"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

czwartek, 18 maja 2017

Dzień dwieście czterdziesty siódmy- ru-ru-rurkowce.

Wiecie co mnie wkurwia? Wszystko. No może przesadzam, ale nie mam jakiejś dużej cierpliwości do ludzi. Może jestem trochę zbyt inteligentny i wszystko wydaje mi się oczywiste, a do tego dziwi mnie, że dla innych oczywiste to nie jest. A może jest na odwrót.
Jedno co mnie wkurza to brak konsekwencji. I to, wydaje mi się, wynika z tego, że ludzie są po prostu głupi. Jako ogół, taka bezrozumna masa. Biologiczny śmieć, jak moja transhumanistyczna dusza mi podpowiada. I wyjątkowo w związku z tym nie weźmiemy na warsztat Szefa, żeby nie iść na łatwiznę. Weźmiemy Dziada.
Ten oczywiście jest też egzemplarzem, który ciężko pracuje na to, żeby moja opinia o ludziach była jaka jest. Choć nie jest aż takim obrazem upadku i degeneracji jak Szef. Jednak niekonsekwentny przez własną głupotę, rozumianą jako niezrozumienie świata, jest cały czas. Weźmy takie pieniądze, jego ulubiony temat do narzekania głównie na brak. Jak wiecie, a Dziad nie wie, ja wiem ile on zarabia i ile zarabia jego żona (przypomnienie- dużo jak na polskie warunki, ostatnio oboje dostali podwyżki). No ale bieda, ciężko się żyje za dwie średnie pensje (przypomnienie drugie- średnia pensja w Polsce to ponad 4k), panie premierze jak żyć? Szczególnie, że złodzieje zabierają ⅓-¼ pensji miesięcznie. Wszyscy wiemy, że podawanie pensji brutto jest jak podawanie długości penisa z kręgosłupem. Bardzo korwinistyczne poglądy ma więc Dziad, nie? Państwo złodzieje niech się ode mnie odstosunkują, lepiej wiem na co wydać moje pieniądze i bez podatków będę żył w krainie mlekiem i miodem płynącej (PS-nie ma dowodów, żeby Hitler wiedział o holocauście).
Nie. Bo Dziad z jednej strony płacze, że mu się zabiera pensję na podatki, a z drugiej wiesza psy na (ex) rządzie, że mu wiek emerytalny wydłużył. Że drogi dziurawe. Że służba zdrowia słaba. Że emerytury niskie (o emeryturach dużo, bo niedługo idzie). Że świadczenia socjalne małe. Że najniższa płaca za niska. Że koszty pracy za wysokie.
I dokładnie to samo tyczy się wszelkich naszych rozmów dotyczących “prywaciarzy” (pozdrawiam lud pracujący). Z jednej strony są biedni i uciskani, bo koszty pracy wysokie (a w rzeczywistości, bo syn Dziada ma swój biznes i Dziada boli, że musi tyle podatku płacić), a z drugiej skoro zarabiają to mogliby płacić więcej, bo tak to on musi później na emeryturę przejść.
Ej, ale nie próbowałeś mu powiedzieć, że koszty pracy idą na emeryturę i albo jedno, albo drugie? Próbowałem, ale to nic nie daje. On po prostu nie rozumie związku przyczynowo-skutkowego. Tak jak nie rozumie jak działa system emerytalny.
-Niech mi pan powie, jak to jest, że ja 40 lat płacę emeryturę i nie mogę z tych pieniędzy skorzystać?
-Bo pan nie ma swojego konta. Pan płaci na system, który na bieżąco środki przejada na emerytów.
-No ale ja płacę, to gdzie są moje pieniądze.
-Mówię, że są przekazywane dzisiejszym emerytom, którzy wczoraj przekazywali swoje składki na emerytury wczorajszych emerytów.
-Ale to są moje pieniądze, to czemu ich nie dostanę?
-... nie wiem. To pozostanie na zawsze niewyjaśnioną zagadką lasu.

czwartek, 11 maja 2017

Dzień dwieście czterdziesty szósty- dzień dobry.

