"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

czwartek, 28 stycznia 2016

Dzień sto dziewięćdziesiąty siódmy- gdzie sens, gdzie logika?

Na pewno nie w Urzędzie. Ostatnio na tapetę wróciła kwestia wypłat. Szczególnie drażliwa dla mnie szczególnie po zapoznaniu się z różnymi doniesieniami prasowymi wskazującymi, że za jakiś czas czeka mnie podwyżka, bo będę zarabiał mniej niż najniższa krajowa. Szczęśliwie podwyżki są już praktycznie przesądzone i dzięki temu gigantycznemu zastrzykowi finansowemu w przyszłym roku nie trzeba będzie mi wyrównywać wynagrodzenia, bo będę miał parę zł więcej niż najniższa. Yay.
Z tym są w ogóle jaja. Problemem nie tylko jest brak podwyżek, ale też kominy w płacach urzędowych. Jakie kominy? Najmniej zarabiający urzędnik dostaje u nas ok 2k, najwięcej zarabiający ok 14k miesięcznie (+drugie tyle za emeryturę, bo jest już emerytem…). No dobra, ale może to różnica między sprzątaczem, a kierownikiem. W związku z tym przyjrzyjmy się samym dyrektorom wydziałów. Ci zarabiają od 3 do 9k. Tak, tak- osoba na tym samym stanowisku może mieć u nas wypłatę o 6.000 zł niższą, niż jej kolega. Wygląda tak dlatego, że jak są podwyżki to głównie po znajomości. A może nie tyle po znajomości, co po układach. “Zróbmy podwyżkę dla sekretarek” o 300 zł, dla “naszych” o 400. “Nie mogę dać podwyżki jednej osobie*, jak już to wszystkim” *-nie dotyczy tych co wystarczająco weszli w dupę. I tak się kręci, grosz do grosza i po kilku latach osoby z tym samym stażem na tym samym stanowisku mają bardzo różne wynagrodzenia i wtedy jeszcze wchodzą bonusy za wysługę lat czy waloryzacja, oba w % i jeszcze bardziej się rozjeżdżają.
Dlatego światłe władze mojego Urzędu postanowiły coś z tym zrobić. W celu zmniejszenia kominów zatwierdzili podwyżkę dla wszystkich o 5%. Więc ten, co zarabiał wczoraj 2.000 dziś będzie zarabiał 2.100 zł, a ten z 14.000 otrzyma 14.700. Kryzys zażegnany, nie musicie dziękować. Ale żeby nie było tak, że się nie starali, to jeszcze powołali komisję do wyznaczenia podwyżek. Jakby miała jakikolwiek sens, skoro od razu wiadomo wszystko… A jednak nie. Jest nadzieja, bo dozwolili w niektórych przypadkach podnieść o dodatkowe 2%. Byłoby to logiczne, gdyby przeznaczyć to na najmniej zarabiających, oh wait, dostaną znów po znajomości.
To tak jak Wam jakiś czas temu pisałem w kwestii rozbicia wewnętrznego Urzędu. Ale żeby zachować pozory nie tylko starania się, to komisja wzywała do siebie wszystkich dyrektorów, żeby z każdym przedyskutować kwestię podwyżek. Ale żeby nikomu nie było za miło i nie poczuł, że może mieć wpływ na coś, to opcja negocjacyjna była tylko jedna- albo 5% dla pracownika, albo mniej. Nie ściemniam w tym momencie- żaden dyrektor nie mógł negocjować większej podwyżki dla pracownika, bo np. zapierdala prawie na dwa etaty, ale jakby chciał, to chętnie zgodzą się na mniejszy wzrost płac dla niego.
A jeśli myśleliście, że to wszystko to szczyt żartów finansowych w Urzędzie, to lepiej sobie usiądźcie. Podwyżka miała być 6%, kilku ludzi ciężko o to zabiegało i nawet uzyskali jakieś sukcesy i obietnice, ale wcześniej chodziła inna grupa, która ustaliła 5%. Gdy usłyszała, że kolejna wynegocjowała coś innego to poszła do szefostwa się kłócić, żeby jednak było tak jak ustalili 5%. Chyba nie muszę dodawać, że nie opierali się tym namowom.

czwartek, 21 stycznia 2016

Dzień sto dziewięćdziesiąty szósty- na szybko.

