"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

czwartek, 24 grudnia 2015

N4- Pierwsza gwiazdka

W tym roku w Wigilię wyjątkowo na niebie pojawi się “pierwsza gwiazdka”. Ale jak to, przecież co roku jest? Tym razem będzie prawdziwa- koło Ziemi przeleci asteroida 2003 SD220. Dwa razy większa niż dotychczas przewidywano (ca. 2 km), ale mimo to nie macie co trudzić się wyglądając jej na niebie. Przeleci w odległości mniej więcej równej 28x odległości do Księżyca wiec bez radioteleskopu nie będziecie mogli jej podziwiać. Jeśli jakimś przypadkiem go macie lub znajdziecie pod choinką to zachęcam Was do obserwacji jej i nie tylko.

Porównanie orbit


Niewiele jest rzeczy równie fascynujących co Wszechświat. W końcu to w sumie wszystko co było, jest i będzie, a teoretycznie także wszystko co mogłoby być. Zgłębianie wiedzy na jego temat to gwarantowany opad szczeny na każdym kroku. Chyba, że informacje zaczynają wkraczać na taki poziom, że mózg przestaje ogarniać.Teoretycznie wszyscy wiemy ile to jest kilometr. Wiemy ile to jest 10 km, potrafimy sobie wyobrazić odległość do miasta oddalonego o 100, 1000 czy 10000 km bo całkiem prawdopodobne, że taką podróż kiedyś w swoim życiu odbyliśmy. Problem zaczyna się, gdy staramy się wyjść poza naszą planetę. Czy Międzynarodowa Stacja Kosmiczna jest daleko? Tak, bo jest “w kosmosie”, ale nie bo niecałe 400 km od powierzchni ziemi. Jest wręcz śmiesznie blisko, a jej orbita jest niewiele większa niż Ziemia. Jest o wiele bliżej niż satelity (m.in. dlatego akcja Grawitacji nie ma zbytniego sensu…). A odległość z Ziemi do Księżyca? Marsa? Zazwyczaj widzimy je na planszach stawiających je tuż obok siebie, podczas gdy w rzeczywistości… I pamiętajcie, że to tylko nasze własne podwórko. Heliosfera (za nią rozciąga się już w sumie przestrzeń międzygwiezdna) ma tylko 120 AU czyli w przybliżeniu 0,0019 lat świetlnych. Do najbliższej innej gwiazdy mamy 4,22 ly, do centrum Drogi Mlecznej ok 27.000 ly, która rozciąga się na jakieś 100-120.000 ly, a do najbliższej innej dużej galaktyki (Andromeda) z Ziemi jest bagatela 2,5 mln ly.

Wszechświat umyka naszemu pojmowaniu. A przynajmniej wymaga solidnego rozgrzania mózgu. Jest w nim tyle niesamowitych rzeczy- mamy pulsary, gwiazdy neutronowe powstające w wyniku supernowych. Może (mimo optymizmu niektórych, bardzo może…) supernową zobaczymy własnymi oczyma- Betelgeza szykuje się do wybuchu (tzn dla nas, którzy widzimy jej obraz sprzed 640 lat) i w sumie może to się wydarzyć niemal w każdej chwili i będzie widoczne z Ziemi. Same pozostałości po takim wybuchu są niesamowicie piękne- wielobarwnie rozświetlony gaz i pył przybierające fantazyjne kształty, żeby tylko Filary Stworzenia wspomnieć.

Filary Stworzenia


Gwiazdy od zawsze są celem dla ludzkości. W końcu Ziemia powstała z materiału po wybuchu supernowej, jeśli ona to i my. Pierwiastki, z których się składamy i których potrzebujemy kiedyś były częścią jakiejś gwiazdy, która dokonała swego żywota w potężnej eksplozji. I tak jak mówili starożytni rzymianie- per aspera ad astra powoli się ku nim pniemy. W zeszłym roku po raz pierwszy w historii posadziliśmy lądownik na komecie. Nieco później kolejny ziemski statek kosmiczny przemknął koło Plutona i Charona po raz pierwszy dostarczając nam zdjęcia tych dwóch ciał niebieskich w HD. Dosłownie 2 dni temu rakieta Falcon 9 bezpiecznie wylądowała z powrotem na powierzchni Ziemi i w teorii nadaje się do ponownego użycia- milowy krok prowadzący do znacznego obniżenia kosztów wynoszenia ładunków na orbitę i dalej. Przydatne, bo do 2025 NASA chce posadzić człowieka na asteroidzie. A żeby było śmieszniej, to wpierw planują ją złapać i wprowadzić na orbitę wokół Księżyca. O eksploracji złóż znajdujących się na asteroidach mówi już nawet polski KGHM. Trochę w tym wszystkim smuci zapowiedź ucięcia finansowania dla ISS. Trochę, bo w zamian kasa ma iść na wysłanie człowieka na Marsa, co ma ziścić się w latach ‘30 tego wieku.

