"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

czwartek, 30 listopada 2017

Dzień dwieście sześćdziesiąty szósty- time to say goodbye.

Dziad odszedł do krainy wiecznego wypatrywania listonosza z emeryturą. Po 40 latach pracy w Urzędzie wreszcie nastąpił ten moment, o którym słyszę już od paru lat. W związku z tym należało go pożegnać. Był, jaki był. Zdecydowanie nie najgorszy element mojego Wydziału. Tym oczywiście jest i niestety pozostanie Szef. Pod koniec dnia gdy zostaliśmy sami z Dziadem w biurze zebrało mu się na szczerość i usłyszałem parę nowych faktów o przełożonym łącznie z wyznaniem, że tak jak Dziad miał wielu szefów, tak Szef jest najgorszym kiedykolwiek. Okazuje się, że nasz świeżo upieczony emeryt poinformował o tym Szefa, gdy byłem na urlopie. Dobrze. O reszcie może kiedyś napiszę.
Tak więc Dziad odchodzi, od dziś jeśli się pojawi gdzieś tutaj, to będziecie wiedzieli, że notka jest retrospekcją. Zresztą nie zawsze lecimy tutaj zgodnie z chronologią. Tymczasem wróćmy do imprezy pożegnalnej. Z samego ranka Szef z nowym-Dziadem (jeszcze nie wybrałem ksywy) próbowali wymyślić jakieś życzenia. A właściwie wyszukać w necie. Taki u nas jest zwyczaj, że Szef wszystkich Szefów chętnie przyjdzie z jakimś dyplomem, tylko wpierw ktoś musi mu go przygotować i podsunąć gotowy pod nos do podpisania. Nigdy wcześniej nie sądziłem, że życzenia emerytalne są tak czerstwe i idiotyczne. Ja jestem grafomanem, ale to? A skoro już ustaliłem, że jestem zdecydowanie lepszy w te klocki niż randomowe stronki z 1000 życzeń na każdą okazję to po prostu usiadłem i w minutę napisałem pół strony od siebie, sformatowałem i wydrukowałem.
Nie miałem jednak czasu zachwycać się swoim dziełem, bo zaraz musiałem monitor schować, czas rozwinąć papierowy obrus i nakryć dla gości, którzy muszę przyznać ze sporym zdziwieniem walili drzwiami i oknami. Czegóż to nie robi darmowa kawa i ciasto? Pierwszy oczywiście Szef wszystkich Szefów ze swoim sekretariatem. Prezent, kwiaty, życzenia, kawa, ciasto, opowiastki o życiu i śmierci. Gdy wyszli Dziad odpakował co dostał, w tym życzenia, które po przeczytaniu z wilgotnymi oczami podał mi, żebym i ja zobaczył jak ładnie Szef wszystkich Szefów napisał. Z pokerową twarzą po raz kolejny dzisiejszego dnia przeczytałem swój tekst i z “miło z jego strony” na ustach podałem go dalej. Od tego czasu z każdą grupą musiałem tego słuchać. W sumie nie robiło mi za bardzo, jestem próżny, ale nie aż tak żeby zacząć się domagać właściwego zaadresowania tych ochów i achów.
To co mi przeszkadzało, to potrzeba słuchania Szefa. On lubi, choć nie umie brylować. Skupia się na negatywnym przekazie, potrzebuje kogoś cisnąć, z kogoś sobie żartować, żeby postawić się w dobrym świetle. Dziada dziś nie mógł, z oczywistych względów. Nowego-Dziada jeszcze nie może, bo nie jest na stałe i boi się, że się jeszcze rozmyśli. Został więc jeden pracownik. Jednak ku jego zdziwieniu i w sumie mojemu też, co nowa grupa urzędników zjawiająca się na kawę, ciasto i życzenia, to zawsze ktoś mniej lub bardziej brutalnie kontrował każdą jego próbę. Dziwi mnie, że często ludzie, których bym o to nie podejrzewał. I nie powiem, ale bardzo miło się tego słuchało i tylko stawiało ostatnią kropkę nad i. To serio niereformowalny idiota, który z każdą zmianą ekipy przy stole próbował jakimś żarcikiem mi dopiec, właściwie nie wiem nawet czemu. Nie był jakoś specjalnie na mnie obrażony, niczym ostatnio go nie wkurzyłem. Jednak ciągle próbował i w końcu opuścił imprezę na 2h po tym, jak Skarbnik po złożeniu życzeń Dziadowi przeszedł obok Szefa i usiadł koło mnie z typowym dla nas powitaniem:
-No cześć Młody.
-Siema Skarbnik.
Ceną tego było wypłukanie całego magnezu z organizmu. Co grupa, to nowa kawa i nowa porcja ciasta, a jak już ktoś o mnie ładnie mówi, to wspólnego wychylenia kawki nie odmówię. I tak koło południa, gdy kończyłem 7 kawę i 5 kawałek ciasta naszła mnie głęboka refleksja, że jednak praca w Urzędzie to potrafi być niezła harówa. Szczęście, że Dziad już nie będzie w niej uczestniczyć. 
Czasy się zmieniają. Po Dziadzie jak dobrze myślicie płakać nie będę, swoje za uszami miał. Ale też dostarczał trochę lolkontentu, a już widzę że jego następca nie dostarczy zbyt wielu tematów do notek. Cała nadzieja w tym, że nie daje sobie dmuchać w kaszę i z niedorozwiniętym Szefem, który nie wie kiedy odpuścić żeby nie doznać klęski własnego rozumu i godności, może coś tam wygeneruje. Trzymajcie kciuki.

