"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

czwartek, 26 kwietnia 2018

Dzień dwieście osiemdziesiąty- Niemiec płakał jak sprzedawał.

Dziś znów będzie o naszym mieście partnerskim. Bo widzicie, jeśli oni odwiedzili nas, to i my musimy odwiedzić ich. Wspólnie trzaskamy różne projekty międzynarodowe, jednym z nich jest wymiana kadr. Nasi jadą do nich, oni do nas i tak siedzimy sobie parę dni czy tygodni i uczymy się nawzajem jak co działa.
Z tej wymiany doświadczeń ja wiem jedno. Jesteśmy 100 lat za murzynami. I tu wbrew pozorom nie chodzi o różnice finansowe (choć również) co o jakość społeczeństwa. Weźmy taki wolontariat. Nasze miasto partnerskie nie ma ani jednego kierowcy autobusu miejskiego. Po prostu mają tylu chętnych do jeżdżenia za frajer, że każdy z nich po prostu siada za kółko na 4h raz na miesiąc-dwa. Ludzie udzielają innym korepetycji za darmo w ramach wolontariatu, etc., etc.
A u nas? Cóż. Pan Niemiec pyta w jakich godzinach pracujemy? Bo oni to są rozliczani tygodniowo i w sumie przychodzą jak chcą, byleby co tydzień te 39 godzin odbębnić. No to informujemy go, że u nas to się pracuje od 7 do 15. No ale jak to panowie Polacy, przecież to tak niezbyt przyjazne dla interesanta, czy macie po prostu też jak my obsługę klienta otwartą w soboty? Nie, nie, nasz drogi Hansie, my po prostu klientów mamy w dupie.
Można byłoby wiele rzeczy dobrych mówić o organizacji pracy i jakości życia za Odrą, co najboleśniejsze rzeczy, których mieć nie będziemy nie dlatego, że nas nie stać, a dlatego że do nich nie dorośliśmy. Dlatego pominiemy temat smutnym milczeniem i przejdziemy do meritum. W odwiedziny do naszych zachodnich przyjaciół pojechał m.in. jeden dość specyficzny człowiek. Trochę kosmita, dlatego ochrzcijmy go Pszemek.
Pszemek jest trochę oderwany od rzeczywistości, ale inteligentny. I całkiem miły, dobrze się z nim spędza czas. Jednak Szef go nie lubi, czytaj jest zazdrosny o to, że wszyscy bardziej szanują młodego Pszemka niż jego. Tzn każdego bardziej szanują niż mojego przełożonego, ale w tym wypadku obraza jest tym większa, że zna go od momentu, kiedy Pszemek był dzieckiem. Toteż starym swoim zwyczajem stara się, oczywiście za plecami tak żeby zainteresowany się nie dowiedział, jak najbardziej podkopywać jego autorytet i opowiada wszystkim, jaki to Pszemo jest niezaradny. Tak niezaradny, że jak do jego matki zapomnieli przyjechać śmieciarze, to dzwoniła do Szefa, a nie do syna. Pomija przy tym milczeniem, że gdy to robiła syn był 900 km dalej w odwiedzinach u niemieckich kolegów.
I tak opowiada wszystkim o tej niezaradności zawodowej i życiowej Pszemka i tym jak w sumie to szefostwo nim gardzi, aż jeden z wolnych słuchaczy wypalił:
-Ale wiesz, że Pszemo wrócił wczoraj z dwoma samochodami dla Urzędu od naszych niemieckich przyjaciół?
Szefa aż zatkało.
-Ale… Ale jak to?
-No normalnie. Oprowadzali go po włościach i pokazali samochody jakie mają, i że u nich przepisy takie, że te po 4 latach muszą wymienić. To Pszemek spytał, a co z nimi zrobią, a oni że nie wiedzą jeszcze. To wyczuł okazję i powiedział, że w takim razie my od nich je możemy odkupić. I puścili je nam za śmieszne pieniądze (poważnie śmieszne- przypisek mój).
Tak to ubodło dumę Szefa, że aż bez słowa poszedł do swojego gabinetu. A kilka godzin później nawiedził nas Pszemek.
-Słyszałem, że sprowadziłeś jakieś gruchoty? -zagaił Szef.
-No, no. Wziąłem dwa wozy, prawie nówki sztuki. Przydadzą się, czy do pomocy społecznej, czy dla zieleni, a prawie za darmo (dosłownie prawie za darmo- znów mój przypis).
-I długo musiałeś namawiać Szefa wszystkich Szefów?
-W ogóle. Po prostu je kupiłem, a Szefowi wszystkich Szefów powiedziałem jak wróciłem.
-Co?!
-No. Prawie skakał z radości, taka okazja to się często nie trafia.
Własna inicjatywa, sukces, pochwały od przełożonych. Tego Szef nie mógł już znieść. Burcząc coś pod nosem wyszedł z biura trzaskając drzwiami. Już otwierałem usta, żeby coś powiedzieć, że to normalne, że z niego taki prostak codziennie, ale Pszemek mnie ubiegł.
-Nie wiem czy to dobrze, ale powiedziałem Sekretarzowi, że Szef jakiś pojebany jest. Mówi, że go naprostuje.
Trochę ciężko mi było szczękę zebrać z podłogi żeby coś odpowiedzieć i korzystając z okazji wciął się współpracownik Pszemka.
-Dokładnie tak powiedział. W sensie powiedział “Szef jest jakiś pojebany”.

