"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

czwartek, 26 listopada 2015

Dzień sto osiemdziesiąty dziewiąty- smells like teen spirit.

Wchodzicie do swojego biura, czy innego miejsca pracy, zamykacie oczy, zaciągacie pełne płuca powietrza przez nos i co czujecie? Ja boję się coś takiego zrobić bez maski p-gaz. Atmosfera bywa bardzo gęsta. Pamiętacie, jak Dziad przed świętami ryby trzymał między oknami? Znów się one zbliżają i już jestem tym zmartwiony. Choć smród Dziadowego jedzenia nie ogranicza się tylko do okresu świątecznego i jak dobrze wiecie czasem potrafi dowalić tak aromatyczne drugie śniadanie, że sprawdzam własne pantalony, czy mnie mój osobisty zwieracz nie zawiódł. Ostatnio też czytaliście jak się leczył przez wypocenie, ale wtedy myć się nie można bo mokry człowiek łatwiej się przeziębi, a że brakowało mu urlopu, a za L4 jadą po nagrodzie to przychodzi w takim stanie zapachowym i zdrowotnym do pracy.
Z Szefem pewnie również pamiętacie, że lepiej nie jest. Choć śniadania rzadziej ma wonne, to jednak nie mniej. Głównie myślę tu o puszkach rybnych, które potem 6-7h leżą w śmietniku i walą. Niezależnie od tego wali mu też z japy. Co ogółem mniej mi przeszkadza, bo nie siedzimy w tym samym pomieszczeniu. Gorszy jest jego sprej Muchozol, którego używa jako dezodorantu. Wypsikuje go ogromną ilość przed pójściem na jakiekolwiek spotkanie, a ja potem resztkami sił, dusząc się próbuję doczłapać do miejsca, gdzie ten TŚB (trujący środek bojowy) jest w trochę mniejszym stężeniu.
Ostatnio musiałem mu coś pomóc z komputerem (czyt. jak otworzyć link z PDFem) i akurat jak grzebałem to przygotowywał się do wyjścia, a zimową porą przebiera buty w biurze. Więc uraczony zostałem trochę zbędnym mi komentarzem:
-Ło, ale wali z tych butów.
Za którym zaraz znalazł się kolejny, którego już bym się nie domyślił, a i niekoniecznie chciałem wiedzieć.
-O i dziura w skarpecie.
Co się integralnie wiąże z walką ze smrodem? Pranie. Sprawa niezbyt prosta, gdy nie dysponuje się odpowiednią maszyną. Moja jest… dziwna. W sensie nie za bardzo zautomatyzowana, więc pierwsze prania niezbyt mi wyszły. Koleżanki mnie wyśmiały, mama mnie wyśmiała. Potem przyszły i zgodnie stwierdziły “o kurwa”. Ale rozgryzłem ją i działa. Może nie jak złoto, ale odpowiednio- usuwa zapachy i brud, a chyba o to chodzi?
Dziadowi z kolei pralka się zepsuła. Wpierw chciał ją naprawiać, ale nigdzie nie chcieli się tego podjąć, więc stwierdził, że zrobi to sam. Potrzebuje tylko części, których kupić nie może, więc podaje mi kartkę z nazwą pralki i niezbędnej części. Próbowaliście kiedyś znaleźć uszczelkę do 25 letniej pralki? Ja tak, nie wyszło. Zaczął się więc ból dupy, bo trzeba kupić nową. Szukał po wszelkich sklepach z AGD. Marudzi mi przy tym strasznie, bo przecież teraz jak kupuje się pralkę, to dokładnie za 2 lata i 1 dzień się popsuje, więc musi dopłacić ⅓ ceny za dodatkowe 3 lata gwarancji. A do tego te sklepy są w galeriach gdzieś na obrzeżach i jak on nie mając samochodu ma się tam dostać? I jeszcze płacić za dowóz? Wniesienie? Montaż?
Mimo to, że dopłaca sporą kasę, żeby mieć dodatkowe kilka lat gwarancji, to i tak szuka pralki takiej, żeby miała łatwo wymienialną część, która popsuła się w jego aktualnej. Tego w ogóle nie jestem w stanie ogarnąć rozumem, więc po prostu zapytałem go dlaczego.
-Bo teraz to już nie chcę za 25 lat wymieniać pralki, tylko ma mi służyć dobrze.
Nawet jakby mi działała pralka tyle (a pewnie będzie), to i tak wymieniłbym ją wcześniej bo pewnie będą bardziej energooszczędne, miały lepsze programy, będą się łączyły z telefonem (w cenie, która nie będzie zbliżona do moich rocznych zarobków), czy po prostu nie będą zasyfione. Ale przede wszystkim:
-A dlaczego pan uważa, że akurat to się w nowej pralce zepsuje?
-No jak dlaczego? Przecież to popsuło się w starej.