czwartek, 16 listopada 2017

Dzień dwieście sześćdziesiąty piąty- jak cię widzą, tak cię piszą.

Szef żyje w błogiej nieświadomości otaczającego go świata. Głównie dlatego, że jest zbyt tępy żeby zrozumieć przyczyny i skutki. Ale nie tylko. Widzicie, ja jestem jak sejf- żeby wydobyć ze mnie informacje trzeba użyć palnika. Szef z kolei jak pudło rezonansowe, najdrobniejszy szept wzmocni i puści w eter. I ludzie o tym wiedzą, a to ma swoje konsekwencje.
Ostatnio mieliśmy duże spotkanie z naszym Kółkiem Różańcowym, trzeba było wyjaśnić parę nieścisłości między Urzędem, a nimi. Coraz bardziej się do nich przekonuję, od kiedy zarząd zmienił się z 70-latków na 30-latków. A i oni regularnie mnie męczą, żebym do nich wstąpił, ale nie wiem czy bym wtedy brody nie musiał golić. A tą mam całkiem obfitą. Kiedyś, gdy nie miałem gdzie odłożyć długopisu wsadziłem sobie go w brodę, po czym kwadrans go szukałem.
Ale wracając- spotkanie. Przebiegło całkiem owocnie, gdyby nie Szef oczywiście. Wszyscy się ze sobą zgadzali, poza Szefem, i dochodzili do konstruktywnych wniosków, poza Szefem. Kółko Różańcowe wyszło zadowolone, bo otworzyła się przed nimi nowa droga finansowania. Urząd wyszedł zadowolony, bo otworzyły się przed nim nowe możliwości pozyskania darmowej siły roboczej. Szef wyszedł niezadowolony, bo wszyscy jednomyślnie odrzucili jego debilne pomysły.
To spotkanie zachęciło Kółko do jeszcze intensywniejszego działania. Don’t tell me sky is the limit, when there are footprints on the moon. Zamknęli się więc w gabinetach na parę tygodni i gdy z nich wyszli zorganizowali spotkanie ze mną i Szefem wszystkich Szefów. Oczywiście przed samą rozmową dali mi wszystkie swoje materiały, ładnie opracowane w postaci zbindowanej książeczki.
-Zobacz co myślisz bo nie wiemy, czy to nie za daleko?
Zobaczyłem. Wyciągnąłem kalkulator, bo tak dużych liczb nie lubię liczyć w pamięci. Gdy przekroczyłem sześć zer już wiedziałem co na ten temat myślę.
-O jasny chu…
Nie dokończyłem, bo drzwi do gabinetu się otworzyły i zaproszono nas do środka. Choć tyle wystarczyło, żeby i oni zrozumieli, że trochę z motyką na słońce startują. Koko, koko, wykresy spoko, ale budżet nie jest z gumy.
-No, to co was tu sprowadza?
-Panie Szefie wszystkich Szefów, tu mamy taki projekt, jakby mógł pan na niego spojrzeć, co pan o nim myśli. Ale to tak spokojnie, bo to dużo się wydaje i jest. Ale to plan na lata, może i dziesięć.
