"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

czwartek, 25 lutego 2016

Dzień dwusetny- atak klanów.


Jest też potwornie głośny. I nawet nie chodzi o to, że generuje ogromną ilość decybeli drąc mordę, bo inaczej mówić nie potrafi, ale o to co w porzekadle- dzwon jest głośny, bo w środku pusty. I niestety nie przyjmuje do wiadomości nawet nie tego, że jest głupi tylko, że nie ma racji. A zazwyczaj nie ma. Jakim absurdem to jest miałem przykład dosłownie w tej chwili, gdy to piszę. Szef wpada do biura i wskazując palcem na kwiat mówi do Dziada:

-Wiesz jak to jest trujące?
-Co?
-No to.
-No dobra, ale jak to się nazywa?
-Nie wiem.
Nie wiesz co to jest, to skąd wiesz, że to jest trujące, kurwiu? W tym stylu to co chwilę do Dziada ma sapy. Ten (wreszcie) napisze jakieś pismo i daje mu do podpisania.
-Ale to jest źle.
-No jak źle?
-Poczytaj ustawy.
-Ale jakie ustawy?
-No poczytaj!
-No ale jakie ustawy? Konkretnie, jaka ustawa, w którym miejscu jej jest napisane, że to źle?
-Nie wiem, ale poczytaj bo to jest źle.
Jeśli nie wie gdzie jest to napisane, to na bank nigdzie nie jest to napisane, a on nigdy nie czytał takiej ustawy. Czy w ogóle jakiejkolwiek ustawy mimo, że wszystkie każe sobie drukować i jedyne co z nimi robi to odkłada do segregatora.
Ale ja wiem czemu tak jest i już Wam mówię. Bo jest zakompleksiony, szczególnie na punkcie swojej pozycji społecznej. Ponieważ jak pisałem wcześniej jest idiotą, który nie przyjmuje tego faktu do wiadomości i jeszcze się z nim obnosi, to każdy robi go jak dziecko. Każdy dyrektor Urzędu przegada go bez najmniejszych problemów i nawet niezbyt się starając spowoduje, że Szef zrobi z siebie debila. Więc ten stara się to odbić na tych, na których choćby jako-tako może. Dlatego każe Dziadowi coś poprawić, bo jest “źle” i odsyła go do czytania ustaw. Jednak przy okazji wychodzi, że nie ma zielonego pojęcia o czym pieprzy, bo sam tych ustaw nie czytał. Mimo wszystko będzie się kłócił, darł ryja i ciągnął tą szopkę tak długo, aż Dziad dla świętego spokoju powie, że to poprawi, a po jego kolejnym wyjściu na śniadanie/plotki/prywatne biznesy powie do mnie “dlaczego on jest taki pojebany?”. 
Jeszcze jakiś przykład tego? Piszemy umowę dla jednego kolesia. Przed ostateczną wersją chcemy, żeby wszystkie strony ją przejrzały i jeszcze ewentualne poprawki zasugerowały- radca, skarbnik, oczywiście obie strony. Więc Szef dzwoni do kolesia i mówi, że ma dziś przyjść. Ten odpowiada, że słabo bo córkę ma chorą (1 klasa podstawówki) i nie wie czy się da wyrwać, ale spróbuje. A ten wierci mu dziurę w brzuchu, o której będzie, tak jakby Urząd nie pracował 8h dziennie. Kilkanaście minut później facet dzwoni do mnie, akurat byłem u radcy z tą umową i pyta, czy w sumie nie dałoby się wysłać mu jej mailem, bo to jednak za dużo komplikacji, żeby córkę teraz zostawiać. Nawet o tym nie myślałem, tylko się zgodziłem. Wracam do biura i mówię, że radca wszystko w tym kształcie zaakceptował i dodaję:
-Aha i dzwonił, że nie da rady zostawić dziś córki, żebyśmy mu na maila wysłali.
-Co kurwa? Pojabało go? Nigdy! Nigdy! Nic mu nie wysyłamy, ma tu przyleźć!