Czasem tak się zdarza, że muszę przerwać urlop. Na mniejszy lub dłuższy okres czasu, z własnej lub też nie własnej woli. Tym razem z przyjemnością w trakcie urlopu poszedłem w sobotę jako sędzia na zawody. Lubię sędziować na zawodach dla licealistów, czy jakby to określili wszyscy złośliwcy mnie znający- dla licealistek. A ja nie będę zaprzeczał. Ale chodzi też o inny powód. Te zawody to jeden z niewielu momentów, gdy czuję, że moja praca ma jakikolwiek sens, jakiekolwiek znaczenie w inaczej kompletnie tego pozbawionej pustce. Dlatego też mogę wstać wcześniej rano i poświęcić kilka godzin mojego weekendu.
Ale wstać wcześniej, nie znaczy za wcześnie, czego mój Szef nie rozumie i budzik zadzwonił pół godziny po jego telefonie. Wkurwiony już od samego rana, wyrwany przedwcześnie ze snu, pierwsze co słysząc to znienawidzone odgłosy wydawane przez Szefa, traktującego mnie jak idiotę, który mógłby zapomnieć o najważniejszym wydarzeniu w robocie w tym półroczu. Mimo, że dzień wcześniej, ciągle na urlopie, byłem w biurze po niezbędne mi materiały. No nie ważne, czysta koszula, czyste spodnie i południe spędzone na ocenie licealistów.
Dwa dni później oficjalnie skończyłem urlop. Dziewięć dni, z drobną przerwą, odpoczynku, wypoczynku, resetu skończyło się tym, że o 7.05 odechciało mi się żyć. Kiedyś czytałem taki ciekawy artykuł, żeby po powrocie do roboty po urlopie powoli wdrażać się w rytm pracy, żeby uniknąć depresji. Jak już się domyśliliście, bo mądrzy jesteście, moje powoli trwało właśnie te pięć minut, po którym Szef zaczął zarzucać mnie milionem pytań o wszystko. Zaczynając od tego, czy nie przyszły do nas jakieś maile, poprzez to, czy może jakieś nowe akty prawne się nie ukazały, kończąc na tym, co radca prawny poradził na nasze problemy. Na moje problemy w wydziale potrzebny były psychiatra, a nie radca prawny… W każdym bądź razie Szef szybko i skutecznie zniwelował kiełkującą we mnie chęć do życia.
A i tak najlepszy akt tej komedii miał się dopiero rozpocząć. Konkretnie w momencie, kiedy odebrałem pocztę do wydziału i zobaczyłem w niej dość dziwne pismo. Dziwne, bo proszące o pomoc w załatwieniu jednej sprawy, a doskonale wiem, że zakończyła się ona już dawno temu. Niekorzystnie dla proszącego zresztą. Patrzę na datę, kiedy ją napisał? Połowa grudnia. Coś musiało mu się popieprzyć. Patrzę na stempel datownika urzędowego- połowa grudnia. Co do chu… Ktoś przetrzymał mi pismo pięć miesięcy?! Czuję tu dobry moment, żeby się wyżyć i kogoś opierdolić. Od kogo by tu zacząć?
Biuro podawcze. Tu z różnych powodów kłócił się nie będę. Dziewczyny tylko wrzucają w skrzynki, się pomylą to trudno, ten kto dostał powinien wiedzieć, że się tym nie zajmuje i przekazać z powrotem, to by szukali i dotarło do mnie. No ale niech choć mi powiedzą, komu mam zrobić z dupy tramwaj- rozklekotany, zepsuty i podłączony do prądu. Niestety jest nowa laska, nie może mi sprawdzić co się działo w zeszłym roku, ale podsuwa pomysł, że jest druga rejestracja w sekretariacie Szefa wszystkich Szefów i może one dadzą radę zobaczyć.
No nic. Wchodzę do sekretariatu, z tymi to w ogóle muszę dobrze żyć, więc grzecznie czekam aż skończą zapisywać kolejną pozycję do zamówienia z Avonu i gdy wreszcie poświęcają mi swoją uwagę mówię, z czym przychodzę. Mówią, żeby pokazać im pismo, to kładę je na biurko.
-Mam nadzieję, że wiecie, kto je przetrzymał pięć miesięcy.
-Wiemy.
-Kto? -pytam w myślach powoli układając już sobie rozmowę z delikwentem.
-Szef wszystkich Szefów. Dziś nam to oddał, więc wrzuciliśmy ci do skrzynki.
-Dz-dzięki…
No, to by było na tyle z opierdalania. Aż drżę z podniecenia, co przyniesie mi kolejny piękny dzień w Urzędzie. Może dla odmiany coś miłego. Np. mógłbym sobie skręcić kostkę, dostać wypadek przy pracy i L4… Hm...