"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

czwartek, 25 stycznia 2018

Dzień dwieście siedemdziesiąty pierwszy- nie strasz, nie strasz bo się zesr...

Gdzie mój popcorn, gdy najbardziej jest potrzebny?
Mamy w Wydziale drobny problem. Może jeszcze pamiętacie, może już nie, ale pisałem kiedyś o urządzeniach porozwieszane na dachach po całym mieście. Długo nic o nich nie było, bo i nic ciekawego się z nimi nie działo, do teraz. Budynek z jednym z nich kupiła inna firma niż dotychczas, która ma zamiar całość przebudować dość mocno. I wynikła taka sprawa, że centrala sterująca jest w innym budynku niż reszta urządzenia i to akurat tym, który ma zostać wyburzony. Miło ze strony inwestora, że przysłał do nas kobietę, która to nadzoruje, żeby wszystko z nami dogadać.
Z atrakcyjnymi kobietami zawsze lubię się dogadywać. Z nie atrakcyjnymi gwoli ścisłości też się dogaduję. Przyszła, umówiliśmy się na oględziny w terenie i ok. Tzn ja wiedziałem, że ok nie będzie, bo Szef też się wybierze. I wybrał. Na miejscu rozmowę zaczął od żarciku z jej nazwiska. Super pomysł, kretynie. A dalej było już tylko lepiej.
-A gdzie to ma być przeniesione? -dopytuje.
-Tutaj, nad tą skrzynką przykręcimy. -mówi Szef.
-Ale… To środek korytarza. Nie wiem, czy to będzie wyglądało atrakcyjnie dla naszych gości (spa)...
-To nie ma wyglądać, to jest bardzo ważne urządzenie.
-Ok, ale tu trzeba pociągnąć kable z piwnicy, to będzie kosztowało.
-No tak, ale to wy tu coś przerabiacie, to zapłacicie.
I pakuje się na dach z elektrykami żeby sobie pooglądać… nie wiem, dach? Ja zostaję z kobietą na dole i staram się ratować sytuację. Mówię, że to tutaj tylko tymczasowo, że jak będą przerabiać już budynek to może wywalić do sterówki windy, bo sam też nie wyobrażam sobie, żeby taka 30 letnia skrzynka szpeciła korytarz. Niestety, o innych sprawach mówić nie mogłem, w końcu nie jestem dyrektorem. A ten mógłby zaproponować choć pokrycie kosztów materiałowych przez Urząd. Zapewnić o chęci założenia licznika o rozliczaniu się ze zużytej energii elektrycznej. Cokolwiek szczególnie, że sami do nas przyszli i byli chętni współpracować.
Słowo-klucz: byli. Nie miałem wątpliwości, że po tym spotkaniu wszystko się zmieni i gdy następnego dnia przyszło pismo z prośbą o przeniesienie urządzenia na inne budynki przy tej ulicy to w ogóle się nie zdziwiłem. W przeciwieństwie do Szefa. Ten w pierwszej chwili zadzwonił do inwestora. Ale kretyn nawet nie zadał sobie trudu, żeby zapamiętać jego nazwiska, więc przywitał się wtopą na poziomie… no nie wiem, jakby ktoś się nazywał Amalower, a Wy byście wyjechali Analower. Nie dziwne, że facet szybko się rozłączył.
Szef jeszcze bardziej podjarany wykręcił numer wspomnianej wcześniej kobiety i ją pyta co i jak, przecież się umawialiśmy. Oczywiście jak to on, drąc mordę nawet o tym nie wiedząc groził jej Szefem wszystkich Szefów i paragrafami, jakie niby na to są, czym popełnił dwa podstawowe błędy. Rozmówczyni szybko poczuła się atakowana, stwierdziła, że nie życzy sobie żeby na nią krzyczał (co go jeszcze bardziej nakręca- “JA KRZYCZĘ? JA KRZYCZĘ?”) i szybko skończyła rozmowę mówiąc, że wszystko mamy w piśmie i czeka na odpowiedź.
Pierwszy błąd już Wam zdradzę- z mojego drobnego wywiadu, który przeprowadziłem wcześniej dowiedziałem się, że ta kobieta jest adwokatem, a nie ma ani jednego § na to, co on mówił. No ale trudno, postanowił wysmażyć grube pismo powołując się na te nieistniejące (czy może istniejące, ale równie dobrze mogłyby nie istnieć) paragrafy, a żeby miały większą moc stwierdził, że tak jak groził pójdzie do Szefa wszystkich Szefów, aby to on je podpisał.
I poszedł. Szef Szefów odmówił. Drugi błąd mojego Szefa tego dnia. Inwestora już wczoraj rozmawiał z Szefem wszystkich Szefów i ugadali przeniesienie tego sprzętu. My dostaliśmy tylko polecenie do wykonania. A to pismo, to Szef Szefów sam im podyktował jak ma być napisane.
Chciałbym, bardzo chciałbym zobaczyć ich biuro, gdy ta kobieta relacjonowała im groźby Szefa, o których wszyscy wiedzieli, że są nic nie warte.

czwartek, 18 stycznia 2018

Dzień dwieście siedemdziesiąty- szczyt szczytów.