-Yhm, yhm, yhm. -zamyślił się, przejrzał, po czym chwycił połowę kartek.- Na to daję wam 50%, resztę wpisuję do programu wyborczego i po wyborach.
Chwilę nam zajęło dojście czyja szczęka gdzie leży pod stołem. Szybko zerknąłem na kalkulator i jakbym tych całek nie liczył wychodzi kilkaset tysięcy nowych polskich złotych.
-Wiecie już, skąd weźmiecie pozostałe 50%?
-Noooooo… Tak myśleliśmy i sondujemy pana Dariusza z Dużego Urzędu… Podobno może się zgodzi dołożyć?
-Darek? Czekajcie -wyciąga telefon i wybiera numer.- No cześć Daro, są u mnie ludzie z Kółka Różańcowego, słyszałeś co chcą? No. No. No to dej, bo majom chorom curke. No, dzięki, czółko.
Nawet już mi się nie chciało schylać po szczękę.
-Młody, weź z kolegami napiszcie do Darka pismo, że ja tą kasę daję, on też da. W przyszłym roku to macie, a do reszty może też się dołoży. Ale to po wyborach. A, tylko nic Szefowi nie mów na razie, nie chcemy żeby ktoś nas ubiegł w złożeniu wniosku, nie?
Wyszliśmy, pogratulowaliśmy sobie i chwilę jeszcze pogadaliśmy.
-Nie spodziewałem się, że aż tak dobrze wam pójdzie.
-My też nie.
-A może bym wziął sobie jeden egzemplarz planu, to może Szefowi bym pokazał, żeby nie srał ogniem, że siedziałem godzinę i nic nie ma.
-Wiesz co… Może nie. Przyślemy ci to na maila prywatnego jak potrzebujesz do pisania, ale Szefowi na razie nic nie mów… Nie chcemy, żeby inni podpatrzyli i nas uprzedzili…
-Ok, ok. Kumam.
Ruszyłem więc pisać pismo. W połowie schodów zaczął mi telefon wibrować.
-Halo?
-Darek z tej strony.
-Ten Darek?
-Ten. Słuchaj, rozmawialiśmy jeszcze raz z Szefem wszystkich Szefów, żebyś to tam sensownie opisał. Macie potrzeby i faktycznie warto byłoby doinwestować. Wola jest, chęci są, tylko ładny wniosek musi być, kumasz?
-Kumam.
-I nie mów nic Szefowi. To robimy na razie bez hałasu.
To teraz tym bardziej będę musiał się sprężyć i dobrze go napisać. Mimo, że o Kółku to ja tak między Bogiem, a prawdą za dużo nie wiem… Szczęśliwie chłopaki stwierdzili, że machniemy to wspólnie, bo im zależy i to bez wątpienia bardziej niż mi.
Tymczasem w biurze Szef już od progu:
-I co?
-Nic. Pogadaliśmy z szefostwem, takie ogólniki, może coś z tego się wykluje.
-Ta, wykluje. Gówno. Nic nie robią, tylko przeszkadzają. Wszyscy to wiedzą (bo łazi i rozsiewa ferment), nikt ich poważnie nie traktuje. Musimy się tego pozbyć z Wydziału bo tylko się ośmieszamy.

