2015

Dzień sto pięćdziesiąty czwarty- zapaszki.

Zapach pasztetowej posypanej świeżo pociętą cebulą i ogórkiem kiszonym po chwili został wyparty wonią gówna pod postacią kapusty kiszonej razem z rzodkiewką. Dobrze się domyślacie, dziś będzie o Dziadzie. Ostatnie tygodnie mogły wywrzeć na Was złe wrażenie, że ciągle cisnę po Szefie, a z nim mam spokój. Nic bardziej mylnego. Po prostu na tę chwilę to przełożony daje mi się we znaki na tyle, że już mam plan wysmarowania od spodu klamek w jego samochodzie psią kupą. I tak zazwyczaj to wygląda, że Szef tak dalece przekracza moje granice, że na Dziada już zazwyczaj po prostu macham ręką, bo limity są już wyczerpane.
Szczerze powiedziawszy, to Dziad głównie w tej chwili emanuje swoją głupotą, co raczej średnio mi przeszkadza. Bywa irytujący, bywa śmieszny. Tak jak ostatnio, gdy po raz kolejny zamawiał sobie z neta jakieś pszenżyto. 500g kosztowało jakieś 30 zł, więc ile za 100g? To było jego realne pytanie do mnie i chwilę musiałem się zastanowić nad jego sensem, zanim odpowiedziałem, że wystarczy podzielić przez 5. A jego odpowiedź “na pewno?” sprawiło, że zwątpiłem w nawet najbardziej podstawowe prawa rządzące wszechświatem.
Takie głupoty co chwile wychodzą i poza utratą wiary w ludzkość nic więcej mi się nie dzieje. Już gorszy jest odór jego żarcia. To co na wstępie napisałem, nie jest zmyślone. A żeby było śmieszniej, to cebulę kroi na miejscu- przynosi całą i w biurze ją kroi. Pisząc to patrzę przez biurko, jak Dziad wyciąga z torby foliowy worek z wędzonym płatem śledziowym. WĘDZONYM. PŁATEM. ŚLEDZIOWYM. Całe biuro wali rybą.
Albo tworzenie własnej terminologii co mają tożsame z Szefem. Wszyscy żyjemy w jakimś wspólnym świecie i musimy się komunikować. Wyobraźcie sobie teraz, że ktoś do Was mówi o słońcu nazywając je kretem. W końcu się domyślicie, ale chwilę Wam to zajmie, gdy ktoś wyskoczy znienacka z “ale kret dzisiaj”. I ja tak mam non stop.
-Młody ukazała się już informacja?
No spróbujcie zgadnąć o co mogłoby chodzić. Dajcie sobie chwilkę czasu, pomyślcie. A ja już Wam spieszę z odpowiedzią- chodzi o to, czy przyszedł mail. Ja rozumiem oczywiście, że jest starszy i nie wszystko musi umieć. Ale z drugiej strony nie jest tak stary, znam ludzi starszych od niego, którzy na co dzień używają komputera, smartphona i tableta, a ich praca w przeciwieństwie do Dziada nie polega na siedzeniu 8h przed komputerem. A już w ogóle idiotycznym jego zwyczajem jest wyłączanie komputera, w czasie gdy go nie używa. Skończył przeglądać Allegro? No to wyłącz. Jest to już wystarczająco denerwujące, jak prosi mnie, żebym przysłał mu jakiś dokument siecią i za każdym razem dziwi się, że musi mieć komputer włączony. Ale dodatkowo ja jestem podpięty do drukarki przez jego...