-Ale w sumie czemu? Przecież to żaden problem.
-Jak to żaden problem? Jak to żaden problem! Jak się ze mną umawia to tak ma robić, możesz mu tylko napisać, że ma do mnie zadzwonić i się zapytać czy prześlemy mu na maila!
Nawet w tym momencie nie ściemniam, pomijam tylko pozostałe 5 minut kłótni, gdzie staram mu się wytłumaczyć, że to co robi jest nie tylko bez sensu, co też po prostu dość chamskie. Inny przykład- wyżywa się na sprzątaczkach starając się je ustawiać po kątach. Z poprzednią mógł sobie pozwolić, to w ogóle była dziwna kobieta. Kompletnie bez swojego zdania, mówisz jej skacz to nawet nie pyta jak wysoko tylko zaczyna podskakiwać. Z nową próbował, ale szybko ustawiła go do pionu. Przeganiał ją, ciągle narzekał, że źle sprząta, wytykał jej wszystko co mógł cały czas jak sprzątała, czy na jej “dzień dobry” odpowiadał >w żartach< “spierdalaj” (i nie ważne jak nie moglibyście tego ogarnąć- to co napisałem nie jest żartem). Kobieta się nie brandzlowała z tym i po prostu zgłosiła to sekretarzowi Urzędu, a ten w krótkich i nieparlamentarnych słowach wytłumaczył Szefowi na dywaniku co i jak. Od tego czasu dalej próbuje wbić gdzieś szpilę, ale już nie tak chamsko, a tłumaczy to tym, że to tylko sprzątaczki, więc jak mogą się stawiać.
I to było najlepsze co mogła zrobić. Bo Szef przez swoje zakompleksienie, które oczywiście odczuwa choć nie wiem czy jako kompleks, boi się wszystkiego związanego z przełożonymi czy prasą. Te dwa słowa wywołują u niego czystą panikę. Wszystko co robimy w wydziale, kompletnie wszystko jest podporządkowane tylko temu, żeby dało się wytłumaczyć przełożonym lub mediom. Nic więcej się nie liczy- żaden dokument nie musi być poprawnie zrobiony, żaden nie musi mieć sensu, byleby te dwie grupy nie mogły się do niego przyczepić, a najlepiej, żeby w ogóle go nie zauważyły. Dlatego tak cholernie czepia się tych wszystkich nieistotnych kropek czy innych ozdobników nijak nie wpływających na wartość merytoryczną dokumentu. Bo ta wartość jest nieistotna dla niego. Mamy zebrać na wypadek awarii mojego wspaniałego sprzętu rozsianego po całym mieście 3 ekipy zdolne do jego szybkiego naprawienia. Człowiek, który nam to nakazuje sugeruje, żeby dodatkowo wziąć 3 ludzi żeby byli w rezerwie. Sensowne, logiczne, powiem więcej- właściwe działanie celem poprawnego zabezpieczenia tego bajzlu. Ale nie dla Szefa, bo 3 osoby więcej to 3 możliwości więcej, że o całości akcji dowie się Szefostwo lub prasa i przyjdą o to zapytać. Więc już na spotkaniu temu poświęconym urządził wielką awanturę, którą rozdmuchiwał za każdym razem na nowo, gdy wykładający mu mówił “sugeruje jak ma pan poprawnie zabezpieczyć potrzeby kadrowe urzędu”. Ja też się nasłuchałem swojego, bo ośmieliłem się później z tym zgodzić.
Ten strach wychodzi też przy samych przełożonych. Nienawidzę z nim do nich chodzić, bo zawsze jest mi głupio. Ja myślę o szefostwie Urzędu co myślę, szczególnie w kontekście ostatnich wydarzeń kadrowo-finansowych, ale jak w kontaktach ze wszystkimi zachowuję się normalnie, czyt. przyjmując do wiadomości, że to mój przełożony ale zdając sobie sprawę, że nie mój właściciel. Szef z kolei odwala szopkę, jakby niewolnik przyszedł na audiencję do faraona lub cesarza. Cały czas kłania się w pas, przeprasza za wszystko, liże dupy tak, że aż ja czuję niesmak w ustach.