Szef produkował się dalej, podczas gdy ja klepałem wniosek na setki tysięcy, który ma wyjść z mojego Wydziału bez wiedzy Szefa. Do tego stopnia bez wiedzy, że podpisze go bezpośrednio Szef wszystkich Szefów, a Szef dowie się po wszystkim.

czwartek, 9 listopada 2017

Dzień dwieście sześćdziesiąty czwarty- Netflix.

Oglądaliście House of Cards? Jeśli tak, nie spojlerujcie mi- jestem w trakcie. Długo się wzbraniałem przed Netflixem, z wielu powodów. Gdy wreszcie założyłem konto zacząłem szukać rzeczy, które chciałbym obejrzeć. 0 wyników. Więc postanowiłem obejrzeć choć House of Cards, żeby darmowy miesiąc się nie zmarnował. Nie powiem, że mnie wciągnęło, ale po 2 dniach kończę 3 sezon. Tak więc tak…
Ale dziś mam dla Was historię, którą od dłuższego czasu chciałem opowiedzieć. Szukałem tylko natchnienia, a okazało się, że jej przebieg to właściwie dokładnie to, co spotkało Underwooda w pierwszym odcinku. Co prawda jaki kraj, taki House of Cards, no ale cóż. Cytując klasyka- “oni znają swoją wartość przyjaciele, dlatego BFF nie obiecuje zbyt wiele”.
Jakiś czas temu przez moje województwo przetoczyło się tsunami. Potężna fala, która wymyła multum ludzi w jednostkach, wydziałach, inspektoratach zajmujących się tym samym, co ja. Wiele z nich odeszło całkiem słusznie, biorąc pod uwagę ich wiek to najprawdopodobniej zatrudnił ich jeszcze Mieszko I, gdy wraz z dworem i drużyną objeżdżał włości. To czego nikt się nie spodziewał (głównie dlatego, że nie zapytał mnie…) to prosty fakt, że jak wymieni się kilkunastu ludzi w skali województwa z dość wysokich lub wyspecjalizowanych stanowisk, to nie będziecie w stanie znaleźć dla nich zamienników. Nie na raz, nie w tym samym czasie. Powstała potężna próżnia, która aż się prosiła, żebym w nią wszedł całym sobą. I nad tym pracowałem.
Najlepszą możliwością było wolne stanowisko kierownicze, rzut beretem od mojego “kochanego” Urzędu. Awans potężny, właściwie od razu na dyrektora. Moje ptaszki, niczym Varysowi, doniosły mi o tym, że będzie konkurs i kiedy. Niestety nie wiadomo było, jakie zostaną postawione wymagania formalne. Gdy wreszcie go ogłoszono byłem, oczywiście, pierwszym, który o nim wiedział. Szybko zerknąłem w BIP i dałem cynk reszcie, żeby wiedzieli kto tutaj jest najlepiej poinformowany. No i problem, choć Szef już się gorączkował, że tylko ja spełniam wymagania formalne. Byście widzieli jak był zdenerwowany i podpytywał, mało subtelnie, czy mam zamiar startować.
Nie, nie oburzajcie się, że moje znajomości ustawiły konkurs pode mnie. Szef jest po prostu idiotą i nie rozumie pewnych sformułowań- nie spełniałem wymagań. Ale wiedziałem, że nikt nie spełni. W ogóle sądziłem, że nikt się nie zgłosi- pomyliłem się. Zgłosiły się trzy osoby, minutę po otwarciu kopert wiedziałem, że żadna nie spełniła wymagań formalnych. Nawet mnie to nie dziwi, jedną z nich znam osobiście i nie mam jakiegokolwiek zawodowego szacunku do niej. Miałem nawet pisać jej pracę magisterską, ale rzuciłem zaporową cenę, żeby się ode mnie odpieprzyła.