Gdyby nie to zdjęcie, to byłbym pewien, że pisał to Szef...


No i ostatecznie dochodzimy też do tematu najbardziej rozpalającego wyobraźnię. Kojarzycie KIC 8462852? Jeśli nie, to jestem Wami bardzo, bardzo, bardzo rozczarowany. Ale po krótce wyjaśnię. KIC 8462852 to bardzo romantyczna nazwa gwiazdy w konstelacji Łabędzia jakieś 1480 ly stąd. Naukowców interesowała już od kilku lat, ale apogeum zainteresowania przypadło na końcówkę tego roku. KIC (jak będę pisał już do końca, bo nie chce mi się tego ciągu cyfr powtarzać) zwróciła na siebie uwagę w czasie badania Teleskopem Kosmicznym Kepler w związku z mocnym i nietypowym spadkiem jasności. Kepler rejestruje je w celu odkrycia exoplanet przechodzących przed tarczą odległej gwiazdy powodując tym samym swoiste “mrugnięcie”. To w przypadku KIC było potężne, dochodzące do 20% i nie do końca wiadomo, skąd się wzięło.

W związku z tym, że nie wiadomo, to odpowiedź jest oczywista- kosmici. I przez parę tygodni ludzie żyli nadzieją, że faktycznie może trafili na gwiazdę wokół której znajduje się coś jak sfera Dysona, czyli dzieło przypisywane cywilizacji typu II wg skali Kardaszewa. Swoje badania nad tą kwestią ogłosiło kilka grup naukowców, w tym sławne SETI jeszcze bardziej podgrzewając atmosferę. Niestety już od samego początku hipoteza o pozaziemskiej cywilizacji była dość krucha i ostatnie publikacje badań coraz bardziej ją pogrążają. Właściwie dziś możemy mieć pewność, że nie ma tam sfery Dysona i obcej cywilizacji zapewne też nie.

Artystyczna wizja sfery Dysona


A szkoda. Ja osobiście, nie mam wątpliwości co do istnienia życia poza Ziemią. Pytanie gdzie (i kiedy). Wielu naukowców również ich nie ma. Sporo z nich mówi dość wprost, że bardziej zdziwi ich nieodkrycie śladów życia na Marsie niż ich odkrycie. KIC byłaby cudownym odkryciem w tej materii. Leży tak daleko, że zanim ewentualnie znajdująca się tam obca cywilizacja dowiedziała by się o naszym istnieniu minęłoby dobre 1000 lat (tyle jeszcze potrwa, zanim pierwsze wysłane przez nas w przestrzeń fale radiowe tam dotrą, pod warunkiem, że daliby radę je wykryć), więc nawet dla największych paranoików uważających, że ewentualni kosmici nie myślą o niczym innym poza eksterminacją innych ras, byłby to wystarczający okres czasu, żeby przygotować się na ewentualny kontakt. A zarazem na tyle blisko, że kontakt ten nie byłby niemożliwy, pod warunkiem, że do tego czasu jeszcze ich cywilizacja by istniała w tamtym miejscu. No ale nie tym razem. Może następnym.

A w te święta życzę Wam, żebyście znaleźli chwilę wytchnienia, aby na spokojnie popatrzeć w niebo za pierwszą gwiazdką i pomyśleli, że w skali Wszechświata brak miejsc parkingowych, Dziady pchające się w kilometrowych kolejkach czy walka o karpia w dyskoncie są tak nieistotne, że nawet nie warto zaprzątać sobie tym głowy. 

czwartek, 17 grudnia 2015

Dzień sto dziewięćdziesiąty drugi- ad vocem.