czwartek, 19 listopada 2015

Dzień sto osiemdziesiąty ósmy- siedzę i siedzę, myślę i myślę.

Dzisiejszy dzień był jakiś podejrzany. Wstałem w miarę wyspany, co raczej mi się nie zdarza. Mimo, że w domu zrobiłem więcej to wyszedłem wcześniej. Po drodze do mojego gułagu spotkałem Szefa, a mimo to chciało mi się iść do pracy. Wspinając się więc po schodach zastanawiałem się, kiedy te chęci miną. Dałem sobie godzinę. Wytrzymałem 12 minut.
W Urzędzie, co już wiecie, jest jedna święta zasada, którą Szef notorycznie łamie. Nie zaczyna się pracy przed 8 chyba, że jest coś mega pilnego do zrobienia. Problem w tym, że w Urzędzie nie ma pilnych spraw. Zazwyczaj. Raz na rok coś się trafi. Więc ranek jest na spokojne ogarnięcie kawy, śniadania, się. Sprawdzenie kalendarza, maila, w jaki sposób tym razem spieprzyli prawo nasi “wybrańcy narodu”, co tam za newsy podają najważniejsze agencje prasowe (głównie Facebook). Dla mnie osobiście najważniejsze jest śniadanie, te kilka minut przez które mogę w spokoju i ciszy rozmyślać nad zagadkami wszechświata. A przynajmniej mógłbym.
Bo w tym miejscu na scenę ponownie wkracza Szef. Zaczynając od “smacznego”, od którego paradoksalnie żarcie robi się mniej smaczne, wydala z siebie litanię najgłupszych i najmniej istotnych problemów jakie może znaleźć. Wielkość czcionki mu nie pasuje w piśmie. Spoko, gdyby nie to, że pismo jest z wczoraj, a to co trzyma to jego ostateczna wersja do której 20h temu nie miał już zastrzeżeń po sześciu wcześniejszych wersjach. Przy okazji- wygląda jak gówno, bo zażyczył sobie, żebym zostawił wszystkie komentarze ze wzoru bo “jeszcze się do nas przyczepią”. Więc są same takie kwiatki jak “jest Pan Grzegorz Brzęczyszczykiewicz (wpisać imię i nazwisko) zamieszkały w Chrząszczyżewoszyce powiat Łękołody (wpisać miejsce zamieszkania)”. Informuję go więc o tym między jednym, a drugim kęsem bułki. Wydala z siebie jakiś pomruk ni to akceptacji ni to rozczarowania. Ale szczęśliwie już znalazł sobie coś nowego, bo w kolejnym wczorajszym piśmie połknąłem kropkę na końcu. 
-Poprawisz?
No trudno, poprawię i tak czeka na 2 załączniki z 2 różnych wydziałów, z których żaden jeszcze się nie wziął za ich przygotowanie.
-Poprawię.
Ale Szef stoi dalej. Patrzę więc na niego znad sałatki. Stoi. Cofam więc łyżkę z zawartością z powrotem do pudełka i pytam:
-Teraz?
-Nie no, jak zjesz.
I poszedł. Tak czy siak musiałem na chwilę odłożyć jedzenie, żeby odzyskać spokój mentalny po odgonieniu od siebie natarczywych myśli “po cholerę to było”. Czy do niego dotrze, że ludzie przestają podawać mu rękę nawet gdy ją do nich wyciągnie (true story bro) właśnie przez takie drobne, irytujące rzeczy, które im odwala?
Od samego rana jednak towarzyszy mi też inne przemyślenie. Co jest ważniejsze od pieniędzy?
Dziad od jakiegoś czasu źle się czuje. “Od jakiegoś czasu” czyli dobrych dwóch tygodni. Ciągle pociąga nosem, kaszle. Jakiś czas temu oświadczył, że był u lekarza bo miał ponad 38 stopni. W dzień największej intensyfikacji tych zjawisk, gdy kaszlał non stop całe 8h to i ja kładąc się wieczorem do łóżka nie czułem się najlepiej i nie zdziwiłbym się bardzo, gdybym rano obudził się z gorączką. Szczęśliwie to się nie stało. Ponieważ Dziad nie tylko wygląda, ale też czuje się jak gówno to ogółem nie marzy o wielu więcej rzeczach niż położyć się i wypocić. Z tym jednak wiąże się jeden zasadniczy problem- jeśli weźmiesz L4 pojadą Ci po nagrodzie. Nie wiadomo czy ją dostaniemy i w jakiej wysokości, no ale jakby co będzie pomniejszona. Dlatego gdy Dziad czy Szef chorują to tylko na urlopie. Ale Dziad nie ma już urlopu. A ponieważ nic nie jest ważniejsze od pieniędzy to siedzi dalej w robocie czego doświadczam nawet zamykając oczy pod postacią mdłego smrodku niemytego ciała, który z pewnością kojarzycie z autobusów i tramwajów letnią porą.

