"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

czwartek, 15 października 2015

Dzień osiemdziesiąty czwarty- jak to się robi.

Wydaje mi się, że wydziały w urzędzie można podzielić na dwie grupy wg tego jaką pracę wykonują- kreatywne i powtarzalne. Powtarzalne tylko powtarzają za każdym razem to samo. Przez lata pracy nie tworzą nowego dokumentu, tylko podmieniają dane na gotowcu. Dla kreatywnych każde zadanie jest inne, każde trzeba robić od zera, a to głównie dlatego, że u nas w kraju każdy na wszystko kładzie lachę i ni chu chu nie dostaniesz kompletnego rozwiązania. Nawet jeśli coś masz zrobić na podstawie zarządzenia liczącego z załącznikami, w tym wzorami, 200 str to nie doprosisz się wersji .doc wzorów. Bo nie, ich twórca powie, że nie ma inaczej niż w .pdf i bujaj się. Dla mnie to niewielka komplikacja, ale dla większości ludzi z którymi pracuję to już potężny problem. I tak te 200 str., które miały sprawić, że w całym kraju dany dokument będzie wyglądał tak samo można sobie włożyć w dupę. I serio, widziałem twórczość lokalnych urzędników, jest tragedia. Jak się już domyślacie mój wydział zalicza się właśnie do tych pomimo tego, że pracują tu dwie najmniej kreatywne osoby jakie kiedykolwiek poznałem- Szef i Dziad.
Zazwyczaj ten problem rozmywa się w morzu niekompetencji. Gdy ktoś przegląda stosy dokumentów, gdzie geniusze informatyki z urzędów mogących w całości zmieścić się w moim biurze wstawiają tekst 3 różnymi fontami na jednej stronie, to ustawianie marginesów spacjami przez Dziada nie rzuca się w oczy. Ale czasami…
Szef ma duży problem. Tzn ma ich wiele, ale w tej chwili skupimy się na jednym. Kilka razy do roku musi przeprowadzić szkolenie i to dla dyrektorów/kierowników innych wydziałów mojego Urzędu. Czasem jest to 5 szkoleń, czasem 2, nieważne. Ważne z kolei jest to, że Szef boi się własnego cienia, co już wiecie, a w związku z tym boi się też konfrontacji z innymi dyrektorami. Ja sobie nie pozwalam, choć w ograniczonym zakresie, za to przy nich nie ma nawet tej resztki komfortu, którą daje bezpośrednie zwierzchnictwo. Chyba gdzieś tam podskórnie czuje, że nie cieszy się szacunkiem, a do tego jest za głupi, żeby się z nimi skutecznie wykłócić. Nie potrafi robić argumentów.
Dlatego też boi się robić szkoleń więc ich nie robi. Ale musi, więc robi. Jak to możliwe? Wyczaił gdzieś w internetach termin “samokształcenie kierowane” i bardzo mu się spodobał. Przede wszystkim- nie musi prowadzić godzinnych zajęć. Dodatkowo, nie musi nawet się spotykać z dyrektorami, bo całą papierologię ja będę musiał załatwić. A koniec końców szkolenie się odbyło. Wszystko gra? Nie do końca.
Taka forma szkolenia, jak wszyscy się domyślacie sprawia, że nikt w rzeczywistości niczego nie wie. A co mnie trochę pozytywnie zszokowało to, że od jakiegoś czasu w moim Urzędzie pojawiają się coraz bardziej stanowcze głosy, żeby jak się coś robi, to robić to porządnie. I na coś takiego się właśnie nadziałem. Wziąłem ze sobą wszystkie papierki, które miałem i idę odwalić Szefa robotę. Ponieważ chce mieć przeprowadzone szkolenie to wysyła mnie z listą obecności. Wpadam do jednego z wydziałów i podbijam do dyrektora kładąc mu to na biurko.
