"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

czwartek, 10 grudnia 2015

Dzień sto dziewięćdziesiąty pierwszy- powroty zawsze ciężkie.

Jak wiecie niedawno byłem niedysponowany w pracy. Konkretnie siedziałem w domu na L4 i to cały tydzień. Co prawda nie było takiej potrzeby, bo jak lekarka spojrzała na moje obrażenia, to spytała czy jestem Wolverine, ale gdy na moje pytanie na ile może mi dać L4 odpowiedziała tydzień, to nie wahałem się ani chwili.
Po moim powrocie, czego pewnie się już domyśliliście, okazało się, że czas jakby stanął w miejscu. Wszystkie sprawy, które toczyły się w momencie mojego wyjścia do lekarza nie posunęły się do przodu ani o jotę i jedynie dodatkowe sterty papierów wskazywały, że wszystko z continuum czasowym pozostało bez zmian. Więc tak jak wcześniej Wam pisałem o tym, jak przeszkadza mi przy śniadaniu, tak i teraz słuchałem litanię rzeczy, które muszę pilnie zrobić, a która dziwnym trafem była tożsama z tym, czego nie zrobili przez cały ostatni tydzień. Więc trzeba to zrobić do jutra. Więc kto robi? Ja robię.
I żeby było śmieszniej, robię rzeczy dotyczące bezpośrednio mnie. Tak, po raz kolejny wkręcili mnie na idiotyczne stanowisko, na którym jestem… “fizykiem/chemikiem”. Czy muszę Wam mówić, że z fizyką wiele wspólnego nie mam, a z chemią jeszcze mniej? Ale wymóg był taki, że musi być 4 fizyków/chemików i są 4 osoby na tym stanowisku, każda kolejna posiadająca jeszcze mniejszą wiedzę w tym zakresie. Ja przynajmniej mniej więcej znam tablicę Mendelejewa, za to kolejna osoba stwierdziła, że “meneli to ona łapie”. Tak, strażnik teksasu, tfu, miasta.
Śmieszne jest to, że sprawę można było rozwiązać całkiem dobrze. Podlega nam ileś szkół, a w każdej z nich jest przynajmniej jeden nauczyciel fizyki lub chemii, których możemy zgarnąć do tej roboty. Wyjścia za specjalnie by nie mieli, a i ich “zarobionego” czasu w tej ostoi komuny jaką są szkoły też byśmy im nie uszczuplili, bo góra mieliby 3h rocznie do odwalenia w bonusie. Problemem jest tylko Szef, bo on oczywiście boi się brać pracowników Urzędu spoza Urzędu.
Więc cisnę te pisma najszybciej jak mogę, bo terminy gonią, robimy to od 3 tygodni (właściwie 2, bo trzeba odliczyć jeden mojej nieobecności), wszystko już właściwie zapinam na ostatnie guziki, zgromadziłem miliony podpisów, dziesiątki wyrzygała drukarka, nawet wszystko już w miarę pozszywałem gdy dochodziło południe. I niczym kowboj z filmu zjawił się Szef. Z tym, że zamiast jak twardziel gotowy chwycić po swojego wiernego Colta Navy niczym Clint Eastwood w Dobrym, Złym i Brzydkim, to stoi jak taka mimoza. I ja już wiem, że coś jest nie tak, że coś spieprzył i teraz musi mi to powiedzieć.
-Słuchaj, gadałem przed chwilą z tym Iksowskim, wiesz którym?
-Wiem. Tym, którego mam w papierach.
-No bo tak coś mi się nie zgadzało z jego adresem, tym wiesz jakim?
-Wiem. Tym, który mam w papierach w 5 różnych tabelach, kopercie, piśmie w kopercie, wezwaniu i zarządzeniu.
-No właśnie. I tak mi się coś nie zgadzało, więc go dziś spytałem i on ma inny adres.
-Tak dzisiaj się to nie zgadzało?
-Nie no, tak jak zaczynaliśmy to robić, te dwa…
-...trzy…
-...trzy tygodnie temu.
I wszystko to do poprawy, i kolejne drukowanie, i kolejne podpisy, i kolejne pieczątki. W międzyczasie okazało się, że Dziadowi “zapomniało się” zrobić jednej rzeczy. W lipcu. Więc teraz ja muszę to ogarnąć. Trochę podejrzewam, czemu zapomniał- trzeba było to zrobić przez neta. I teraz też nie chce tego sam zrobić, bo wie, że umiał nie będzie. Robię więc jedno i drugie na zmianę, gdy z drugiego biura słyszę Szefa, który znudził się przeglądaniem internetów i postanowił coś zrobić, do kogoś zadzwonić, ale nie ma numeru i ja mam go mu poszukać. Nie chce mi się, nie mam czasu, więc mu dyplomatycznie odpowiadam po odczekaniu regulaminowej minuty:
-Nic tu znaleźć nie mogę teraz.
Oczywiście nawet nie próbowałem. Umówiłem się z dziewczynami z innego biura, przy Szefie, że mają go do nas podesłać, jak przyjdzie do nich odebrać decyzje. Bawię się więc dalej ze swoją robotą, gdy po raz kolejny słyszę, tym razem triumfalny okrzyk Szefa:
-Mam! Widzisz Młody? Wystarczyło trochę inicjatywy, a nie.

2 komentarze:

  1. I teraz Szef ma poczucie zwycięstwa i większych kompetencji, bo przecież wystarczyło trochę inicjatywy. A Ty, młody, jeszcze musisz się jednak sporo nauczyć....
    I nie da się sprawić, żeby do Szefa dotarło, że nawet nie podjąłeś się zadania, które przy odrobinie inicjatywy było wykonalne zwłaszcza dla niego. Haha "debil nie wie, że jest debil, a mądry to wie. Pozorne, pozorne zaprzeczenie to jest".

    OdpowiedzUsuń
  2. No, ja tez to mam w pracy :) Debil nie wie ze jest debil - podoba mi się to bardzo, idealne.

    OdpowiedzUsuń