"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

czwartek, 20 kwietnia 2017

Dzień dwieście czterdziesty piąty- taki to pożyje.

Dziś był ciężki dzień. Bardzo ciężki. Nie wiem co odbiło Szefowi, ale postanowił siedzieć u mnie w biurze. Niemal cały dzień, dosłownie z sześć godzin. Normalnie ja nie wytrzymuję pół godziny z nim, a jeśli otwiera japę to dziesięciu minut, a tutaj od samego ranka taka szpila wbita. Po godzinie chciałem otworzyć okno i wyskoczyć z czwartego piętra wprost na nowe BMW 7 sekretarza Urzędu. Muszę iść mu podziękować, bo właśnie to mnie powstrzymało, że nie jestem pewien czy moja rodzina nie musiałaby opłacić szpachlowania dachu i czyszczenia beżowej skóry z moich żałosnych resztek. A sekretarz ma ten zwyczaj, że może nie przyjeżdża do pracy rano, ale za to siedzi do samiutkiego końca, żeby jeszcze stanąć przy drzwiach z zegarkiem w ręku. Kto pojawi się tam podejrzanie szybko od razu zjeżdża do pit stopu na szybki opierdol. Więc skoczyć nie miałem kiedy.
Siłą rzeczy więc próbowałem ratować się jak mogę. Kawka za kawką, jeśli brak magnezu w organizmie mnie nie zabije, to przynajmniej często mogę chodzić do kibelka. Jakkolwiek by to nie brzmiało- jedyna rozrywka tego dnia. Dziad postanowił sam też przerwać trochę monolog Szefa o hodowli świń właśnie wyczytaną informacją o odkryciu dwóch mężczyzn w uścisku w Pompejach. Ciężko stwierdzić jakie stosunki ich łączyły, może bracia, może ojciec z synem, może przyjaciele…
-Pedały. -stwierdził Szef z całą pewnością swojego bogatego doświadczenia i wiedzy w tej materii. I od razu dodał tonem znawcy -Karol Wielki też był pedałem.
-Nie był. -postanowiłem się wreszcie odezwać szczególnie, że mogłem wbić jakąś szpilę i sobie trochę ulżyć.
-No ten co podbił Mezopotamię. -kontynuował Szef.
-Nie podbił. -nie rozczarowuję się nim, bo bardziej już się po prostu nie da.
-Hm… -podrapał się po swojej chłopskiej mordzie.
-Aleksander Wielki. -podpowiedziałem pod nosem.
-No, Aleksander Wielki był pedałem. -jego radość była niemożliwa do ukrycia.
-Nie był homoseksualistą, był biseksualistą. -dlatego postanowiłem ją trochę utrzeć.
-A co to znaczy? -spytał całkiem poważnie.
-No, że raz z dziewczyną, raz z chłopakiem…- włączył się do wyjaśnień Dziad.
-Hm…- wyraz twarzy Szefa był typowy dla tych momentów, kiedy to rzeczywistość swoim skomplikowaniem zdecydowanie przekracza jego zdolności pojmowania świata. Po czym wrócił w bezpieczne tematy hodowli trzody chlewnej. A ja wróciłem do cierpienia i sprawdzania, czy sekretarz nie ma nic do załatwienia poza Urzędem. Niepisana zasada u nas głosi, że personel z wyższych części drabiny hierarchii wszędzie porusza się samochodem. Architekt miejski nawet swoje projekty podporządkowuje temu, żeby móc je nadzorować nie wysiadając z samochodu. Jestem pewien, że sekretarz podjechałby samochodem po gazety do kiosku, który jest po przeciwnej stronie ulicy. I to nie szkodzi, że z biura ma dalej do samochodu niż do wspomnianego kiosku. Szczęśliwie będąc sekretarzem nie musi kupować gazet, bo ma od tego ludzi.
Wyjątkiem w tej układance jest oczywiście Szef. Ten mimo oficjalnego statusu dyrektora, nie zachowuje się jak jeden. Więc ujmuje honoru i powagi stanowiska poruszając się o własnych nogach zazwyczaj i to może lepiej dla ogółu. Po sześciu godzinach trucia dupy zniknął z Urzędu, bo udało mu się znaleźć jakikolwiek powód, dla którego nie musiał już siedzieć. Byłem szczęśliwy do momentu, kiedy zaczął do mnie wydzwaniać. Okazało się, że spotkał jakiegoś kolegę i postanowił dać mu w prezencie trochę wybrakowanego sprzętu z magazynu. Więc pilnie mam wziąć kluczę i zejść na dół, za pięć minut podjedzie pod Urząd.
Mija kwadrans, a go ciągle nie ma. Już zaczynałem się zastanawiać, czy może nie wrócić do biura zamiast stać na deszczu, ale wtedy też podjechał swoim rydwanem. Widziałem różnych kierowców- lepszych i gorszych. Sam nienawidzę ruszać pod górkę, to główny powód dla którego chciałbym mieć automatyczną skrzynię. Ale takiego, któremu wóz szarpie na prostej, pustej drodze to od czasu nauki jazdy nie spotkałem, a jeśli dodam do tego, że ma trzydzieści lat doświadczenia za kółkiem, to już w ogóle ciężko mi to pojąć. Od razu przestałem się dziwić, dlaczego jadąc do miasta wojewódzkiego zostawia samochód na parkingu gdzieś na obrzeżach i dalej porusza się komunikacją miejską…
Ale cóż, wolę już tak, niż drałować piechotą szczególnie, że deszcz leje, a w perspektywie mam podwózkę do domu. Przynajmniej będę szybko i gdy tak myślę o miłych rzeczach widzę, że skręca szybę i drze mordę do jakiegoś alkoholika na pasach. Nie, serio- spojrzelibyście to przysięgam, typowo stereotypowy alkoholik, tylko nie taki typu bezdomnego menela. Jak się okazuje, jego kolega. Może kiedyś o tym napiszę, ale Szef ma tylko takich kolegów. A ten dalej krzyczy i zjeżdża na ścieżkę rowerową, bo akurat teraz musi załatwić z nim kwestię zlecenia przekopania ogródka. No już myślałem, że może ja pójdę jednak dalej piechotą, ale intensyfikacja opadów mnie przed tym powstrzymała. No trudno, czekam. Wreszcie gdy ugadał sprawę i jedziemy dalej zagaił:
-Ten to ma życie, nie?
-Nooo… -wydałem z siebie odgłos sugerujący odrobinę współczucia.
-Nie pracuje, cały dzień wolny, tylko spotkania AA i dorobić na lewo ile chce, jedzonko z jadłodajni Caritasu, ciuszki ekstra też, żyć nie umierać!