Pod jedną z poprzednich notek pojawiły się komentarze (co już samo w sobie nie jest typowe) i ogółem powstała z nich praktycznie druga notka. Na tyle długa, że Google kazało mi podzielić swój komentarz na części, bo jednorazowo przyjmie tylko trochę ponad 4k znaków. Ciągle tworząc notkę-hejt na Szefa (3 str. A4 w tej chwili) i jako, że niewiele dzieje się przed świętami w Urzędzie postanowiłem się ich uczepić i parę rzeczy rozpisać trochę lepiej, niż zrobiłem to kładąc się do snu. Konkretnie kwestię zamówień/zapotrzebowań w Urzędzie, zabezpieczenia informatycznego i krótko zdolności urzędniczych.
Pracując czasem potrzebuję zaopatrzyć się w różne materiały. Spinacze, długopisy, drukarkę, stolik kawowy… Takie wiecie, rzeczy pierwszej potrzeby. Problem jest z tym taki, że w rzeczywistości nikt nie wie co do kogo zgłaszać. No może poza materiałami biurowymi, te wiem gdzie zgłosić, co niekoniecznie znaczy dostać. Piszę zapotrzebowanie, przystawiam pieczątki, idę do dziewczyn.
-Cześć, potrzebuję to, to i to.
-To masz, ale połowę, to nie ma i nie będzie, to nie ma, kiedyś kupimy, ale jeśli cię zadowoli to jest coś podobnego 2x krótsze/dłuższe/grubsze/chudsze niż potrzebujesz.
Koniec dyskusji. Nie ma tak, że potrzebuję i dostanę, a jak nie mają “na magazynie” to ktoś to kupi. Nie ma i nie będzie w przewidywalnym okresie czasu, a jak będzie to nikt o tym nie poinformuje, trzeba co jakiś czas chodzić i sprawdzić. Albo kupić sobie samemu. Tak zrobiłem z pinezkami do tablicy- 3 tygodnie bujałem się za nimi, w końcu poszedłem do sąsiedniego papierniczego i kupiłem. Nawet nie pisałem o zwrot kasy, bo na te 7 zł musiałbym dostać zgodę Szefa wszystkich Szefów, skarbnika, finansów, organizacyjnego, napisać zapotrzebowanie, wziąć fakturę, rozliczyć to... 
Co i tak nie jest złe, bo jeśli złamie mi się np. krzesło, to nie wiem do kogo pójść po nowe. Nikt nie wie. To samo z np. żarówką, drukarką, kablem sieciowym, myszką, etc. Możecie i będziecie (jeśli pracujecie u mnie ofc) chodzić od Annasza do Kajfasza wielokrotnie krążąc między tymi samymi biurami gdzie jedno będzie odsyłało Was do drugiego, aż wreszcie przy którejś turze jedni wreszcie pękną i pójdą z Wami do innych, zrodzi się jedna wielka kłótnia, po której wrócicie do biura i nadal będziecie siedzieć na złamanym krześle nie wiedząc, czy, kiedy i od kogo dostaniecie nowe.
Raz, jakiś czas temu, szefostwo Urzędu wymyśliło sobie, że będzie jedna wielka tura zakupu mebli do biur. Każdy ma napisać co potrzebuje i złożyć w formie zapotrzebowania. Ja załóżmy potrzebowałem krzesła i najzwyklejszego regału. Napisałem więc pismo i idę je złożyć tam, gdzie myślałem żeby to zrobić. Nawet trafiłem, ale tylko połowicznie. Bo się dowiedziałem, że pismo składam tutaj, ale projekt z wymiarami do innego biura. PROJEKT Z WYMIARAMI. Wracam do biura i rysuję pieprzone krzesło i regał z zaznaczonymi wymiarami, po czym zanoszę go do kolesia.
-Spoko, ale to nie papierowo, tylko wyślij mi siecią.