Czyżby ten bat kręcił się coraz lepiej? Na dniach podpowiem o tym mojemu wcześniejszemu wspólnikowi w kopnięciu Szefa, może wszystko nareszcie nabiera odpowiedniego przyspieszenia.

czwartek, 19 kwietnia 2018

Dzień dwieście siedemdziesiąty dziewiąty- blitzkrieg.

Kółko Różańcowe. Całkiem dawno o nim nie było, a osiągają nowe poziomy działalności. Dwa lata temu, gdy męczyli mnie żebym wstąpił w ich szeregi powiedziałem, że tak zrobię gdy osiągną odpowiedni poziom. Dziś są blisko, a ja danego słowa nie łamię. I to mnie trochę martwi, ale zanim nastąpi minie jeszcze przynajmniej rok, lub dwa. Aż żałuję, że nie mogę Wam powiedzieć szczegółów, sami bylibyście pod wrażeniem.
Do tego czasu jednak czeka ich jeszcze jeden ważny krok. Bardzo duży zakup. Tak duży, że sumując wszystko, co przez ostatnie lata dostali dofinansowane od Urzędu, to nie starczyłoby nawet na 1/7 zakupu. My dołożymy im połowę. Już mają to obiecane przez Szefa wszystkich Szefów, muszą “tylko” znaleźć resztę. Chodzą za nią już prawie rok i prawie udało im się to zebrać. Są już tak blisko, że nie odpuszczą, ale ciągle trochę brakuje.
I tu na scenę wkracza… jak nazywa się Kółko Różańcowe po niemiecku? Nie wiem. Mein deutsch ist nicht so gut. W każdym bądź razie okazało się, że w Niemczech też są kółka różańcowe, także w naszym mieście partnerskim, o którym niedawno Wam pisałem, a z którym łączy nas wyjątkowa miłość. Przyjaciele Niemcy przyjęli za punkt honoru pomóc naszym i muszę przyznać spisują się nieźle. Także teraz słysząc o potrzebach finansowych postanowili przyjechać i wspomóc kolegów. Wpierw przeprowadzili oczywiście zbiórkę u siebie, następnie zapakowali pieniążki w kopertę i z najbliższą oficjalną wizytą pojawili się u nas.
I tu zaczął się problem. Skoro to wszystko jest już tak ładne i oficjalne, to Urząd też musiałby się tam pojawić. Pytanie kto? Ja? Nie. Mimo, że się tym zajmuję to stwierdzono, że powinno to być na wyższym poziomie. Więc Szef. Pech chciał, że ten umówił spotkanie na ten sam dzień i tą samą godzinę z prezesami i dyrektorami jednostek podległych. Więc powiedział, że nie przyjdzie. Szef wszystkich Szefów niezadowolony, prezes Kółka Różańcowego wydzwania do mnie co teraz, bo bardzo by chciał, żeby to wyglądało poważnie, a tu taki klops. A co śmieszniejsze, oba spotkania obsługuje dokładnie ta sama osoba. Wiedziała o obu, gdzie będą, kiedy i kto jest zaproszony, a mimo to ogranizowała je jakby nigdy nic. Ja wiem, że wymaganie od ludzi łączenia dwóch faktów ze sobą to trochę ponad siły większości, no ale jednak…
Teoretycznie Szef nie musiałby być na spotkaniu z prezesami. Tam bym wystarczył ja. Nawet byłbym szczęśliwszy, bo lepiej by się to miało szanse potoczyć. Nawet pomimo to, że jedyne co miał zrobić Szef to powitać i pożegnać zebranych. Starałem się go przekonać, że delegacja z Niemiec to jednak ważniejszy temat, no ale nie słuchał. Spotkanie trwało sobie jak trwało, na szczęście szybko się skończyło i Szef czym prędzej pojechał na drugi koniec miasta na kolejne. Czy zdąży? Nie wiem.
Dowiedziałem się parę godzin później, gdy zadzwonił prezes Kółka Różańcowego.
-No cześć Młody.
-Cześć.
-Szef zdążył.
-No proszę.
-Ale następnym razem musimy zrobić wszystko, żeby nie zdążył.
-Czemu?
-On jest kuźwa nieprzewidywalny. Co on wygadywał, to ja nawet nie… Słuchaj, on im ciśnie, jak my tu wszyscy bezprawnie działamy…
-Ale nie działamy bezprawnie…
-No ja wiem, ale Szef? On ma kuźwa jakąś alternatywną rzeczywistość, w której wszystko co nie zgadza się z jego poglądem jest bezprawne. Ja już tłumaczowi szepnąłem, żeby tego nie tłumaczył, ale coś tam mówić musiał, nie wiem co…
-Mam nadzieję, że nie było zbytniego przypału.
-Nie było? Po jego wyjściu nawet dzieciaki z naszego Kółka się z niego śmiały! Ja mam teraz problem jak zrobić, żeby im wytłumaczyć, że nie mogą się z niego śmiać, bo to dyrektor wydziału…
-Oj tam nie mogą…
-Przynajmniej nie otwarcie. Przy tym wariacie to nigdy nie wiadomo co mu do łba kiedy strzeli… Ale jakby co, następnym razem przedłużaj spotkanie żeby nie zdążył.

czwartek, 12 kwietnia 2018

Dzień dwieście siedemdziesiąty ósmy- garota.