czwartek, 12 listopada 2015

Dzień sto osiemdziesiąty siódmy- jak się bawić to z muzyką.

Czy ktoś kiedyś chciał pracować w urzędzie? W sensie myślę o zdobyciu pracy. Możliwe. Dla wielu ludzi to brzmi jak zabawa. Cóż, dla wielu ludzi to jest zabawa. Problem zaczyna się w momencie, w którym uświadomimy sobie, że urząd urządowi nie równy. I doskonale wiem, że wielu ludzi tego nie kuma.
Zacznijmy więc od podstawy. Urzędnik =/= urzędnik. Ja wiem, profani wrzucają wszystko do jednego wora. Ba! Mają tendencję do wrzucania do jednego wora wszystkich pracowników szeroko pojętej budżetówki. Wierzcie lub nie, ale parę miesięcy temu czytałem artykuł na portalu chcącym uchodzić za poważny napisany przez autora chcącego uchodzić za poważnego, który był opatrzony sensacyjnym tytułem sugerującym, że średnia pensja w urzędzie jest wyższa niż w sektorze prywatnym. Dzisiaj ludzie mają tendencję do przeczytania nagłówka i przeskakiwania od razu do komentarzy, jednak uważny czytelnik (taki jak nie chwaląc się ja) poświęcając 3 minuty swojego cennego życia dowiedziałby się, że ta średnia jest liczona razem z np. górnikami. Więc faktycznie, jeśli górnik ma 7k, ja mam 2k to średnio mamy 4,5k.
Ale i to nie wszystko. Są urzędnicy państwowi- uprzywilejowani szczęściarze i cierpiący samorząd. Dlaczego uprzywilejowani? Dlatego, że nimi bezpośrednio “opiekuje się” państwo, stąd są na zdecydowanie lepszej pozycji niż ja. Jest ogłoszona dla nich podwyżka, to nie ma bata- dostają. W samorządzie każdy jest zdany na łaskę swojego lokalnego watażki. Ups, przepraszam, chodziło mi oczywiście o kierownika jednostki samorządu terytorialnego, wójta, burmistrza, prezydenta miasta, starostę, wojewodę. I tu już jest kompletna wolna amerykanka.
Weźmy mój region. Weźmy mój urząd. Ma gest? Dostaniesz premię. Nie ma? Pierdol się. Nie wierzycie? Proszę bardzo. W Urzędzie daaaaaawno nie widziano podwyżek. Mniej więcej tak samo długo jak waloryzacji. I jesteśmy jedynym urzędem w dużej okolicy, który ma taki stan rzeczy. W innych jest różnie- jedni mają co roku 3%, inni 5. Trochę nam smutno z tego powodu (o czym za chwilę jeszcze), więc z Szefem wszystkich Szefów trwały dłuższe negocjacje. Ogółem podwyżkę, szumnie obiecaną przy okazji łamania się z ludźmi opłatkiem (nie jestem wierzący, ale są pewne granice posługiwania się kłamstwem) w zeszłym roku olał i informację, że się z niej wycofuje niczym prawdziwy mężczyzna przekazał swoim pracownikom za pomocą prasy. Razem z nimi także wzrost wynagrodzenia dla ludzi, którym doszły nowe obowiązki. Więc po długich negocjacjach zgodził się choć na jakąś