Wrócimy szybko do Kółka Różańcowego, pewnie już o nim zapomnieliście, a ja zaczynam 2 rok mojej przygody z nimi. Myślę, że to może być temat na osobny temat i to całkiem długi, jednak dziś chcę się skupić tylko na jednym aspekcie. Bo Szef mnie wkurwił na tyle, że chciałem trzasnąć papierami o biurko, pięścią o jego ryj i wyjść. Niestety całkowite powody mojej wściekłości niekoniecznie będą tu dobrze zarysowane, bo to tylko szczyt wydarzeń, które postanowiłem wyciągnąć do mega notki o Szefie, którą od jakiegoś czasu już się odgrażam.
Kółko Różańcowe ma problemy z Szefem podobne do moich. Choć dla nich plusem jest to, że mają z nim do czynienia jakieś 3-4 razy w roku, podczas gdy ja 40h tygodniowo. A mimo to, ich szefowi już z trudem przychodzi hamowanie się. Ostatnio gdy odprowadzałem go trochę dalej niż do drzwi wydziału wypalił do mnie na korytarzu:
-Ja mam ciężkiego szefa, ale ty… o kurwa.
Wbrew temu co możecie podejrzewać z mojej strony nie poleciała ani litania ani wiązka i odpowiedziałem tylko “Hehe, nie wypada mi tego komentować”. A powinienem, powinienem w końcu zacząć wszystkim na prawo i lewo mówić jak jest.
W każdym bądź razie Kółko Różańcowe, jak reszta tego typu kółek ma teraz gorący okres- nowy rok, nowy budżet, nowe granty, nowe dotacje. I właśnie te kwestie finansowe załatwiamy. Nieoficjalnie (czyt. obowiązki nie wpisane w zakres obowiązków + brak dodatkowego wynagrodzenia) zajmuję się nimi ja. Ze mną się kontaktują i ja chodzę na ich schadzki- piątek, świątek i niedziela. Dosłownie, wczoraj dzwonili do mnie ok 20. Oczywiście wiecie, że nie mam służbowego telefonu. Więc i finanse głównie ja załatwiam.
Dzwonią do mnie.
-Cześć Młody, przepraszam, że przeszkadzam, ale mam takie pytanie dość ważne.
-No ok, słucham.
-Podobno są jakieś problemy z kasą?
-Nic mi o tym nie wiadomo.
-Czyli nie ma?
-Nie. Czyli nic mi o nich nie wiadomo. Jutro pogadam z Szefem i zobaczymy.
Oczywiście, że są. Ale Szef po spotkaniu ze Skarbnikiem nie uznał za istotne, żeby mi o nich powiedzieć. Problemy są na tyle poważne, że mogą kompletnie rozłożyć finansowanie Kółka Różańcowego (którego członkiem ostatnio postanowił zostać Szef wszystkich Szefów…) na cały 2016. Zadzwoniłem do nich, umówiliśmy się na spotkanie, żeby załatwić wszystko na miejscu. Oczywiście Szef wtrąca swoje 3 grosze i każe nam iść do Skarbnika, a nie najwyższego Szefa jak chcieliśmy. Ok, niech będzie.
Skarbnik jest jaki jest, ale przynajmniej konkretny. Jak coś powie tak ma być, nie zmienia zdania, nie powtarza milion razy, nie każe przyjść później, wali prosto z mostu, ale jest otwarty na jakieś negocjacje- byleby szybko i konkretnie. Załatwiliśmy sprawę. Wstępnie, bo po 5 minutach negocjacji był znudzony i tymczasowo okopaliśmy się na swoich stanowiskach w połowie drogi prawie osiągając kompromis. Twierdzi, że osiągniemy go z zyskiem dla każdego, ale niech Kółko napisze wniosek.
Pytam raz- do kogo adresowany?