Ostatecznie udało się. Dostałem krzesło i regał. 7 miesięcy po złożeniu zamówienia.
Zostawmy to, przejdźmy do świata cyfrowego. Jednym z pytań w komentarzach było, jak robimy kopie zapasowe danych. Odpowiedź jest prosta- nie robimy. Nie ma żadnego backupu. Jak komp się rozleci w stopniu uniemożliwiającym odzyskanie danych (czyt. trwałoby to dłużej niż format i informatykom niekoniecznie chce się bawić, względnie nikt nie zapłaci firmie za odzyskanie) to możesz pożegnać się ze swoimi dokumentami. Część robi sobie kopie na pendrive’ach, ale to powoduje białą gorączkę u informatyków. Bo z jednej strony trwałość pamięci flash jest jaka jest, a z drugiej te pendrive’y chodzą wszędzie, ludzie wożą je na szkolenia, do innych urzędów, po firmach jakichś i raz, że wszędzie łażą z kopią swoich dokumentów, a dwa, że zewsząd mogą coś przywlec. Nie ma żadnych dysków zewnętrznych, jednego dedykowanego serwera do archiwizacji, nie ma nic. Masz wybór trzymać tylko na swoim gracie licząc, że jeśli wysiądzie to dane da się skopiować, albo po ciuchu zgrywać na pendrive. Ja wybieram to pierwsze.
Zdalne zarządzanie u nas to moment, w którym Szef wszystkich Szefów wydaje polecenia telefonicznie. Nikt chyba nawet nie pomyśli o tym, że można ten termin w jakikolwiek sposób zestawić z komputerami (mimo, że dziś instalowałem TeamViewer dla jedynego kompa w całym Urzędzie na gwarancji zewnętrznej szczęśliwie będącego też pod moją opieką). Jedyne co, w jakimś ogólnym zarysie koło tego stoi, to niektóre programy są instalowane na jednym kompie, a reszta odpala je sobie przez skróty u siebie. Koniec. Nie wiem, czy ma to związek z tym, że informatycy nie chcą latać i każdemu osobno aktualizować gdy będzie taka potrzeba, czy to jakiś zakręcony sposób na obejście zapisów licencyjnych. Tyle. Całą resztę, żeby zrobić muszą pofatygować się osobiście. I albo siedzieć X czasu na miejscu, albo zabierają kompa do siebie. To pierwsze to zdecydowane lepsze wyjście, bo jak piec zabiorą, to dostaniesz go z powrotem na św. Nigdy.
Z zabezpieczeń jako takich i z tego co się orientuję to śmiga sobie ESET, czasem nawet aktualizujący się i zablokowana jest 1 strona internetowa. Słownie- jedna. Nasza Klasa. Tzn. może więcej, nie mam na tyle jaj i chęci, żeby sprawdzać czy pójdzie X-Hamster czy inne, ale mam pewne uzasadnione podejrzenia, że by nie było problemów. Ja, jak już wiecie, siedzę na Win XP. Dokładniej SP2. Dlaczego nie masz Service Pack 3 zainstalowane, możecie zapytać. Dlatego, że informatyk mi kategorycznie zabronił po tym, jak ostatnio stawiał mi system na nowo. Tak samo jak wszelkich innych aktualizacji i żeby mi nic głupiego nie przyszło do głowy to od razu je wyłączył. XPeka używałem ostatnio prywatnie jakieś 6 lat temu i od tego czasu się nie interesuję kolejnymi łatkami, jednak logika podpowiada mi, że warto byłoby jednak zainstalować te ostatnie wydania przed tym, gdy Microsoft zakończył wsparcie. Ale co ja będę się im wcinał w robotę.