Szef wszystkich Szefów mówi siadajcie. Ja siadam. Szef po drodze na fotel zdąży się 5 razy pokłonić w pas i wyrecytować “dziękuję, dziękuję, przepraszam, dziękuję”. Mówię dokładnie jak jest, a nie zmyślam. Ale jazda dopiero się zaczyna, bo pyta nas z czym przyszliśmy. Ponieważ Szef trzęsie dupą o wszystko i nie podejmuje żadnych samodzielnych decyzji o większej wadze niż jaką puszkę rybną zje na śniadanie, to z tym wszystkim biega do przełożonych. I ciągnie mnie tam ze sobą. Np. dostaje pismo z dekretacją Szefa wszystkich Szefów, które wcześniej z nim obgadaliśmy, które wcześniej czytał w wersji roboczej, potem w wersji ostatecznej, którą zatwierdził ustnie nam, zatwierdził ludziom, którzy pismo pisali, zatwierdził je po wpłynięciu do niego ostatecznej wersji, a teraz biegnę za Szefem, żeby ten zapytał, czy na pewno zatwierdza…
Więcej- jeśli tworzymy jakieś pismo, które może być kłopotliwe, a robimy takie, to nigdy się pod nim nie podpisuje. Są pisma, które ludziom je otrzymującym z różnych powodów się nie podobają, ale dostać je muszą. Ale Szef już kombinuje, co byłoby jeśli pójdą z tym do prasy lub poskarżą się naszym przełożonym, więc pomimo tego, że dysponuje pieczątką “z up. Szefa wszystkich Szefów” to biegnie do niego, żeby sam to podpisał. Dziwi mnie to, bo z doświadczenia wiem, że jeśli dał komuś upoważnienie to goni jak psa gdy taki ktoś przychodzi do niego po podpis, więc pewnie po prostu nie ma pojęcia o istnieniu w szafie Szefa takiej pieczątki.
Szczyt tej paranoi osiągnął parę dni temu (zrozumcie, że tą notkę piszę dorywczo kilka tygodni, gdy raz piszę wczoraj to mogło być dawniej niż parę dni temu) po jednej z narad. Okazuje się, że pismo, które wysłaliśmy pozostałym wydziałom Urzędu dobre dwa lata temu, zostało już przez nich zapomniane. Ja je ciągle mam, oryginał i kopię, z podpisami wszystkich adresatów i datami odebrania. Wystarczyłoby je wziąć, przejść się po biurach i im najzwyczajniej przypomnieć. Zapomniałeś? Zgubiłeś? Jutro dostaniesz ksero. Co mój wspaniały przełożony wymyślił? Ano, że mam wydrukować to pismo jeszcze raz i jeszcze raz im zanieść dokładnie to samo, tylko tym razem podpisane przez Szefa wszystkich Szefów. Bo tak, bo w jego opinii to coś zmienia, bo jak sam (!!!!!!!!!!!!!!) powiedział z nim mogą się nie liczyć.
Bardzo często od niego słyszę “co ja mogę, jak nie mam pleców”, “tak jest, jak się nie ma pozycji”, etc. Kurwa, nie ma pozycji bo sam stawia się na miejscu śmiecia, którym można tylko pomiatać. Pracuje w tym burdelu dobre 20 lat i ja nie wiem, czy jest jedna osoba, która by go szanowała. Może ci zupełnie nowi, dopiero co zatrudnieni. Reszta traktuje go dosłownie jak wioskowego głupka. I nie ma się czemu dziwić. Ekstremalnie rzadko spotyka się takich debili, do których możesz mówić i widzisz w ich oczach, że nie rozumieją.

