"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

czwartek, 12 maja 2016

Dzień dwieście ósmy- herbata z prundem.

Mam problem. Właściwie nie ja tylko Szef, a jak on to i ja. Przynajmniej tak mu się wydaje, bo szybkie przejrzenie dokumentów i podpisów pod nimi powiedziało mi, że to on ma problem, a ja dalej mogę pić melisę.
Okazało się, że przyszedł do nas rachunek za prąd. Nic dziwnego, nasz szajs, o którym czasem Wam piszę, że wisi rozrzucony po całym mieście zużywa go trochę i co jakiś czas musimy się rozliczyć. Dziwne jest to, że opiewa on na 10 krotność zeszłorocznego, co już jest dość nietypowe i nieporządane. Szef więc chwycił za słuchawkę i kręci do dostawcy energii elektrycznej. Okazuje się, że wg nich wszystko jest w jak największym porządku, więc wściekł się, nazwał ich złodziejami i rzucił słuchawką.
Wściekł się, jak wściekł, ale bardziej popuścił ze strachu, bo kwota wyszła bardzo okrągła. Zaczął więc przekopywać się przez stare dokumenty i wreszcie dokopał się do umowy. O ile można nazwać to umową, bo blankiet jest kompletnie pusty poza podpisami i pieczątkami. Chwila myślenia pozwoliła mu przypomnieć sobie w jakich warunkach powstawała. Ponad 10 lat temu razem z Ryśkiem usiedli i coś takiego stworzyli. Mocno na lewo, bo “wiadomo jak jest”, “trzeba sobie pomagać”, “liczy się gospodarność”, “nie można narażać Urzędu na straty”. Jednak ustalenie, że Rysiek za to odpowiada było dość trzeźwiąco optymistyczne. Wziął więc telefon, ponownie wykręcił numer do tego złodzieja i poprosił go o połączenie z Ryśkiem.
-Pan Ryszard od 6 lat jest na emeryturze.
Szef to w ogóle jest żyjąca definicja “kogo nie znać i gdzie nie bywać”, o czym może kiedyś napiszę. Tym razem nie stracił rezonu i kontynuował rozmowę.
-To z kimś, kto teraz robi jego sprawy.
Chwila oczekiwania i zgłasza się w słuchawce:
-Sprzedaż Prądu Sp. z o.o., Jan Kowalski, w czym mogę pomóc?
-Panie, pan mieszka przypadkiem na ul. Urzędowej?
-Nie…
-Kuźwa, to chyba pana nie znam. A zna pan Szefa wszystkich Szefów?
-Nie.
-A Zastępcę?
-Nie.
-A Zbycha, waszego prezesa?
-Nasz prezes nie nazywa się Zbyszek.
-No już nie pierdol, nie wiesz nawet jak się nazywa twój szef, a wypierdalasz mi jeszcze taką fakturę, gdzie ja z Ryśkiem się umawialiśmy, że ma być dla nas specjalnie niziutko, bo wiadomo jak jest.
-Panie. Ja nie wiem kim pan jest. Nie wiem kim jest Zbychu, nie wiem kim jest Rysiek. Nie wiem o jakiej umowie pan do mnie mówisz. Mam tysiące umów z całego kraju i w naszej centrali nie pracują jasnowidze, żebym wiedział o co panu chodzi?
-O kurwa…
I się rozłączył. Jedyne dobre, że idiota nie uznał za zasadne przedstawić się, więc centrala firmy w Wawie nie wiedziała, który urzędnik w kraju chciał skręcić wałka, żeby nie płacić ustalonych stawek.

Uprzedzając pytania- tak, musieliśmy zapłacić wszystko. Tak, Szef już kombinuje co z tym fantem zrobić, ale o tym kiedy indziej.

1 komentarz:

  1. Prawie jak u mnie w urzędzie. Polecam przeniesienie bloga na blox.pl jeśli celem bloga jest uświadomienie ludzi. Będzie tam większy odbiór.

    OdpowiedzUsuń