-Do was, wy się tym zajmujecie, dostajecie, przychodzicie do mnie, ustalamy szczegóły. Żeby był papier i wszystko już ruszyło, a nie takie gadanie.
Gadamy, jeszcze jakieś ostatnie prośby, argumenty, pytam jeszcze raz:
-Wysyłają wniosek zaadresowany do mnie, ja przychodzę do ciebie i dopinamy szczegóły?
-Tak.
W tej rozmowie brały udział 4 osoby. Wracam do biura i mówię to Szefowi, on odpowiada “ok”.
Mija dzień, następnego późny wieczór na tyle, że zaczynam żałować rezygnację z decyzji o zakupie jakiegoś browara i rozważam, czy chce mi się skoczyć do pobliskiego marketu, w którym może ma zmianę ta niezdarna kasjerka z dużym dekoltem, której zawsze coś upada. Dzwoni telefon. Szef Kółka Różańcowego:
-No cześć, przepraszam, że znów tak późno, ale właśnie kończę to pismo pisać i chciałem się upewnić, że do was?
-Tak mówił skarbnik, ja innego pomysłu nie mam.
-No dobra. To jutro się widzimy.
Musicie wiedzieć, że oni zazwyczaj zanim jakieś pismo złożą, przychodzą do nas kurtuazyjnie je pokazać, żebyśmy jeszcze jakby co coś mogli zareagować. Tak jak zapowiedział, tak był następnego dnia. Siadamy w trójkę- ja, on, Szef.
Wpierw ja czytam to pismo, jest ok. Dość twardo postawiona sprawa, ale z opcją na negocjacje. Jestem zadowolony. Następnie bierze je Szef i gówno wpadło w wentylator.
-Ale czemu do nas?! Nie możesz pisać do nas!
-Skarbnik kazał…- zaczął przedstawiciel Kółka.
-A gówno skarbnik!
-Sam kazałeś nam do niego iść.
-No i co on niby powiedział?
-Powiedział, że mają pisać do nas- teraz ja się wtrąciłem- byliśmy tam w czterech, dwa razy pytałem o to. Tak mamy zrobić.
-Nie! Nie masz do nas pisać!
Zaczęliśmy się kłócić wszyscy. Koleś z Kółka tłumaczy mu, że zrobiliśmy jak kazał i o co mu teraz chodzi. Ja mu tłumaczę, że co za różnica, przecież nie może zabronić komuś pisać do nas szczególnie, że nasz wydział ma to wpisane w zadaniach. Nie. Nic nie dociera, kłóci się jakby od tego zależało jego życie. Zaczyna cisnąć po kolesiu, nie jakoś po bandzie, ale sugeruje, że co on sobie wyobraża, za kogo się uważa, itp. Koleś wściekły, bo nie chce pisać kolejnego pisma, zależy mu na czasie. Wpadłem na pomysł, mówię:
-Ok, daj mi to pismo, zasłonię nagłówek i skseruję w kolorze, nie będzie widać, że kopia. Skoczymy wtedy jeszcze raz dopytać i wpiszesz długopisem adresata jaki ma być.
I tak zrobiłem. Ale po chwili Szef załapał co po cichu konsultując się tylko przy użyciu Mocy chcieliśmy zrobić.
-Nie, nie. Weź to i jeszcze raz skseruj, ale w tym miejscu przyłóż wydrukowaną kartkę z adresatem, którego wskazuje.
No nie, przejrzał, że robimy to dla beki i Skarbnik każe wpisać nas i on to zrobi. Druga tura kłótni, że nie trzeba i wpisze sobie to długopisem. Nie, znów uparty jak osioł. Ok. Kseruję znów. Podaję kolesiowi z Kółka, ale pod tym podkładam puste. Udało się, szybkie pożegnanie i wychodzę z nim pod pretekstem skoczenia do kibelka.
-Serio, przepraszam za niego. Dwa dni temu mówiłem mu jak to mamy zrobić i słowem tego nie skomentował. Nie wiem co mu odwaliło.