Niedawno mój Urząd postanowił zmienić sobie dane do płatności. Zmienił się NIP, odbiorca i takie tam. Jest to o tyle głupie, że wszyscy nasi kontrahenci mają stare dane i każda faktura jaka przychodzi jest do poprawki. Nie wiem jak to działa gdzie indziej, ale wyobrażam sobie, że w normalnym miejscu faktury płaci wyznaczona do tego komórka. U nas teoretycznie też jest taka. Teoretycznie, bo praktycznie to robią to 4. Wydział finansowy, który dokonuje płatności, księgowość, która księguje te wszystkie płatności, wydział organizacyjny, który teoretycznie powinien rejestrować i opisywać faktury, a w rzeczywistości tylko rejestruje i wydział, który jakoś można powiązać z wydatkiem, który de facto opisuje faktury, przygotowuje zapotrzebowania, etc.
Ja mam fakturkę do rozliczenia. Oczywiście błędne dane i krótki termin płatności, a od firmy, która bardzo szybko lubi naliczać odsetki i najwyżej potem zwracać. I co teraz? Zapłacić tą i podmienić potem na poprawioną? Nie płacić i napisać o poprawki i przedłużenie terminu?
Idę do organizacyjnego: Załatw to z finansowym.
Idę do finansowego: Nie wiem, załatw to z organizacyjnym.
Co więc mam zrobić? Poszedłem do BOK firmy z papierami i pogadałem na miejscu. Wszystko ok, tylko musiałbym napisać im oficjalne pismo z pieczątkami i w ogóle, oni to prześlą do centrali… No ok, ale to zajmuje czas, muszę więc dowiedzieć się czy płacimy tak jak jest czy czekamy? Idę do finansowego, pomijam drobnicę wbijam do dyrektora.
-Jest taka sprawa.
-Nie mam teraz czasu, proszę jutro.
-Ale to dość ważne, mam fakturę z krótkim terminem i jest z nią problem.
-Powiedziałem już, że nie mam dziś czasu, proszę jutro.
Do jutra to ja przygotowałem pismo z nowymi danymi i prośbą o wyznaczenie nowego terminu, które zaniosłem do BOK żeby w miarę możliwości jak najszybciej przesłali. Następnego dnia idę do dyrektora.
-No jest ta sprawa.
-No, o co chodzi?
-Że jest ta faktura taka na złe dane i płacimy ją jak jest i podmieniamy, czy czekamy?
-Nie wiem, załatw to z organizacyjnym…
Nie wiem, czy tam wszyscy odpowiadają to samo na każde pytanie? Idę do organizacyjnego, ale po drodze łapię kogoś z księgowości i wyciągam niemal torturami, że w sumie to powinniśmy zapłacić, bo oni wolą zapłacić ze złymi danymi niż potem się pieprzyć z odsetkami.
Dobra. Jakiś konkret, ale na zapotrzebowaniu nie mam wszystkich podpisów. Stary zwyczaj jest taki, że je się po prostu zostawia w organizacyjnym. Wszyscy podpisujący o tym wiedzą, więc co przechodzą to zaglądają i przynajmniej nie trzeba za nimi ganiać. O ja naiwny postanowiłem tak to załatwić i ruszyłem dalej do organizacyjnego.
-I co z tą fakturą.
-Chyba ogarnięte, ale brakuje mi podpisów na zapotrzebowaniu, to ja je tu zostawię.
-Nie, nie, chodź tutaj.
Cóż, podszedłem. Kobieta wzięła ode mnie kartki, przewertowała do zapotrzebowania i pokazuje tłustym palcem na ich numer sprawy.
-Widzisz? Ja to zarejestrowałam i od tego czasu nie obchodzi mnie, co się z tym dzieje.
-Ale ja tylko chcę zostawić do podpisów…
-Nie. Weź to sobie i sobie załatw podpisy.
Żeby własnoręcznie zdobyć podpisy to zamiast położyć papiery na biurku trzeba iść na piętro -1 jednego skrzydła, 1 budynku głównego i 5 drugiego skrzydła. Oczywiście je załatwiłem, bo ktoś to zrobić musiał. Naszło mnie jednak pytanie. Co jakbym tego nie zrobił. W sensie kto dostałby za to zjeby? Organizacyjny, który ma to sprawę zarejestrowaną pod siebie? Finansowy, który odpowiada za puszczenie płatności? Księgowość, która zbiera i rozlicza papierki? Czy ja, który ma tyle z fakturą wspólnego, że ogólnie można powiązać przedmiot zakupu z moim wydziałem (ale nie ja kupuję)? Kusi mnie, żeby przeprowadzić drobny eksperyment...

czwartek, 11 stycznia 2018

Dzień dwieście sześćdziesiąty dziewiąty- Nowy Rok, nowy ja.