Kwestia haseł. Pamiętacie aferę “login1” byłego-byłego-premiera? U nas to na porządku dziennym. Jestem jedną z niewielu osób, które przy logowaniu do systemu mają ustawione hasło, a hasła do służbowego maila i różnych ważnych baz danych online znam na pamięć. Co jak się domyślacie niewiele daje, bo loginy i hasła reszta ma pozapisywane na kartkach, kalendarzach porozsrywanych po całym biurze. Tak, na kompach też zdażaja się naklejki. Do jednej bazy online Szef postanowił powiesić dane logowania na tablicy na ścianie, “żeby nie zapomniał”. Na szczęście udało mi się odciągnąć go od tego błyskotliwego pomysłu.
I tutaj dochodzimy do ostatniego punktu, który chciałem poruszyć (ponownie, więc krótko)- umiejętności urzędniczych. I to nie jest specyfika tylko mojego urzędu. Dostałem ostatnio od kolegi po fachu tabele jakieś w Wordzie. Uomatko. Formatowanie posrane kompletnie, w jednej komórce Arial w drugiej TNR, gdzieś rozmiar 11 w innym 13, te same komórki kolejnych tabel kompletnie różnią się wymiarami, pomimo tego, że jest dokładnie taka sama ilość tekstu w nich. Za głowę się chwyciłem i włosy z niej rwałem. Szczególnie, że przysłał mi to, żeby mi ułatwić pracę. Ach, zapomniałem dodać, koleś ma 23 lata.
Musiałem coś rozliczać na koniec roku. Jak najłatwiej podsumować sobie pierdyliard faktur? Wklepuję je do Excela. Autosumowanie, formułki i lecimy, kompletne podstawy pakietu biurowego. Szef nie ogarnia. “Musisz robić to zestawienie?”, “Dla kogo?”, “A po co?”. On by zapierdalał kartką i kalkulatorem. I to nie systemowym, bo nie wiadomo, czy dobrze liczy. Musi być fizyczny, namacalny.
Dziad też, ściąga sobie PDF-a i woła mnie, bo nie może na nim pisać. Laska z jednego biura przesyłała koleżance z innego jakieś fotki z wakacji siecią, w tym topless z plaży. EPUAPu to nikt obsłużyć nie potrafi. Gładzik w laptopie wychodzi poza obszar pojmowania Szefa, musiałem wyłączyć mu możliwość klikania bo przesuwając kursor włączał wszystko co było na pulpicie, a i tak jeszcze musiał zrobić sobie korektorem kropkę na prawym przycisku, żeby wiedzieć którego używać. Serio, nie ściemniam.
I nie rozumiem tego, pisałem to nie raz i napiszę raz jeszcze- nie wyobrażam sobie, żeby na budowie był zatrudniony do obsługi koparki ktoś bez uprawnień. Tymczasem w urzędach to nic niezwykłego, że pracownicy nie potrafią w podstawowym zakresie obsłużyć swoich najbardziej podstawowych narzędzi pracy. I to pomimo spędzania przy nich 8h/dziennie, 5x w tygodniu przez ostatnie 10-15-20 lat. Osobiście uważam, że powinien być obowiązkowy test z podstaw pakietu biurowego, OSa, skrzynki pocztowej i bezpieczeństwa w sieci dla nowych i starych pracowników, którego wynik decydowałby o zatrudnieniu. Jestem nawet tak dobry, że pozwoliłbym dofinansować starym pracownikom kurs z funduszu socjalnego. Problem jest taki, że nikt tego pomysłu nie podłapie, większość raczej będzie chciała zajebać pomysłodawcę, nawet jeśli by jakimś cudem to przeszło, to test będą robić nasi informatycy, żeby zaoszczędzić, więc wszyscy z góry wiemy, że każdy go zaliczy.