waloryzacje. Marne 4%, ale zawsze coś. Jak to w urzędzie być musi jest także i w naszym- dokument odpowiedni został sporządzony, Szef wszystkich Szefów złożył na nim własnoręcznie autograf z dopiskiem “zatwierdzam” i papier poszedł do odpowiedniego wydziału celem nadania sprawie biegu. Pech chciał, że kilka dni później miał gorszy humor, więc wezwał osobę pracującą aktualnie nad wspomnianym dokumentem wraz z samym papierem, wziął go i wyjebał do niszczarki. Można? Można.
Część z Was może się na mnie oburzyć, że jestem gnida, pasożyt społeczny żerujący na zdrowiej tkance i jak wszyscy zaciskają pasa to wszyscy. Problem jest tej natury, że nie wszyscy. I nawet myślę w tym miejscu o ludziach, którym wypłatę płaci Urząd. A dostają wszyscy, prawie co roku- stypendia sportowców, nauczyciele, nawet sprzątaczki w szkołach. Tym ostatnim serdecznie gratuluję otrzymania 25% podwyżki. Gratuluję tym bardziej, że zarabiają teraz więcej od ¼ urzędników mojego urzędu wliczając w to mnie. Całkiem poważnie w tej chwili zastanawiam się nad zatrudnieniem się jako sprzątaczka. Zarabiałbym zdecydowanie więcej, a często odwiedzam szkoły i mam mocne podejrzenia, że dużo bardziej bym się nie napracował. Ot, odpadłyby takie głupoty jak odpowiedzialność finansowa za tony sprzętu, przygotowywanie przetargów za dziesiątki tysięcy PLNów, nadzorowanie realizacji zadań za kolejne dziesiątki tysięcy…
Ale co tam gnojenie finansowe własnych pracowników. Widocznie ludzie obracający milionami zasługują na wypłatę równą sprzątaczce. Nie to, żeby to zwiększało jakąś podatność na korupcję czy coś. Przecież Szef wszystkich Szefów może wszystko. Jeden ze specjalistów naszego urzędu odszedł do prywaciarza. Wyobrażacie sobie jaki głupek? Zostawić taką cudowną, bezstresową i dobrze płatną pracę, żeby tyrać jak niewolnik (tak, to ironia). Powstał wakat, dość istotny bo związany z budowlanką. Przetargi, odbiory, remonty, naprawy, budowy. Ogółem umiejętność rozróżnienia betonu od cementu mocno wskazana na takim stanowisku. Cóż za cudowny zbieg okoliczności, niedawno był u nas stażysta po budowlance. Wtedy jeszcze braków w załodze nie było, więc nie udało mu się załapać, ale teraz… Ale teraz jego konkurencją jest cycata blond 19-nastolatka po liceum, którą miesiąc temu przyjęto na wolne stanowisko. Nawet. Nie. Żartuję. Wściekli są wszyscy łącznie z dyrektorem wspomnianego wydziału. Koleś potrzebuje kogoś, kto choć w teorii zna się na tym co robi bo dosłownie na dniach ma odbiory za 7 dużych baniek, a dostaje maturzystkę, dla której to pierwsza praca w życiu. Dlaczego? Bo dlaczego by nie?