A tak po prawdzie, to wiem. Ale o tym będzie notce o nim. Soon. Albo później niż soon.

czwartek, 14 stycznia 2016

Dzień sto dziewięćdziesiąty piąty- jak śliwka w kompot.

Nigdy nie zdawałem sobie sprawy, ile zależy od szefa. Włącznie ze studiami kilku już ich w swoim życiu miałem i przeglądając wszelkie “milion rad bycia dobrym przełożonym” myślałem sobie, kto takie pierdololo wymyśla, kto płaci za jego wymyślanie i kto to czyta (oprócz mnie).
Szanuj szefa swego, możesz mieć gorszego mówi porzekadło ludowe. Nie zauważałem tego, dopóki nie wylądowałem u Szefa. A miałem całkiem ciężkie przeprawy wcześniej- i zostawienie na placu boju przerastającym moje kompetencje i robotę 7 dni w tygodniu od 8 do końca, a czy koniec wypadał o 23 czy 2 w nocy to było mało istotne, bo od 8 od nowa. Choć z perspektywy czasu muszę powiedzieć, że było to całkiem satysfakcjonujące. Może wtedy dochodziłem do skraju, problemy piętrzyły się jak Mt. Everest, dużo rzeczy spierdoliłem, pozostałe dziś zrobiłbym inaczej.
Ale szefowie problemem nie byli. Jak przychodził, to nie pytał mnie o pierdoły, bo wystarczyło rzucić okiem, żeby wiedzieć co się dzieje. Więcej informacji miał w dokumentacji i dopiero wtedy jak coś nie było wiadomo to dopytywał o szczegóły. Nie było pytań co robię, albo czy wiem jak. Dostaję zadanie i je wykonuję, a spytam jeśli nie będę wiedział. I tak szła robota w terenie, gdzie oprócz swojej roboty trzeba było pilnować dwóch drużyn ludzi ogarniających jeszcze mniej.
Teraz jestem gdzie jestem i mam Szefa, jakiego mam. Siedzi przed komputerem, na biurku komórka, stacjonarny, na ścianie zegar, a drze się do mnie do drugiego biura z pytaniem która godzina. Miał nanieść poprawki na pismo, przybiega do mnie podjarany, że ma. Kładzie mi na biurko patrzę, patrzy, poprawek nie ma. Patrzę na niego, on patrzy na to jak osrane dziecko i mówi “chwila”, po czym wraca do siebie. Chyba mu się połączenie z mózgiem zerwało.
Uzgadniamy z jednostką nadrzędną jedno pismo przez maila. W końcu przychodzi upragnione “pismo proszę potraktować jako uzgodnione, przedstawić do zatwierdzenia, potwierdzenie zostanie wysłane pocztą”. I teraz cytat z tego, co było po tym jak tą wiadomość wydrukowałem, bez żadnych skrótów, bez pominięcia czegokolwiek, tak jak było:

Szef: Ale co teraz? Jak on tutaj napisał to co? Weź to przeczytaj.
Dziad: Ale co?
Szef: No to tutaj, to co mamy jeszcze coś z tym robić czy nie? Uzgodnione?
Dziad: No tutaj pisze, że uzgodnione.
Szef: Ale co, Młody, tak?
Ja: No tak, tak jest napisane.

Napisał sobie jakieś pismo. Jestem w związku z tym w ciężkim szoku, ale najwyraźniej zauważył, że nie byłoby dobrym pomysłem przerwanie mi roboty żeby to zrobić, po tym jak przerwał mi robotę żeby robić co innego i przerwał to co innego, żeby zrobić jeszcze coś innego i to jeszcze coś innego musiałem przerwać, żeby robić kompletnie co innego, a to kompletnie co innego musiałem przerwać, bo pilnie potrzebował coś zupełnie innego (to nie zmyślam, 4 zadania pod rząd musiałem rzucać w ciągu może godziny, żeby robić kolejne i każde z nich musiałem przerywać w połowie, bo sobie coś innego ubzdurał- w tym czasie oczywiście Dziad pił kawę z kolegą z klasy, a Szef chyba myślał jak przerwać mi robotę przerywającą robotę). Nic wielkiego- może z trzy linijki “W odpowiedzi na pismo przesyłam wypełnione, pozdro”. Ale podbija do mnie i pyta “dobrze jest? dobrze?”. Kurwa, dzień wcześniej chwalił się komuś orderem za XX lat pracy. “Nie widzę tu błędów” mówię mu. “No ale dobrze jest? Jest dobrze?”
Serio. Nie jest dobrze mieć Szefa nie nadającego się do bycia szefem, ale to już dzięki mnie chyba doskonale wiecie.

czwartek, 7 stycznia 2016

Dzień sto dziewięćdziesiąty czwarty- kolejna część przemyśleń.