czwartek, 18 lutego 2016

Dzień dwusetny- mroczne widmo.

Dzisiejsza notka może zawierać odrobinę więcej wulgaryzmów niż zazwyczaj, czyli mniej-więcej 1/100 tego, co normalnie używam. To tak w kwestii informacyjnej we wstępie.

Jakiś czas temu spotkałem się z zarzutem, że sytuacja w moim wydziale to też moje dzieło. I to jest racja. Że mogłem przez lata ustawić Szefa. Nie da się ukryć. Problem jest tego typu, że zarabiając mniej niż ½ średniej krajowej (brutto ofc) mam na to kompletnie wylane. Nikt nie płaci mi za dodatkowe zadania, które otrzymałem od czasu przyjęcia mnie tu, nikt też nie zapłaci za poświęcony czas i energię na naprawianie wydziału. Ba, nawet nie podziękuje czy nie uściśnie dłoni. A poświęcić musiałbym sporo i nawet nie żałuję, że nie staram się zostać męczennikiem. Mam milion swoich problemów i drugi milion ciekawszych rzeczy niż próba wyprowadzenia Szefa na prostą. Choćby oglądanie jak trawa rośnie.
I tak. Specjalnie mówię o Szefie, bo Dziad jest dowodem na to, że jest tylko jeden problem w tym wydziale. I jest nim mój przełożony. Dziad wolno łapie, cokolwiek mu się powie to właściwie następnego dnia można powtarzać. Ale kropla drąży skałę i dziś, po 4 latach mojego wpływu, wreszcie zaczyna rozumieć ideę folderów i plików. WOW. Po 4 latach tłumaczenia mu różnic, tłumaczenia dlaczego, tłumaczenia działania wyszukiwania, tłumaczenia obsługi myszki wreszcie rozumie, mniej-więcej, folder i plik. Choć nadal nie potrafi go użyć poprawnie. I to mimo, że nie ma całego ogromu minusów Szefa.
A ten jest po prostu zjebem. Kompletnym, całkowitym, niezaprzeczalnym kretynem. Człowiekiem, którego istnienia w życiu bym nie podejrzewał. Który powoduje, że zaczynam rozumieć słowa Krula o “ludzkich śmieciach”, choć szukać ich powinien znacznie bliżej niż na tratwach do Europy. Żałuję, że nikt z moich wcześniejszych współpracowników mnie o nim nie ostrzegł, a ja naiwnie dałem mu taki sam kredyt zaufania jak każdemu. Ale zacznijmy od początku i pamiętajcie, że ciągle mówimy o dyrektorze wydziału, w którego rękach w ekstremalnej (i na szczęście mało prawdopodobnej) sytuacji będą leżały losy dziesiątek tysięcy ludzi.
Jest niewykształconym kretynem. Nie porozumiewa się w żadnym obcym języku, a i z polskim ma bardzo duże problemy. Ja rozumiem, że kiedyś były inne czasy i nie mam co oczekiwać po nim znajomości angielskiego czy łaciny. Choć moi rodzice, chodząc do tego samego liceum, uczyli się tam rosyjskiego czy francuskiego i do dziś mniej-więcej potrafią coś powiedzieć. Ale wiecie co jest śmieszne? Że skończył kurs angielskiego zorganizowany przez Urząd. Z wyróżnieniem. Wszystko ściągał, żadnego zaliczenia i egzaminu nie napisał sam, czym się jakiś czas temu chwalił.
Problemy sprawia mu matematyka na każdym poziomie, nic nie wie z geografii (ani najwyższych szczytów, ani państw, stref klimatycznych), historię gwałci na każdym kroku, kompletnie nie rozumie chemii, fizyki, a z biologii to chyba tylko rozmnażanie tych swoich ukochanych świń. Ma problemy z czytaniem (podkreślam- czytaniem, nie czytaniem ze zrozumieniem, choć tego też nie opanował), z pisaniem (słowo honoru- na jednym dokumencie wpisał kobietę imieniem Pałlina i mam tego zdjęcie), a nawet z czytaniem tego co napisał.