czwartek, 6 kwietnia 2017

Dzień dwieście czterdziesty czwarty- więzienie to stan umysłu.


Pies mojej mamy jest dziwny. Pod wieloma względami, ale między innymi dlatego, że sra w ruchu. Widocznie gdzieś się zawsze bardzo spieszy. Minusów tego rozwiązania jest przynajmniej tyle co plusów. Jednym z nich jest to, że raz osrał sobie piętę, a ja do dziś mu to wypominam, choć nie wygląda jakby się przejmował czy brał to do siebie. Drugi jest taki, że ciężej wszystko pozbierać, bo zamiast jednej (nomen omen) kupki mamy dłuższą linię. A, że po psie się sprząta to sprawa oczywista. Czyż nie? No okazuje się, że nie dla wszystkich i dobrze zgadujecie, że pod tym pojęciem kryje się Szef.
-Ja tam nie sprzątam po swoim psie, bo robi u siebie.
-Gdzie u siebie?- dopytuje Dziad.
-Na osiedlu. To w końcu spółdzielnia, a więc własność nas wszystkich, więc też moja.
Czyż to nie oczywiste? Jak jest nasze, to wiadomo, że można nasrać na środku i wszystko jest ok. Od razu mi się przypomina jedna rasa kosmitów z jedynego polskiego serialu, który warto obejrzeć (tak, piszę o Kapitanie Bombie).
Przecież wiadomo, że nasze znaczy nas wszystkich i jak lubimy nasrać sobie w salonie, tak też lubimy na chodniku. Druga popularna w Polsce definicja słowa wspólne to “niczyje”. Czyj jest śmietnik na ulicy? Wszystkich, czyli nikogo, no to można wywalić, spalić, cokolwiek. W końcu niczyje, więc nikt na tym nie straci. I okazuje się, że Szef wyznaje obie definicje słowa wspólne.
-No bo jak to ktoś nigdy nie ukradł? Każdy kradnie. Ja jak mam okazję to też coś tam zabiorę. Leżą sobie jakieś paliki no to co?
No nie wiem. Nie wiem też jak Wy, ale ja się bez bicia przyznaję, że coś w życiu ukradłem i do dziś męczą mnie wyrzuty sumienia. W czwartej klasie szkoły podstawowej zapomniałem zapłacić za zdjęcie siedemdziesiąt groszy. Źle się z tym czuję, ale mimo, że wiem gdzie mieszka nauczycielka, której jestem dłużny, to przyjście tam po dobrych piętnastu latach mogłoby być jeszcze bardziej obciachowe.
Gdy o obciachu myślę to od razu przypomina mi się potomek Szefa. Idąc w ślady starego zapuszcza dziewiczy wąs pod nosem. Nie wiem jak to teraz się w gimnazjum załatwia, ale za moich czasów to się delikwenta goliło na sucho żyletą. Tak wiem, chodziłem do patologicznej szkoły- jedna z najgorszych pod względem sprawowania. I plot twist- jedna z najlepszych pod względem nauki. Paradoks. Koleś, który wrzucił na religii do metalowego kosza na śmieci petardę doprowadzając katechetę do stanu przedzawałowego miał średnią 5,3. I nauczyciele błagali go o udział w konkursach. W szkole miałem też gościa, którego średnia w trzeciej klasie gimbazy wynosiła 6,0.
Ale trochę odszedłem od tematu. Trochę- bo potomek Szefa, noszący (co widać z daleka) te same geny, chodzi do tej samej szkoły, co chodziłem ja. A jak wszyscy wiecie ostatnio miłościwie nam panujący stwierdzili, że ludzie za długo żyli w spokoju i pora ponownie wywrócić system oświaty do góry nogami. A jak tak, to co? Strajk nauczycieli. U nas akurat obeszło się bez drastycznych scen, większość jednak pracowała, a za strajkujących było zastępstwo i zajęcia odbywały się normalnie. W większości, tam gdzie się nie dało gówniaki miały bonusową godzinę wychowawczą. Podawali tą informację w regionalnym radiu. Powołując się na konferencję prasową lokalnego burmistrza. Na której wystąpił dyrektor wydziału edukacji. Ale zstępny mojego Szefa powiedział mu, że zajęcia odwołane. Komu uwierzył mój przełożony? Radiu i samorządowcom, czy synowi?
-Mój syn nie kłamie.
W związku z czym miał bonusowy dzień weekendu. Coś mi się wydaje, że ktoś tu popełnia dość poważne błędy wychowawcze. Mówi się “nie ucz ojca dzieci robić”, ale mimo braku własnych chyba mógłbym szepnąć parę dobrych rad. Mógłbym, gdybym nie miał na to tak bardzo wylane.