Jakiś czas temu pisałem notkę z cytatami (konkretnie tutaj) dziś zrobię część 2, bo trochę się ich uzbierało. To jedziem z koksem.

Pamiętacie, był jakiś czas temu taki film, w którym Legolas grał średniowiecznego kowala. Kreacja dobrana jak pięść do nosa. Osobiście, jakbym miał wybrać kogoś z obsady na główną rolę w Królestwie Niebieskim to byłby to Gimli. Nie piszę tego bez powodu, Szef ostatnio pochwalił się wiadomościami, jakie zgarnął o jednym z naszych współpracowników, który odwiedzi

Ziemię Świętą

Pytam więc, czy nie obawia się. Bo tam od jakiegoś czasu różne ruchawki, z nożami biegają i w ogóle. Szef mówi, że pierwsze słyszy. Ja na to, że prawie co chwile o tym piszą i mówią. Albo ta cała zawierucha w Syrii… Patrzy na mnie, takim jakimś bezrozumnym wzrokiem, jakby próbował ułożyć puzzle w wyobraźni. Prowizorycznie więc go pytam:
-To gdzie on jedzie?
-No do Watykanu…

Odejdźmy od tego smutnego tematu i zajmijmy się czymś elektryzującym, bo to co nas podnieca, to się nazywa kasa. Mój Szef siedzi od kilku godzin w swoim biurze i robi dwie rzeczy na zmianę. Przegląda oferty używanych samochodów na Allegro i sprawdza stan konta, czy aby wypłata nie wpłynęła. Trwa to już dobre 4h przerywane spacerami do kibelka i dłubaniem w nosie. Te wypady do toalety to szczególnie dużo dodatkowego czasu pożarły, bo wiadomo- po drodze kilka biur to trzeba wejść tu i tam, pogadać, poplotkować co tam w Urzędzie piszczy. W międzyczasie jeszcze półgodzinny wypad do baru mlecznego bo zgłodniał, a po powrocie dalej aukcje i bank. W końcu pod koniec dnia już nie mógł się doczekać i pyta Dziada.
-Dostałeś już wypłatę na konto?
-Jesteśmy w tym samym banku, jeśli Ty nie dostałeś, to ja też nie. A co ci się tak śpieszy z tym?
-A bo wiesz…

Pieniądze to się ciężko zarabia.

Gdy już jesteśmy przy kasie to na chwilę przeskoczmy do Dziada i jego wynurzeń znad kiszonej kapusty. Ten od kiedy dowiedział się, że może zmniejszony zostanie wiek emerytalny to żyje tylko marzeniami o tym. Opowiada, jak to wtedy wszystko zacznie robić. Nie wiem, co to jest to wszystko, ale jeśli dotychczas nie zaczął, to trochę wątpię w jego magiczną przemianę. Ten sen jednak trochę zaćmiły mu doniesienia medialne głoszące, że po zmniejszeniu wieku emerytalnego same emerytury też się zmniejszą, może nawet o 30%. Prawie monitor opluł w oburzeniu artykuując, że

30% z takiej niskiej emerytury to będzie ⅓

Dokładniej ⅓ to 33,(3)%, ale to może z wyższej emerytury?
Dobra, odwrócimy się, jak to powiedział Szef

Zmienili o 360 stopni

I wrócimy właśnie do niego, ale ciągle w tematach ekonomicznych. Rozmawialiśmy na temat nagród i tego, że u nas z automatu i wszystkim tak samo. Ogółem, ja uważam, że nagrody dla każdego są bezsensu, bo do niczego mnie nie zachęcają, a z drugiej, że dawanie każdemu tyle samo też mija się z sensem. Dziad jest oczywiście przeciwny, bo boi się, że więcej dostaną zarabiający mniej, więc on straci. Szef jednak poparł mój punkt widzenia słowami

Musi być różne zróżnicowanie

Poprzednio zostawiłem Was z dobrą nutą, to i tym razem wybiorę coś do posłuchania i popatrzenia (oszczędzę Wam szukania, na czarnej gitarze Jen Majura).

piątek, 1 stycznia 2016

Dzień sto dziewięćdziesiąty trzeci- o zbliżającej się rewolucji.