To wszystko chyba wynika z faktu, że ma bardzo ograniczoną ilość RAMu w mózgu. Po prostu w pewnym momencie wyłączają mu się niektóre procesy. Mówię to zupełnie poważnie, początkowo byłem tym przerażony, ale teraz już z tego tylko śmieszkuję. Szef nie jest w stanie robić dwóch rzeczy na raz. Np. rozmawiać przez telefon i iść. Albo jedno, albo drugie. Wierzcie lub nie, ale miałem już sytuacje, że zatrzymywał się na środku przejścia dla pieszych bo zadzwonił do niego telefon. Musiałem go dopingować, żeby z niego zlazł i idąc przestawał rozmawiać przez telefon, zatrzymując się wracał do rozmowy. Albo kojarzycie jak się z kimś idzie chodnikiem? To tak jakbyście jechali samochodem- macie świadomość, że z Waszego boku jest teraz dodatkowa przestrzeń, którą bierzecie pod uwagę wymijając przeszkody. Szefowi to nie wskakuje. Idąc z nim gdziekolwiek muszę albo tańczyć wkoło omijając wszystkie latarnie, słupy i śmietniki, które wymija na styk, albo co teraz praktykuję idę trzymając się w pewnej odległości od niego. Co ma dodatkową zaletę- mniejszy wstyd, jeśli bezpośrednio z nim ludzie mnie nie widzą.
Jak to w urzędzie używamy dużo pieczątek. Chyba pisałem już to Wam kiedyś, ale powtórzę- możecie bez problemu sprawdzić, którą stroną je przybijać bez patrzenia na jej spód bo te plastikowe mają kolorową kropkę wskazującą górę, drewniane jakieś wcięcie, a mechaniczne wsadzony wzór na grzbiecie tak samo jak odbije się po jej przystawieniu. Ja tego dowiedziałem się po 2 tygodniach pracy w Urzędzie. Szef po 20 latach ciągle mnie o to pyta i sprawdza przed przystawieniem. Ale to nie problem, do którego chcę się odnieść. Do pieczątek potrzeba czego? Gąbki z atramentem. My naszą trzymamy zawsze w jednym miejscu. Tzn ja i Dziad, bo Szef to… no właśnie. Przystawia pieczątki. Przy mnie, przy moim biurku. Przystawił jeden wzór. Patrzy na pismo, chce przystawić drugi. Pyta mnie:
-Gdzie jest gąbka?
-No jeśli nie leży tam gdzie zawsze, to nie wiem.
-Nie ma, no gdzie jest?
-Skąd mam wiedzieć? Przecież nie ja 2 sekundy temu przystawiałem pieczątki.
I on serio szuka gąbki, której używał no najdalej 30 sekund temu i nikt od tego momentu jej nie dotykał. Ale włożył chuj wie gdzie i nie można znaleźć, a sam już tego nie pamięta. To samo z kluczami do szaf. Zawsze kładziemy je w jedno miejsce, żeby nie szukać. Szef położy zawsze gdzie indziej, a potem szuka ich w miejscu tym co zawsze i się wścieka, że nie może znaleźć. Idzie do radcy zapytać jak napisać jedno pismo. Ten mu naszą propozycję pokreśli i pozmienia wg swojego uznania. Ogółem radca minął się z powołaniem, patrząc na jego pismo to powinien być lekarzem. Szef wraca, kładzie mi i mówi, żebym poprawiał. Ja patrzę i nie mogę się rozczytać pojedynczych słów, pytam więc go. Nie pamięta. Minutę temu wyszedł od radcy i już nie pamięta co on mówił.
Czasem do niego ja coś mówię, koleś patrzy na mnie i jak skończę odpowiada “ok”. Ja myślę, że sprawa jest załatwiona, wszyscy myślą tak, a dwa dni później robi wielką awanturę, że miało być inaczej. Mówi, żeby coś zrobić w konkretny sposób, a potem pół godziny kłótni, dlaczego tak zrobiliśmy. I w jej trakcie całkowicie pomija argumenty, że przecież sam tak chciał. I odnosi się do wszystkich argumentów i ciśnie po wszystkim, tylko nie do tego jednego. Tak jakby tego nie słyszał, albo raczej udawał, że ten problem nie istnieje i że to jego myślenie życzeniowe się ziści.
Jestem pewien, że chodzi o to drugie, bo robi tak bardzo często. Udaje, że niewygodnego dla niego faktu nie ma, że nie miał miejsca. Tak było jakiś czas temu, gdy Wam pisałem o zdawaniu teczek do archiwum. Archiwista kazał mi przynieść zaginiony załącznik i dał pismo przewodnie do niego, żeby było łatwiej. Rozwiązanie Szefa, który nie mógł go znaleźć? “Wypierdol”. W tym momencie mój mózg zwiesił się, bo nie mógł ogarnąć co on w ogóle do mnie powiedział. Koleś czeka na to jedno pismo, a mój przełożony każe je wypierdolić do śmietnika licząc, że nie będzie tematu.