Pętla wokół Szefa się zaciska. Pomalutku. Niestety nie ma na celu udusić go, a troszeczkę żałuję, tylko siłowe wciągnięcie go na właściwie tory. Otóż jakiś czas temu doszło do zmian personalnych na różnych szczeblach różnych instytucji mających większy lub mniejszy wpływ na moją pracę. O tym zresztą już pisałem kiedyś. M.in. zmienił się człowiek na stanowisku, na które chciałem kandydować, ale nie mogłem… O tym chyba też pisałem.
Mimo, że kandydować nie mogłem, to zmiana jest pozytywna. Powiedzmy sobie wprost- zmiana z człowieka nie potrafiącego używać komputera, na kogoś kto m.in. pracował jako informatyk jest już wystarczająco pozytywna, nawet jakby to był jego jedyny plus, a nie jest. Szef miał nadzieję, że jako najstarszy stażem (najlepszy przykład na to, że wiek nie idzie w parze z wiedzą) zmusi go do słuchania go i będzie nim sterował samemu nie ponosząc zbytniej odpowiedzialności.
Po pierwszym spotkaniu ku mojemu głębokiemu smutkowi wyglądało, jakby miało mu się udać. Tylko wyglądało. Facet po prostu nie do końca wiedział co i z czym, a przede wszystkim kto jest kim. Każde kolejne spotkanie było już dalece nie po myśli Szefa, co zaczęło strasznie wyprowadzać go z równowagi. Do tego stopnia, że zbudował sobie małą koalicję ludzi, którzy go popierają. Małą, bo razem jest ich trzech, z trzech różnych urzędów. Tres amigos, którzy wartość mają mniej więcej na poziomie Szefa, czyli bliską zeru. Jeden z nich w ogóle się nie liczy, bo pracuje na jakąś 1/20 etatu, czy coś w tym stylu, stąd robi wszystko co Szef mu powie, bo wydaje mu się, że ten się zna. Więc nim się nikt kompletnie nie przejmuje i nie przykłada do niego jakiejkolwiek wagi, zatem de facto jest ich dwóch.
Ta dwójka co dostanie jakieś pismo, telefon, cokolwiek, dzwoni wzajemnie do siebie głównie po to, żeby trochę popierdolić głupot. Głupoty są ekstremalne i dotyczą czepiania się każdego szczegółu jaki może być. Tabela do wypełnienia bez opisu jak ją wypełnić? Telefon do siebie i piszą do kolesia, że ma im wysłać poprawioną wersję, bo inaczej nie wiedzą jak to wypełnić. I to nie ma znaczenia, że rok temu była dokładnie taka sama z opisem…
-...i możemy wypełnić wg zeszłorocznej albo zobaczyć zeszłoroczny opis.