Przynajmniej takie mam nadzieję, bo w przeciwnym razie oliwkowy mundur, broda i kubańskie cygara okażą się nietrafioną inwestycją.
Pracuję w Urzędzie już jakiś czas, konkretnie jakieś 5 lat. To z jednej strony krótko, z drugiej znacznie dłużej niż planowałem i mam nadzieję, że za kolejne 5 lat będę o urzędowej przygodzie mówił w czasie przeszłym paląc kubańskie cygara. Pomimo tego, że jestem jednym z najmłodszych stażem urzędników zatrudnionych w tym urzędzie (a uchylę rąbka tajemnicy- łącznie pracowników jest w granicach 250-350 luda), to i tak widzę jak bardzo źle zaczyna się robić.
I nie, nie mówię o tym co piszę tu w cotygodniowym reżimie. O tym, że Dziadowe śniadanie wali gównem, a Szef zachowuje formę w przebijaniu kolejnych granic absurdu. Nawet nie o tym, że zakresy obowiązków i obciążenie wydziałów pracą jest kompletnie oderwane od kompetencji i ilości pracowników do nich przypisanych. Mówię o narastającym wewnętrznym konflikcie.
Zanim ja tu się zjawiłem, jak słyszę, była to kraina mlekiem i miodem płynąca, gdzie owieczka żyła ramię w ramię z wilkiem, panowała wszechobecna miłość, zgoda i braterstwo. Potem, ciągle przed moim zatrudnieniem wszystko nagle się zesrało. Bardzo skutecznie wprowadzona została starożytna zasada divida et impera. Za pomocą dwóch, prostych narzędzi- pieniędzy i kabli. Pieniądze dzieli się nie równo, a także zdecydowanie nie wg zasług co rodzi wzajemne antagonizmy. Z kolei kable zostały zatrudnione i utrzymują bliskie stosunki ze ścisłym szefostwem posłusznie donosząc im na wszystkich i wszystko. W tym gorącym momencie pojawiłem się właśnie ja i jak wszystko co mnie szokowało i szokuje do dziś przyjąłem, że to naturalny stan w Urzędzie, że to oczywiste, że trzeba uważać komu i co się mówi, wiedzieć kiedy ma zapaść niezręczna cisza gdy ktoś z pracowników wchodzi do biura, które tematy przy kim pomijać, etc.
Nadal trzeba, nadal kable donoszą, ale czuję narastającą wściekłość. Szczęśliwie przez lata pracowałem na swoją nieskazitelną opinię z jednej strony osoby kompetentnej, z drugiej szczerej i godnej zaufania (co samo w sobie świadczy, jak niskie standardy u nas obowiązują). Dzięki temu, że nikt nie czuje potrzeby się przy mnie kryć widzę tą zmianę. Kiedyś był Szef wszystkich Szefów, dziś jest złodziej i szmaciarz, kiedyś ludzie mówili, że popełnia błędy dziś, że go pojebało. Kiedyś ludzie mówili, że zostają w Urzędzie ile będą mieli siły nawet na emeryturze, dziś ci sami ludzie nie mogą się doczekać żeby dostać choć częściową rentę czy emeryturę i stąd uciec.
Powodem tego wszystkiego jest skłócanie ludzi ze sobą, fatalne zarządzanie, słabe warunki pracy i cała reszta. Ale głównym powodem są tylko i wyłącznie finanse. I ludzie są na to wściekli. Pisałem Wam wcześniej o wywaleniu do kosza ustaleń o zwaloryzowaniu po 8 latach pensji, o braku podwyżek, braku dodatków za dodatkowe zadania, trzymaniu ludzi latami na najniższych możliwych stanowiskach z nawałem obowiązków ze stanowisk, które wymagałyby wyższego wynagrodzenia. Dlatego ludzie wyczekują wszystkich nagród, które pozwalają podreperować własny budżet. Problem jest taki, że nagrody wcześniej otrzymywane przez każdego (co już samo w sobie wypacza ideę nagrody- za co nagrody dostajemy?) utrzymywały ludzi w jako-takich ryzach. Cesarz zły, ale parę razy w roku rzuci darmowym chlebem i igrzyskami, więc lud się uspokaja. Pierwsze odpadły nagrody na dzień samorządowca. Potem wielkanocne. Zostały tylko nagrody na koniec roku. Troszkę zostały podwyższone w zamian za to, że odpadły poprzednie. Ale w tym roku…