Też tak się oszukujecie? Ja siebie przestałem dawno temu, ale ciągle gdzieś w głębi serduszka liczyłem, że jednak zadziała to na Szefa. Nie zadziała. W ogóle rok wydaje się jak ogrom czasu, a gdy minie zastanawiacie się, gdzie się podział. To zdecydowanie za mało czasu, żeby z Szefa zrobić porządnego człowieka. Jakiś czas temu powstała organizacja postulująca budowę zegara, którego 1 godzina trwała by 10.000 lat. W skrócie chodzi o to, żeby uzmysłowić ludzkości, że musi myśleć w perspektywie całej historii, a nie życia jednostki. I może cała historia to byłaby odpowiednia ilość czasu, żeby z Szefa zrobić coś sensownego. Może.
Tymczasem znów byliśmy na naradzie z całym moim ulubionym składem tytanów intelektu. Ja wiedziałem, że będzie cyrk. Pan policjant, który naradzał się wyjątkowo z nami brał w czymś takim udział po raz pierwszy. Myślę też, że ostatni.
Zaczęło się całkiem normalnie. Nikt by nic nie podejrzewał ogółem, może poza głupotą mojego przełożonego, bo od niego akurat bije aż specyficzna aura. Ale cała reszta? No normalna, urzędowa narada. Kawa, herbata, ciastka, sala w urzędzie, jacyś bardziej formalnie ubrani ludzie… Do czasu. Bo jeśli myśleliście, że mój Szef to jedyny składnik problemu, to nie moglibyście być bardziej w błędzie. On jest najjaśniejszym składnikiem, ale są też inni. I to tylko im dziś poświęcę temat. Temat, który się zaczął od zagadania policjanta o wymianę informacji. W skrócie- my potrzebujemy pewnych informacji, które oni mają, ale nie mają obowiązku ich przekazywać. Co prawda mają chęć, ale nie żeby zrobić to za wszelką cenę, a porządnie. Ostatecznie więc niby będą przekazywali, ale nie wiadomo właściwie kiedy. I się zaczęło.

Aktor 1:
-Ale wy macie system do wysyłania SMSów z informacjami.
-Mamy, ale to wewnętrzny do wysyłania informacji często niepotwierdzonych. Takich informacji nie chcemy wypuszczać na zewnątrz. Ani zapychać systemu zbyt dużą ilością numerów.
-To ja się tam dopiszę.
-Mówię panu, że to wewnętrzny system. Nie może się pan dopisać…
-Ja rozmawiałem już z kolegą policjantem z mojej miejscowości i powiedziałem, żeby to załatwił.
-To ja chyba nie chcę wiedzieć, jak pan zamierza to zrobić…

Aktor 2:
-(Policjant)- Ale możecie poprosić przełożonych o służbowe smartfony, wtedy bez większych problemów można ściągnąć aplikację i część informacji będziecie dostawali szybko.
-Ja tam nie zamierzam mieć żadnego smartfona.
-Czemu?
-Bo w tradycyjnym to już jestem przyzwyczajony i mi się łatwiej pisze SMSy jak jadę.
-Nie wiem, czy mam udawać, że to żart?

Aktor 3:
-(Policjant)- Ja w sumie też do końca nie wiem, po co państwu te wszystkie informacje. No np. jeśli mamy informację o martwej sarnie na drodze. Czy dowiecie się o niej później, czy wcześniej, co za różnica?
-Lepiej wcześniej. Bo wtedy można np. przyjechać i ją przeciągnąć w las.
-Słucham?
-No przeciągnąć. Wiadomo, zwierz na pasie drogowym to zmartwienie administratora drogi, ale jak w lesie… Ogrom papierków i wydatków oszczędzony.

Pan policjant miał oczy jak 5 zł gdy wychodził ze spotkania po takich i innych kwiatkach. A do tego trzeba doliczyć jeszcze “inteligentne” wstawki mojego przełożonego. Koniec końców, nie wiem czy współpraca z komendą nie skończy się na sprawdzaniu, czy jeżdżenie i pisanie SMSów to był żart, czy na poważnie.