-A co to jest?
-To jest to szkolenie co zawsze od Szefa.
-No co za leń śmierdzący, nie chce mu się robić szkolenia tak?
-Nooo… najwidoczniej.
-Co to tu w ogóle jest? Lista obecności? Jakiej obecności, przecież nie ma szkolenia. No ja tego nie podpiszę.
-Ok. Wiesz dobrze, że mi to nie robi (jestem na luzie z tym kolesiem), tylko łażę bo muszę.
-Wiem, wiem… Ale nie, stój. Zadzwonię do niego.
Bierze telefon i wykręca wewnętrzny.
-Co to jest za lista obecności?
-No szkolenia (wiem, zawsze część ze słuchawki kropkuję, ale pamiętajcie, że Szef drze mordę więc go akurat słyszę stojąc obok).
-Jakiego szkolenia, przecież nie robisz żadnego szkolenia!
-No jak to nie, przecież jest samokształcenie kierowane!
-Ale jestem na nim obecny?
-Tak.
-Nie. Przecież nie ma go fizycznie. Zrób listę osób, którym przekazałeś materiały, a w ogóle materiały i tak mailem wysyłasz, to sobie wydrukuj potwierdzenie sam.
-Nie, nie, nie, nie. Tak mam w wytycznych i tak jest robione. Nie znasz się, to się tym nie zajmuj.
-To pokaż mi te wytyczne.
-Nie. Nie mam czasu teraz.
-Całe dnie zapierdalasz z głupotami po Urzędzie trując ludziom dupy, ale jak jest coś ważnego, to już nie masz czasu?
Ja tymczasem stoję sobie na baczność przy biurku, patrzę przez okno na miejską dżunglę i śmieszkuję w duchu. Nawet nie wiecie, jakkolwiek by to dziwnie brzmiało, jak przyjemnie nie było słuchać gdy ktoś poza mną cisnął po Szefie. Wreszcie po 15 minutach skończyli, odkłada słuchawkę, patrzy mi w oczy i podsumowuje.
-Co za tępy buc.
Wróciłem do wydziału, calem poprawienia listy. Bo właściwie do tego technicznie skracał się problem, do tego, że to nie lista “obecności” mimo, że w domyśle chodzi też o lenistwo i niekompetencje Szefa. Ale myślę- poprawi się to i jeszcze raz ogarnie. W ogóle ja bym się na miejscu Szefa w ogóle nie pchał w kłótnie na ten temat. Wróciłem oczywiście na turbo bóldupienie, gdy Szef i Dziad pilnie szukali wszystkich przepisów prawnych, z których wynika, że musi to robić. To o tyle problematyczne, że od jakiegoś czasu już ich nikt nie oglądał, więc wszystko trzeba drukować. Do tego okazuje się, że wyszły jakieś zmiany, to trzeba je czytać, czy przypadkiem coś się nie zmieniło ważnego. Do tego sama główna część jest sprzed ponad 10 lat, kiedy “samokształcenie kierowane” przez maila nie było opcją, więc w formach szkolenia nie ma go przewidzianego. Biorąc to wszystko pod uwagę doszedł do wniosku, że sobie odpuści, bo jeszcze wkopie się bardziej. Ja formularz zmieniłem, ale zabronił mi już iść do tego jednego dyrektora. Więcej problemów z tym nie było.
Co jednak nie sprawiło, że jego ból dupy zniknął. O nie. Cały dzień się wiercił i czekał na okazję, a ta niebawem się nadażyła. Przyszło do nas pismo. Zupełnie losowe, przypadkowe pismo, że coś tam mamy zrobić. JEDYNE tego dnia i jedno z 2 w tym tygodniu z zewnątrz. Co zrobił ten tytan intelektu? Czym prędzej je chwycił i pobiegł do wspominanego wcześniej dyrektora, żeby pokazać mu jak ciężko musimy zapierdalać, a on się jeszcze czepia. Z JEDNYM pismem na pół str A4, a na które nawet nie musimy odpowiadać.

