"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

czwartek, 30 lipca 2015

Dzień sto siedemdziesiąty siódmy- I’m a cybernetic organism, living tissue over metal endoskeleton.

Oglądałem Terminatora: Genisys, stąd ten tytuł. A tytuł jest fragmentem poniższej piosenki. Całkiem spoko piosenki, a żeby było śmieszniej to Austrian Death Machine wszystkie piosenki ze wszystkich trzech płyt w 100% oparli na dokonaniach filmowych Arnolda.


Sam zresztą czasem czuję się jak T-800 w walce z T-1000. Taką ciekłą, niezniszczalną i wszędzie czającą się głupotą przybierającą różne kształty. A czasem po prostu dlatego, że czuję się jak niedoceniony bohater ratujący wszystko wokół, który ginie zatopiony w ciekłej głupocie. Wróć, metalu.
Nie wiem czy pamiętacie jak byliście jeszcze mali i graliście na boisku w gałę? Pamiętacie złota zasadę kto wybił ten zapierdala? Cóż, u mnie w biurze to nie działa. Pracodawca, co pewnie też wiecie, w czasie upałów ma obowiązek zapewnić pracownikom napoje. U nas jest to woda. Nie piję jej ja, bo ja piję herbatę. Nie pije jej Dziad, bo pije herbatę i kawę. Szef żłopie ją na potęgę, bo za darmo*. I tak się stało, że poprzednia partia się skończyła, więc truje mi dupę, żebym poszedł po kolejną. Kto wypił, ten zapierdala. Niestety nie działa, po godzinie słuchania jego jęków i marudzeń zapierdalam ja.
Przelazłem więc przez pół Urzędu, żeby dostać się do składowiska mineralki (z kranu szlachta nie pije) i osoby posiadającej odpowiedni klucz. Wracając droga i przeznaczenie zawiodła mnie pod informację, a tam słyszę, że dziewczyny starają się dać opór Skynetowi. A przynajmniej jestem niemal pewien, że słyszałem “kill Sarah Connor”. Postanowiłem więc zerknąć. Siedzą za biurkami i patrzą na stojących przed nimi jegomości. Odetchnąłem z ulgą, nie przypominali T-800. Pytam więc kulturalnie co jest cięte.
-Umiesz po angielsku?
-Coś tam dukam.
Zwróciłem się do wyczekujących gości płynnym angielskim z akcentem wyraźnie wskazującym na lata spędzone na Grove Str.
-Yo homie, wazzup mah niggaz?**
Chwilę pogaworzyliśmy, załatwiłem co im było potrzebne, pogadaliśmy chwilę jeszcze. Jeden z nich okazał się być semi-rdzennym Amerykaninem. W sensie był biały. Okazało się, że jego rodzina emigrowała akurat z mojego miasta w XIX wieku i odbywa sentymentalną podróż do korzeni. Nie mogłem więc odpuścić i pogadaliśmy dalej. Reszta okazała się być Niemcami. Robiącymi dokładnie to samo tyle, że ich rodziny wyjechały w ‘45. Porozmawialiśmy więc o naszej wspólnej, trudnej historii i jej zawiłościach. Rozstając się zapewniliśmy się wzajemnie o silnej przyjaźni Polsko-Niemiecko-Amerykańskiej, poradziłem im dobre lokale, a oni pogratulowali znajomości angielskiego.
Nie była to skomplikowana rozmowa. Powiedziałbym podręcznikowa. Trochę cieszę się, że nie pochwaliłem się rozbudowaną znajomością określeń dotyczących żeńskich i męskich narządów płciowych. Dziwi mnie więc, że nikt nie uznał za zasadne posadowienie w informacji czy choćby jej okolicy kogoś na wypadek takich sytuacji. Z drugiej strony, w jednym z urzędów wojewódzkich (przez litość pominę informację którym) w wydziale zajmujących się imigrantami i obcokrajowcami nie ma ani jednej osoby mówiącej po angielsku. Tym samym myślę, że moja wrodzona chęć pomocy, ciekawość i potrzeba odrdzewienia angielskiego mocno i publicznie mnie zdekonspirowały i przy kolejnych takich okazjach jestem doskonale pewien, który numer wewnętrzny wybiorą, żeby ściągnąć pomoc.
A ja do swoich rozlicznych obowiązków mogę już dopisać tłumacza i przewodnika wycieczek. Zaczynam odnosić wrażenie, że Urząd na mnie wychodzi taniej, niż gdyby zastąpić mnie maszynami. A może to ja jestem maszyną i budzi się we mnie samoświadomość? I nie widzieliście gdzieś Sary Connor, mam interes do niej.

_____
*-za darmo, czyt. za pieniądze podatnika.
**- Serdecznie witam, w czym mogę państwu służyć?

5 komentarzy:

  1. mijają miesiące a Ty dalej piszesz w tonie męczennika i alfy i omegi.

    OdpowiedzUsuń
  2. lubię twój blog

    OdpowiedzUsuń
  3. Chciałem zauważyć, że już 22 sierpień! W tym miesiacu nie było żadnego wpisu!
    Jakoś nie przypominam byś dostał dyspense od wiernych czytelników.
    Nawet o nią nie prosiłeś! Narażasz się na ekskomunikę.

    Zb.

    OdpowiedzUsuń