czwartek, 11 lutego 2016

Dzień sto dziewięćdziesiąty dziewiąty- nadzieja umiera ostatnia.

Zastanawialiście się kiedyś ile rzeczy można spieprzyć w ciągu pierwszych 20 minut nowego tygodnia? I nie mówię tutaj o błahostkach w stylu ubranie dwóch różnych skarpetek, ale rzeczach dalece kwestionujących Wasze zdolności intelektualne i kompetencje? Pierwsze poniedziałkowe 20 minut pracy. Czas, w którym spora część Urzędu nie zdąży zrobić sobie kawy. W tym samym czasookresie Szef zdąży spieprzyć 2 rzeczy, średnio 1/10 minut. A co wywinął?
W weekend w Urzędzie mieliśmy drobną awarię. Skutkiem był brak wody z rana przez dobrą godzinkę. Oczywiście nikt z moich współpracowników nie jest w stanie wytrzymać tyle bez zrobienia kawy, ale skąd dorwać wodę? Rozwiązanie Szefa- kupić butelkę mineralnej. No z braku laku niech będzie, lepszy rydz niż nic. Tą skomplikowaną czynność wielkodusznie wziął na swoje barki. Jednak wpierw pokłócili się z Dziadem, czy można ją gotować. Szef stwierdził, że jeśli nie jest gazowana, to nie ma problemu. I z tym stwierdzeniem na ustach ruszył do sklepu. Po chwili wraca, dumnie dzierżąc w swoich ramionach butelkę Żywca Zdrój. Specjalnie piszę nazwę wody, bo ŻZ jest na tyle dobry, że wodę gazowaną i niegazowaną butelkuje w dwie zupełnie różne butelki. Pierwsza jest w obłej, lekko fallicznej, a druga w bardziej tradycyjnej i prostokątnej. Nie do pomylenia. Szef trzyma falliczną. Zobaczyłem, że źle kupił już gdy otworzył drzwi. On się zorientował dopiero jak ją odkręcał. Najśmieszniejsze jest to, że sam mówił, żeby nie była gazowana…
Zaraz po tym doszedł do wniosku, że skoro tak pracowicie zaczął dzień to będzie pracował dalej. Postanowił naprawić błąd, który już jakiś czas temu popełnił. Chodzi o to, że znając tylko ogólne zapisy instrukcji kancelaryjnej nie potrafi rejestrować pism. Robiąc tak, jak mu się wydaje, że będzie dobrze, narobił sobie pełno podteczek. Co nie do końca rozumie, bo przecież tylko nadawał numery numerom spraw. Co może nie jest błędem, jeśli robi się to celowo i świadomie, ale w jego przypadku to… no cóż. Więc tłumaczę mu, że tą prostą metodą wydzielił sobie w teczce podteczki i teraz musi założyć je.
Poszedł do swojego biura. Siedzi 5 minut w ciszy, znaczy coś kombinuje. Po chwili słyszę jego tubalne “nie da się”. Nosz by go cholera jasna strzeliła i wiekuista sraczka nawiedziła. Co się nie da, ma tylko zrobić spis spraw i teczkę. Wchodzę do niego do biura.
-Co się nie da?
-Teczka się nie mieści.
-Jak teczka się nie mieści? Gdzie ona w ogóle ma się zmieścić?
-No teczka podteczki nie mieści się do wpięcia do teczki.
-Co?
Patrzę. Siedzi. Na biurku otwarta teczka, w rękach druga. Widzę świeże ślady po dziurkaczu lekko zmaltretowane próbą siłowego wciśnięcia i dopasowania do otwartej.
-To, że ona się nazywa podteczka nie znaczy, że ma być koniecznie wpięta do teczki. Może stać obok.
Odwracam się na pięcie i wychodzę żegnany przez brzmiące niczym “eureka”
-Aha...

czwartek, 4 lutego 2016

Dzień sto dziewięćdziesiąty ósmy- przemyślenia Szefa.