“Tępy buc”.

6 komentarzy:

  1. Jak Ty wytrzymujesz z tą wspaniałą dwójką? :D

    Młoda urzędniczka

    OdpowiedzUsuń
  2. Czytam sobie tego bloga, czytam i im dłużej go czytam, tym bardziej nasuwa mi się wniosek, że kolega urzędnik staje się coraz bardziej... współwinnym tego wszystkiego.
    Ja rozumiem, że będąc młodym i "świeżym" pracownikiem w urzędzie nie można sobie na wiele pozwolić.
    Ale po czterech(!) latach?!
    Największego "Tępego buca" można i wychować, i "uczłowieczyć", i nauczyć odpowiedzialności, a na koniec wymóc chociaż minimum najzwyklejszych niezbędnych kompetencji.

    Piszę to ja - urzędnik.
    Któremu zależy, aby ten cały cyrk zwany administracją zaczął wreszcie sprawnie funkcjonować.
    I który na tym polu ma - małe bo małe - jakieś tam sukcesiki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W skrócie- nie.
      W rozwinięciu- jakbym chciał jakkolwiek go uczłowieczyć, musiałbym być jego mentorem, psychoterapeutą, spowiednikiem i przyjacielem. Żadnym nie jestem i być nie zamierzam. Głównie dlatego, że mi za to nie płacą (nie płacą mi nawet za normalne zadania), a do tego mam 99 swoich problemów i ta ilość mi w zupełności wystarcza.
      To nie jest tak, że im wystarczy coś pokazać, powiedzieć, wytłumaczyć, żeby zaczęli robić dobrze. Tzn. z Dziadem tak trochę jest i on, co zresztą czasem w notkach zauważam, zaczyna robić lepiej. Daleko temu do miana dobrej roboty, ale jakieś tam sukcesy są.
      Z Szefem jest zupełnie inna gadka. To człowiek o szokująco niskiej inteligencji, chamski, zakompleksiony, czujący ciągłą potrzebę udowadniania swojej wyższości/wartości, a przy okazji bojący się własnego cienia, pozbawiony podstawowych umiejętności niezbędnych nie tyle na stanowisku dyrektorskim co w ogóle do pracy w biurze, całkowicie odporny na naukę i unikający jej za wszelką cenę, do tego dwulicowa szuja myśląca, że zawsze ma racje.

      Gratuluję sukcesów, bo i jest czego gratulować bez potrzeby ich umniejszania zdrobnieniami. Ale czasem, jeśli chcemy żeby balon sprawnie leciał, to trzeba odciąć balast, a nie się z nim bawić. Szef jest właśnie takim balastem ;) Może kiedyś napiszę notkę tylko z jego opisem, z zebraniem tego wszystkiego co robił dotychczas żeby był pełen obraz jego osoby.

      Usuń
  3. Hah! Szacowne grono urzędników spotyka się tu co raz częściej. Powiem coś od siebie, ponieważ dziś sam jestem urzędnikiem. Osiem lat pracowałem w prywatnej jednostce projektowej i doskonale zdaję sobie sprawę z tego czym jest tzw. "zapierdol". Gonią terminy, roboty po uszy, czas leci. Dziś jestem po tej drugiej stronie - opiniuję niektóre projekty, itp. Mniejsza o zakres kompetencji. Zdałem sobie sprawę, że funkcjonuję wśród ludzi, którzy idealnie odgrywają w/w "zapierdol". W porównaniu z firmami prywatnymi - w urzędzie nie robi się nic (może poza osobami pracującymi w okienku, z bezpośrednim kontaktem z klientem). Tu jest czas na kawki, prasówki, blogi;) i to wszystko za podatników pieniądze. Ja niestety mam co raz większy dylemat natury moralnej odnośnie pracy w urzędzie, bo czuję się nierobem. Boję się trochę "wsiąknąć" w tą pracę, bo wiąże się to z ryzykiem, że w przyszłości trudno mi będzie znaleźć inną robotę. Ludzie wiedzą, że w urzędach są nieroby - normalny pracodawca takich osób nie potrzebuje. Wiecie, że regulamin pracy w urzędzie zabrani

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Znam ten ból i to uczucie. Sam myślę o robieniu czegoś innego i wyrwaniu się stąd, czy to gwałtownie przez zupełnie inną pracę, czy powoli przez dodatkową. Oprócz tego uczucia bycia nierobem mam też poważne wątpliwości co do możliwości rozwoju. A właściwie jestem pewien, że w Urzędzie ich nie mam ;)

      Usuń