czwartek, 10 grudnia 2015

Dzień sto dziewięćdziesiąty pierwszy- powroty zawsze ciężkie.

Jak wiecie niedawno byłem niedysponowany w pracy. Konkretnie siedziałem w domu na L4 i to cały tydzień. Co prawda nie było takiej potrzeby, bo jak lekarka spojrzała na moje obrażenia, to spytała czy jestem Wolverine, ale gdy na moje pytanie na ile może mi dać L4 odpowiedziała tydzień, to nie wahałem się ani chwili.
Po moim powrocie, czego pewnie się już domyśliliście, okazało się, że czas jakby stanął w miejscu. Wszystkie sprawy, które toczyły się w momencie mojego wyjścia do lekarza nie posunęły się do przodu ani o jotę i jedynie dodatkowe sterty papierów wskazywały, że wszystko z continuum czasowym pozostało bez zmian. Więc tak jak wcześniej Wam pisałem o tym, jak przeszkadza mi przy śniadaniu, tak i teraz słuchałem litanię rzeczy, które muszę pilnie zrobić, a która dziwnym trafem była tożsama z tym, czego nie zrobili przez cały ostatni tydzień. Więc trzeba to zrobić do jutra. Więc kto robi? Ja robię.
I żeby było śmieszniej, robię rzeczy dotyczące bezpośrednio mnie. Tak, po raz kolejny wkręcili mnie na idiotyczne stanowisko, na którym jestem… “fizykiem/chemikiem”. Czy muszę Wam mówić, że z fizyką wiele wspólnego nie mam, a z chemią jeszcze mniej? Ale wymóg był taki, że musi być 4 fizyków/chemików i są 4 osoby na tym stanowisku, każda kolejna posiadająca jeszcze mniejszą wiedzę w tym zakresie. Ja przynajmniej mniej więcej znam tablicę Mendelejewa, za to kolejna osoba stwierdziła, że “meneli to ona łapie”. Tak, strażnik teksasu, tfu, miasta.
Śmieszne jest to, że sprawę można było rozwiązać całkiem dobrze. Podlega nam ileś szkół, a w każdej z nich jest przynajmniej jeden nauczyciel fizyki lub chemii, których możemy zgarnąć do tej roboty. Wyjścia za specjalnie by nie mieli, a i ich “zarobionego” czasu w tej ostoi komuny jaką są szkoły też byśmy im nie uszczuplili, bo góra mieliby 3h rocznie do odwalenia w bonusie. Problemem jest tylko Szef, bo on oczywiście boi się brać pracowników Urzędu spoza Urzędu.
Więc cisnę te pisma najszybciej jak mogę, bo terminy gonią, robimy to od 3 tygodni (właściwie 2, bo trzeba odliczyć jeden mojej nieobecności), wszystko już właściwie zapinam na ostatnie guziki, zgromadziłem miliony podpisów, dziesiątki wyrzygała drukarka, nawet wszystko już w miarę pozszywałem gdy dochodziło południe. I niczym kowboj z filmu zjawił się Szef. Z tym, że zamiast jak twardziel gotowy chwycić po swojego wiernego Colta Navy niczym Clint Eastwood w Dobrym, Złym i Brzydkim, to stoi jak taka mimoza. I ja już wiem, że coś jest nie tak, że coś spieprzył i teraz musi mi to powiedzieć.
-Słuchaj, gadałem przed chwilą z tym Iksowskim, wiesz którym?
-Wiem. Tym, którego mam w papierach.
-No bo tak coś mi się nie zgadzało z jego adresem, tym wiesz jakim?
-Wiem. Tym, który mam w papierach w 5 różnych tabelach, kopercie, piśmie w kopercie, wezwaniu i zarządzeniu.
-No właśnie. I tak mi się coś nie zgadzało, więc go dziś spytałem i on ma inny adres.
-Tak dzisiaj się to nie zgadzało?
-Nie no, tak jak zaczynaliśmy to robić, te dwa…
-...trzy…
-...trzy tygodnie temu.
I wszystko to do poprawy, i kolejne drukowanie, i kolejne podpisy, i kolejne pieczątki. W międzyczasie okazało się, że Dziadowi “zapomniało się” zrobić jednej rzeczy. W lipcu. Więc teraz ja muszę to ogarnąć. Trochę podejrzewam, czemu zapomniał- trzeba było to zrobić przez neta. I teraz też nie chce tego sam zrobić, bo wie, że umiał nie będzie. Robię więc jedno i drugie na zmianę, gdy z drugiego biura słyszę Szefa, który znudził się przeglądaniem internetów i postanowił coś zrobić, do kogoś zadzwonić, ale nie ma numeru i ja mam go mu poszukać. Nie chce mi się, nie mam czasu, więc mu dyplomatycznie odpowiadam po odczekaniu regulaminowej minuty:
-Nic tu znaleźć nie mogę teraz.
Oczywiście nawet nie próbowałem. Umówiłem się z dziewczynami z innego biura, przy Szefie, że mają go do nas podesłać, jak przyjdzie do nich odebrać decyzje. Bawię się więc dalej ze swoją robotą, gdy po raz kolejny słyszę, tym razem triumfalny okrzyk Szefa:
-Mam! Widzisz Młody? Wystarczyło trochę inicjatywy, a nie.