Dziś trzecia część cytatów wprost z ust moich współpracowników. Wyjątkowo będzie tylko Szef, bo Dziad ostatnio jakiś taki wycofany i cichy. Za to mojemu przełożonemu jak zwykle gęba się nie zamyka. Niestety nie przekłada się to na jakąś zadowalającą ilość lolcontentu. Większość to po prostu jakieś nie do końca zrozumiałe mamrotanie i nikt za bardzo nie wie na jaki temat. O ile to może śmieszyć gdy tu siedzę, to ciężko wyłożyć je Wam, żeby były równie zabawne.
Zabawne za to są zmagania Szefa z językiem polskim, zazwyczaj zakończone sromotną porażką. A gdy musi z nim walczyć w obecności swojego jednego z oficjalnych wrogów z innego urzędu. Ci to zawsze muszą ze sobą koty drzeć i niestety z moich obserwacji wynika, że to w 100% wina Szefa. No może w 95%. Tym razem poszło o adresowanie pism. Konkretnie, że mój przełożony tego nie potrafi i osoba wydająca ten osąd ma w tym względzie moje całkowite poparcie, szef jednak się obruszył nie na żarty i po powrocie do biura jak zwykle swoim donośnym głosem darł japę do Dziada w te słowa:

Mówi, że nie umne adresować kopert. To on nie umi.

Wypowiedź ta nie zszokowała mnie tak bardzo jak to, co zrobił kilka dni później. Miał pójść do toalety, wrócił z jakąś babinką. Okazało się, że zgarnął ją spod gabinetu Szefa wszystkich Szefów, który nie tylko znajduje się na innym piętrze niż nasz kibelek, ale nawet w innym skrzydle… No nic, zaciągnął tu tą starowinkę, żeby jej pomóc. Bo ma jakąś sprawę, która nijak nie wiąże się z tym co robimy, więc z jakichś powodów Szef zgarnął ją z kolejki od Szefa wszystkich Szefów i zaczął za nią załatwiać tą sprawę. Jego sukces chyba najlepiej opisuje relacja zdana Dziadowi:

I weź tu kobiecie nie pomóż. Jest tak jak jest. I tak jej nie pomogłem.

No super. To po co ją wyciągał? Tego nigdy się nie dowiem chyba. Nie to, żeby mnie to jakoś specjalnie interesowało… Tak samo jak nie interesuje mnie zamawianie materiałów budowlanych na jego potężną inwestycję. Niestety siłą rzeczy biorę udział w tym cyrku gdyż raz, że z nim siedzę po sąsiedzku w biurach i wszystko słyszę, a dwa, że później pół dnia przeżywa i chwali mi się, jak to udało mu się kupić np. zamiast normalnych desek z tartaku dorwał jakieś odpady poprodukcyjne kat. Z ze śmietnika za hurtownią w promocyjnej cenie 10% mniej od tego co każdy zdrowo myślący człowiek do budowy domu by kupił. Teraz wybiera muszlę. Jestem w ciężkim szoku, że nie zabrał po prostu tej, którą mijaliśmy leżącą przy jednym śmietniku- nie była przecież połamana, tylko trochę zeskrobać ten rdzawo-brązowy osad, a do tego za darmo… Ale nie, dzwoni po jakichś sklepach i hurtowniach. Rozmawia z jednym facetem, dopinając zamówienie tronu i słyszę jak do niego mówi:

Niech mnie pan traktuje poważnie, hehehe, żartuję sobie.

Tak, to jedno zdanie wypowiedziane jednym wydechem. Jeszcze któreś z Was się dziwi, że nikt nie traktuje go poważnie?