Ale w tym roku ciągle będą. Miały być nawet całkiem wysokie, wszystko było ugadane i uklepane, żeby udobruchać pracowników po całym roku traktowania ich jak śmieci. Info z pierwszej ręki, od osób, które osobiście zostawiły odpowiednie papiery po uzgodnieniach z Szefem wszystkich Szefów. Pech chciał, że wpadła do niego później pewna organizacja, która chce organizować jakąś głupotę. Coś w stylu organizowania kursu windsurfingu dla emerytów w tatrach. Serio, rzecz, o której wszyscy zgodnie zastanawiają się, jaki wałek na tym chcą wykręcić. I żeby ona się powiodła potrzebują finansowania, więc uderzyli do szefostwa naszego. A te ich wsparło zmniejszając nasze nagrody o 75%.
Nie wyobrażacie sobie jaka fala wściekłości przeszła przez Urząd. Był “Szef…”, był “szmaciarz” teraz jest per “kurwa”. To, że ludzie jeszcze na taczce go nie wywieźli, to nawet nie wiem czego sprawka…
A może jednak wiem. Widzicie, że źle dzieje się w państwie Duńskim. Ja to widzę. Reszta też to widzi. Czemu więc nie pojawił się jakiś el comendatne i nie postawił się w imieniu uciskanego ludu? Bo od razu byłby odstrzelony. Wcześniej w komciu czytałem, że to dziwne, że jeszcze nikt szefostwa (celowo lub nie) nie wprowadził na minę, skoro jest aż taki bajzel. Otóż min było już sporo, ale szczyty władzy urzędowej cisną przez nie jak nowoczesne MRAP-y. Sprawy po kilkanaście mln kończą się na zasadzie “oj tam, oj tam, źle rozliczyliśmy to źle rozliczyliśmy i po co drążyć temat?” Kontrole, sądy, a całość znajduje swój finał w prostym “ten się nie myli, kto nic nie robi, to jak musimy to zwrócimy, aha nagród w tym roku nie będzie”. Oczywiście całą organiczną robotę w odkręceniu danej sytuacji odwalają poszczególni urzędnicy, którzy dokładnie wykonywali błędne polecenia, mimo świadomości, że są błędne. Protestowali przed, ale dostali przykaz “rób, nie pierdol, jakoś będzie”, a teraz “weź to jakoś napraw”.
Co dość dziwne było paru takich, co robili jakieś problemy zamiast posłusznie zapieprzać wpierw załatwiając sprawę źle, a potem ja odkręcając. Ich już nie ma. Divida et impera- “ok, masz rację, że się wściekasz i nie chcesz zostawać po godzinach, bo kazałem ci źle robić”. I od tego momentu nie możecie popełnić żadnego błędu, bo wystarczy źle przyklejony znaczek, a prawnicy Urzędu napiszą Wam takie pismo, że wyjdzie z niego jakbyście przyjęli co najmniej milionową łapówkę za zdradę stanu i szefostwo łaskawie pozwoli Wam zwolnić się samemu bez eseju jakim żałosnym, pozbawionym kompetencji i nie nadającym się do jakiejkolwiek pracy pracownikiem jesteście. I nikt się za Wami nie wstawi publicznie, bo będzie kolejnym do odstrzału, a kable wszystko doniosą.

Dlatego chyba jednak moje cygara wypalę przy innej okazji.