Ale ja w tym czasie pracowałem, m.in. pisząc niezbędną papierologię. Teraz przynajmniej wiedziałem, jakie mają fantazje, a do tego wystarczająco dużo czasu, żeby wszystko ładnie przygotować. Nowy konkurs został ogłoszony następnego dnia i tak jak oczekiwałem zmieniono wymagania, bardzo je obniżając. Ale niestety jedyny punkt, jaki mnie wykluczał- zaostrzono.
Smutek. Tym razem wiedziałem, że zgłosi się multum osób, w tym większość całkowicie przypadkowych z ulicy. To koniec. Kogoś na bank wybiorą (wybrali), tak to jest jak pali się grunt pod nogami. Co jednak ja zauważyłem, już w czasie czytania, to fakt, że z obniżonymi wymaganiami łapie się Szef. Akurat nie było go w biurze, ale telefon z sekretariatu urzędu, o którym mówimy w kontekście tego konkursu z prośbą o pilny kontakt powiedział mi wszystko.
Mają nóż na gardle. Chcą podebrać mojego Szefa. Jeśli on by wyniósł się z Urzędu, to próżnia by się nie zmniejszyła. A jakby tam poszedł, to oczywiste jest, że tu nikt by się sensowny też nie zgłosił. Szczególnie, że tam oferowano większą kasę (pi razy oko o 2k/m-c). W Wydziale zostałbym ja, Dziad miesiące przed emeryturą i praktykant z umową czasową. Matematykę zostawiam Wam.
Pytanie zasadnicze, czy Szef przejdzie? Gdyby mnie złożono ofertę, nie zastanawiałbym się ani sekundy. Powody mogę wymieniać długo, zaczynając od wspomnianych finansowych, bardziej prestiżowe stanowisko, łatwiejsza robota, całkowicie ogarnięta dzięki poprzednikowi (dosłownie wystarczy działać, według gotowych wytycznych). Ale ja nie jestem przyspawany do stołka przez strach tak jak Szef. I dobrze zgadujecie- nie skorzystał z oferty. Oferty przekazanej osobiście przez kierownika urzędu z zaznaczeniem możliwości negocjacji wynagrodzenia. Daleko idącej negocjacji.
Tym ruchem spierdolił sobie karierę całkowicie. Do emerytury taka możliwość zapewne mu się już nie przytrafi. W najmniejszym nawet stopniu. Spadło mu to jak ślepej kurze ziarno. I to chyba wszyscy wiemy, że dosłownie- w końcu jest kretynem. Rozmawiałem nawet jeszcze przed końcem drugiego konkursu w kuluarach z paroma osobami, które delikatnie sondowały, czy się zgłosi. Na moje “raczej nie” zazwyczaj słyszałem “to dobrze, pewnie by się i tak nie sprawdził”.
Tym ruchem jednak także spierdolił karierę mi. Nie całkowicie jak sobie, a po prostu w najgorszym razie odsunął ją w czasie. I nie miejcie wątpliwości, że o tym nie wiedział- przy mnie powiedział, gdy toczyliśmy rozmowę starając się zachęcić go do startu, że nie pójdzie bo wtedy ja wskoczę tu na jego miejsce. Oczywiście to miał być kolejny jego super zabawny żarcik. Nikt się nie śmiał, nawet Dziad miał nadzieję się go pozbyć, choć jak pisałem zostało mu parę miesięcy. Nawet ja cieszyłbym się, choćby i nie zrobili mnie p.o. i dyrektorem w konsekwencji.
Możliwość była jeszcze trzecia, o której początkowo nie myślałem, ale usłyszałem ją, jakże by inaczej, w zakulisowych rozmowach:
-Skoro nie chciał, to mógł choć nakręcić temat na ciebie. Wiedzieliby, że mogą spokojnie znów nikogo nie wybrać i trzeci konkurs jeszcze lepiej ułożyć.
I tak jak wątła nadzieja przysłoniła mi na chwilę logiczne myślenie, tak na szczęście ktoś pomyślał za mnie i ściągnął mnie na ziemię:
-Pojebało cię? Szef w życiu by tego nie zrobił, bo kto będzie za niego tutaj zakurwiał jak nie Młody?

Tak więc cóż… Francis, wiem jak się wtedy poczułeś.