czwartek, 5 listopada 2015

N3- Bajki.

Wiecie, że spodobały mi się notki z wyliczankami? Dziś kolejna, tylko bardziej pozytywna, bo jak się pewnie domyślacie i co sugerowałem, muszę zrobić sobie przerwę od Urzędu. Dawno temu zaczął na mnie tak negatywnie wpływać, że nawet pisanie o nim przestało być katharsis. Dlatego dziś 5 moich ulubionych kreskówek (no prawie, ale o tym na koniec).

Lecimy z koksem (dużo linków- prawie wszystko co klikalne to intro/opening/muzyka):




5. Kangoku Gakuen.

IMHO- anime tego roku. Nie to, żebym wszystkie obejrzał, nawet nie mam takiego zamiaru, ale nie wyobrażam sobie, żeby miał jakąkolwiek godną konkurencję (ok, kłamię, wyobrażam sobie). Musicie wiedzieć, że moje poczucie humoru jest dość… dziwne. Im humor dziwniejszy, bardziej poryty, płytki, abstrakcyjny tym lepiej. Dlatego kocham filmy z Leslie Nielsenem. Dlatego spodobało mi się Kangoku Gakuen, czyli Prison School. Sam początek jest całkiem normalny i nawet niezbyt świeży jak na anime- ot grupa pięciu licealistów zaczyna naukę w liceum, które do tej pory było tylko dla dziewcząt. Przez splot dość oczywistych wydarzeń zostają złapani na podglądaniu koleżanek w łazience i trafiają na okres próbny do… szkolnego więzienia. W tym momencie humor już wzbija się na szczyty porytości, pomysły jakimi raczą nas scenarzyści (a właściwie niekoniecznie oni- to tylko ekranizacja mangi pod tym samym tytułem i to ekranizacja udana) w coraz głębszy i abstrakcyjny sposób poruszać tematy seksu czy defekacji. Gdzieś tam, trochę w tle mimo bycia motorem napędowym wszystkich wydarzeń, jest historia o miłości i przyjaźni. Ale to raczej gdzieś tam na marginesie, ot tak, jest żeby było i mogła być jakaś oś, wokół której to wszystko może się kręcić. Powiedziałbym, że to trochę jak Dredd 3D, czy nowy Mad Max- w tych filmach wywalono prawie wszystko co zbędne i zostawili akcję, akcję i akcję, dlatego są takie (dla mnie) genialne. W Kangoku Gakuen zrobili to samo, tylko postawili na humor. Dodatkowo sama animacja jest świetna i już dla samego rysunku można oglądać ten tytuł. 