czwartek, 3 grudnia 2015

Dzień sto dziewięćdziesiąty- IT Crowd

Serial ten bardzo przypomina mi urzędową rzeczywistość. Pod każdym względem. Nawet bohaterowie podejrzanie zbliżeni do siebie fizjologicznie. Ale to co odwalają… Matko bosko…
Ogółem pod względem zabezpieczenia technicznego Urząd trzyma się na dobrych chęciach sprzętu. Gdy one znikają, to nic nie działa i nic nie da się z tym zrobić. Kompletnie nic, wszystko wisi, informatyków ze świecą szukać, stan zawieszenia może trwać tygodniami.
Do większości zadań, jakie wykonuje starcza mi moja starożytna, czarno-biała drukarka. Ale czasem się zdarza, że muszę wydrukować coś niestandardowego, najczęściej w rozmiarze A3. Za małe to na ploter, za duże na mojego grata. Szczęśliwie jednak w Urzędzie jest kilka drukarek A3 i z właścicielem jednej z nich żyję w dobrych relacjach, więc zawsze poratuje w potrzebie. Pytanie za sto punktów- w ilu drukarkach A3 może w tym samym czasie brakować tuszu? Odpowiedź- we wszystkich. Latałem jak pies z wywalonym jęzorem w górę i w dół i z powrotem i nazad. Aż wreszcie polazłem do jaskini IT, żeby samemu zgłosić ten fakt i utwierdzić się w przekonaniu, że faktycznie do wszystkich nie ma tuszu i nie wiadomo kiedy będzie, więc ostatecznie poleciałem do punktu ksero…
Jeszcze lepszy jest BIP (Biuletyn Informacji Publicznej). Ten szajs to jest prawdziwa kula u nogi naszych informatyków. Nigdy nie mają czasu na jego uzupełnianie i publikacje lądują w necie średnio z 2-3 miesięcznym opóźnieniem. Doszło ostatnio do sytuacji, gdzie obrady rady transmitowane przez radio, telewizję i internet zostały odwołane, bo “technicy-magicy” nie zdążyli opublikować o niej informacji…
Oczywiście ich skrajne lenistwo (nie wyróżniające się jakoś specjalnie na tle całego Urzędu) nie jest jedynym powodem tragicznego stanu rzeczy, choć faktem jest, że nie robią wiele, żeby się to zmieniło. Np. zwiększyło finansowanie. Zdecydowana większość komputerów chodzi ciągle na XP i Wordzie 97. Trochę na Viście. 7 jest prawdopodobnie mniej niż 98. 8 i 8.1 są pojedyncze sztuki, 10 nie ma. Sam sprzęt równie leciwy co i OSy. Ja siedzę na 8 letnim 2 gigowym pentiumie z grafą intela, 2 giga ramu i jakoś 100 gigowym dyskiem. Dodatkowo mam walnięty zasilacz, który jak ma wyjątkowo dobry dzień zmusza mnie do restartowania kompa 40 razy dziennie. Serio, liczyłem. A i popsute gniazda USB oraz martwy pixel na monitorze, na szczęście na pasku, więc nie przeszkadza tak bardzo. Nie mówię, że potrzebuję jakiegoś potwora do pracy, ale chciałbym Wam przypomnieć, że m.in. robię mapy i plany na obrazach 15x15k px i wadze kilkudziesięciu MB w jakże profesjonalnym programie do tych zastosowań, jakim jest GIMP. A tymczasem komputer dostaje zadyszki przy przełączaniu dwóch, jednostronicowych dokumentów w Wordzie.
Brak kasy to jednak tylko jeden z problemów. Drugim są już tradycyjnie chyba użyszkodnicy. Znajomość obsługi komputera w Urzędzie jest ogółem znikoma. Są pojedyncze przypadki, które faktycznie to ogarniają i tworzą różne cuda w Corelu, które potem przenoszą na papier ploterem, ale większość ma problem z zakupami na Allegro czy Zalando, a to i tak główne operacje wykonywane przez nich na komputerach służbowych. Aby było śmieszniej, to nie zawsze są to Dziady, sporo młodych ludzi w wieku poniżej 40, czy nawet 30 lat ma kłopoty. Informatycy, z tego co mówią, jak zaczynają odrobaczać od 5 piętra, to kończąc 4 mogą z powrotem wracać na 5. Nie wiem tylko, czy to wynika z wyjątkowych zdolności urzędników, czy wyjątkowego lenistwa IT.
Teraz pomyślcie sobie, że na części tych komputerów jest prawie wszystko o Was- dane osobowe, akty urodzenia, ślubu, cokolwiek, jakie płacicie podatki, jakie macie nieruchomości, etc., etc.
Jedno, co mnie pociesza to, że nie tylko mój Urząd jest na bakier z internetami. Choć właśnie sprawdza, że chyba po moim soczystym mailu (na który nota bene nikt nie raczył odpisać) trochę się poprawili. Dlatego przybliżę Wam, jak wyglądała strona PIPy (Państwowe Inspekcji Pracy) jeszcze kilka tygodni temu. W dziale “e-Urząd” w zakładce “e-Porada” nie było nawet jednego adresu e-mail czy formularza do wypełnienia, tylko adresy (fizyczne) i telefony wojewódzkich PIP…

Jeśli zastanawiacie się czy e-Porada w e-Urzędzie e-PIPy była mi potrzebna do podpierdolenia Urzędu to tak, dobrze się domyślacie.