4. Kill la Kill.

Ostatnie anime na liście, możecie odetchnąć. KLK swego czasu przez niektórych, w tym mnie, zostało okrzyknięte najlepszym anime ostatniego iluś-lecia. Cóż, jest dobre. Dynamiczne, z klasycznymi rysunkami, które szybko przypomną nam Dragon Balla i Dr. Slumpa, wypełnione humorem (abstrakcyjnym, ale taki właśnie lubię), wciągającą fabułą, wyrazistymi bohaterami i zwrotami akcji. W teorii to historia osieroconej nastolatki szukającej zemsty na zabójcy ojca, w praktyce jest tu dość zakamuflowany fanserwisem wątek dojrzewania, samoakceptacji i tym podobnych. Wiem, patrząc ciężko uwierzyć, ale to jest trochę jak z tą (kiedyś przetaczającą się przez net) piosenką TeddyLoid feat. daoko “ME!ME!ME!” (genialna animacja!), gdy ogląda się bez tłumaczenia to w najlepszym razie wydaje się być dziwne. Recenzję tego tytuły nawet kiedyś popełniłem, więc więcej możecie przeczytać tutaj.


3. The Venture Bros.


Jeśli oglądając intro na myśl przyszedł Wam Johnny Quest, to macie bardzo dobre skojarzenia. Głównym bohaterem jest dr Thaddeus “Rusty” Venture, jego dwóch niezbyt rozgarniętych synów i ich ochroniarz Brock Samson.Fabuła opiera się o konflikty z całą rzeszą często dość oryginalnych i charakterystycznych schwarzcharakterów oraz nie mniej oryginalnych sojuszników. Mamy więc takie indywidua jak The Monarch opierający swój image na motylach monarcha, jego dziewczynę Dr Girlfriend przez pierwsze odcinki mocno wystylizowaną na Jacqueline Kennedy (przy okazji- genialnie podłożony głos). Ex-sowiecka agentka Molotov Cocktease, walczący ze swoimi pedofilskimi skłonnościami Sergeant Hatred czy tanswestyta Colonel Hunter Gathers.Venture Bros. co do zasady nie odbiega od żadnego innego tytułu, który wymieniam na tej liście- jest przepełniony abstrakcyjnym humorem tylko dla dorosłych, w którym przemoc jest rozwiązaniem prawie każdego problemu. W 2016 ma być emitowany 6 sezon, więc to dość dobry moment na zainteresowanie się serialem.




2. Metalocalypse. 

Oh tak, oh tak. That’s my jam. Metalocalypse to jeden z tych tytułów, które tak wielbię, że gdy niedawno ogłoszono zbiórkę podpisów pod petycją do Adult Swim o kolejną część nawet sekundy się nad tym nie zastanawiałem, podpisałem wszystkimi swoimi członkami (bez wyjątku), założyłem czarny kaptur i czekam na jedną złą decyzję zarządu, żeby jechać rzucać cegłówkami i palić opony. Tak, jestem Klokateer.
Ale wracając do samego tytułu. Metalocalypse to historia najpopularniejszego na świecie zespołu. W tym miejscu można by postawić kropkę, bo świat przedstawiony po prostu szaleje na ich punkcie, od ich koncertów czy wydania nowej płyty zależą losy globalnej gospodarki, ale jest jeden ważny szczegół, który trzeba dodać. Zespół nazywa się Dethklok i gra black metal. Najbrutalniejszy z brutalnych black metali. Piątka jego członków jest, delikatnie rzecz ujmując, niezbyt rozgarnięta, a do tego dysponuje większą ilością gotówki, niż kiedykolwiek mogliby wydać. Można by powiedzieć, że ten tytuł to mokry sen metalowych zespołów (btw- wspomnianą wcześniej petycję poparła już m.in. Metallica, Amon Amarth czy Mastodon). Ogromne pałace, własne śmigłowce, ogromne telewizory pozawieszane na rzeźnickich hakach. Akcja zazwyczaj toczy się wokół samej działalności muzycznej (i okołomuzycznej- jak płacenie podatków) zespołu. Problemów z koncertami, nagrywaniem płyt, konfliktami między członkami. Całość jest... brutalna. Do tego bywa mroczna i bezpośrednia. Zdarza jej się poruszać dość ciężkie tematy starości, śmierci, przemijania, problemów rodzinnych, ale w tak złym, czarnym humorze, że czasem aż czułem się brudny śmiejąc się z tego. Ale ja lubię być brudny.
Jednak Metalocalypse to nie tylko kreskówka. Dethklok wydał 3 płyty z utworami z serialu (The Dethalbum 1, 2 i 3) i co by nie mówić, to kawał dobrego metalu. Murmaider np., albo Bloodlines. Obowiązkowa pozycja dla każdego fana ciężkiej muzyki.


1. Korgoth of Barbaria.

Pierwsze miejsce zdobywa mit. Legenda. Korgoth of Barbaria to serial, który nie powstał. Zrobiono tylko jeden pilotażowy odcinek dla Adult Swim i za nie kontynuowanie tytułu będą smażyć się w piekle po wsze czasy. Miał wszelkie cechy predestynujące go do sukcesu. Potężną dawkę humoru dla dorosłych. Ciężki, mroczny klimat dark fantasy wpadający w nuty Conana. Heavy metal. Seks. Przemoc. Alkohol. Jeśli potrzebujecie czegoś więcej do szczęścia, to nie jestem w stanie chyba Was zrozumieć. Ciężko oceniać cały serial, w końcu powstał tylko jeden odcinek, więc niewiele o fabule można powiedzieć, oprócz tego, że jest prosta jak budowa cepa. Korgoth jest dla mnie prawie jak bóg, którego wszyscy pragniemy, ale na niego nie zasługujemy. Tak więc chyba powinienem zabić w sobie nadzieję, że kiedyś zobaczę kolejne odcinki.
Ponieważ to jeden z “białych kruków”, choć dostępnych nawet na YouTubie, to polecam Wam zobaczyć.


Post scriptum.

To piątka moich "ulubionych" kreskówek w tej chwili i lista ta ulegnie zmianie. Nawet podczas jej tworzenia zmieniłem miejsce 5- wcześniej było tam anime zatytułowane Overlord, ale doszedłem do wniosku, że to jednak Kangoku Gakuen powinno się tam znaleźć. Wiele tytułów czeka na to, żebym je zobaczył- The Boondocks, Stripperella (tak, brzmi głupio, ale współautorem jest sam Stan Lee), Detroit Metal City, Archer… Celowo pominąłem tytuły popularne, a które pewnie zdominowałyby tą listę- South Park, The Simpsons, Family Guy. Bevis&Butthead. Drawn Together? Les Lascars (u nas znane jako Ziomek)? Nie wiem, czy te dwa ostatnie są popularne. Wyciąłem też tytułu, które mimo, że lubię, to jednak niekoniecznie powinny znaleźć się na liście. Mogą być zbyt poryte dla niewprawionej psychiki podpiętej 24/7 do netu jak moja. To głównie anime takie jak Seitokai Yakuindomo czy Monster Musume no Iru Nichijou (jak to ktoś, kiedyś skomciał "ah te mongolskie tytuły"), Girls und Panzer. Nie ma amerykańskich superbohaterów, bo ich nie lubię, tak jak komiksów o nich. Jedynymi wyjątkami są sędzia Dredd i Deadpool, ale to raczej antybohaterowie. Dobra, jeszcze Lobo, też antybohater.
Dobrze widzicie, że również nie ma polskich seriali. Ich też nie lubię. Nie mam sentymentu do Bolka i Lolka, Rumcajsa czy Krecika (dobra, dobra, dwa ostatnie są Czechosłowackie). Kota Filemona wprost nienawidziłem jako dziecko. Ewentualnie Zaczarowany Ołówek. Za to bardzo lubiłem The Dreamstone, ale oglądałem to ostatni raz za dzieciaka i musiałbym sobie przypomnieć i sprawdzić, czy nie zmieniłem zdania. Gdy tak myślę, że oglądałem to mając jakieś 5-6 lat, to trochę przestaje mnie dziwić dlaczego dziś lubię takie, a nie inne tytuły...