-Nie, nie, nie Młody. Musi nam przysłać bo jak będziemy inaczej umieli to wypełnić?
Nie przysłał. Więc oboje wpierw za telefon i wykręcanie numeru do siebie nawzajem, a potem do niego, że skoro nie chce im przysłać, to nie ma się co dziwić, jak dostanie to późno. No bo przecież muszą wymyślić jak to zrobić. I właśnie na to koleś czekał. A czekał cierpliwie, żeby przeleciał termin i gdy tylko to się stało to chwycił za telefon i wykręcił numer do przełożonego poplecznika mojego Szefa. Tamten to też niezle ziółko, jeszcze gorsze w mojej opinii od Szefa (tak, jest to możliwe)- i nie dość, że jest idiotą, to jeszcze nie ma kompletnie nic w papierach porobione. Dodatkowo jest świeżo po kontroli NIK-u, która mu to wszystko wytknęła, więc telefon z informacją, że znów nie robi papierków zadziałał jak powinien. Szybki strzał w mordę naprostował go na właściwą drogę, dziecinne “spiski” z Szefem skończyły się jak ręką uciął.
Szef oczywiście strasznie to przeżywa, jego irytacja ciągle rośnie, ciągle się nakręca i ciągle spiskuje. On jednak ma ten plus, że w przeciwieństwie do byłego współspiskowca nie pracuje sam, a ma 2 dodatkowe osoby w wydziale. No i tu problem, bo nawet jak Szef będzie szedł na spierdolenie czegoś, to niestety sporo tego ja też mam w zakresie obowiązków i wykręcenie się “bo ja nie jestem dyrektorem” nic mi nie da. Tak więc mój przełożony dalej pisze i dzwoni do kolesia z wszystkimi pierdołami tylko po to żeby utrudnić mu życie, a ten dziś już nie wytrzymał i dzwoni do mnie.
-Powiedz mi Młody, bo ja tylko z tobą mogę pogadać tam jak z człowiekiem, czy Szef jest pojebany?
-Tak, jest.
Dłuższa cisza w słuchawce zdradziła mi, że nie spodziewał się takiej odpowiedzi.
-To wiesz co. Wpadnij do mnie dziś, tylko nie mów mu po co idziesz bo znów będzie mi truł.
Perspektywą kawy to ja rzadko gardzę, a wyjściem z Urzędu to już właściwie nigdy, więc ruszyłem. Na miejscu pogadaliśmy sobie spokojnie, poopowiadałem mu co i jak wygląda, wytłumaczyłem mu dwie miny na które Szef stara go się wciągnąć i zapadła decyzja, że w tym wypadku też będzie musiał zostać użyty telefon.
-Tylko, że wiesz, że ja i tak muszę wszystkiego pilnować, a jak nie będę pilnował to też dostanę po jajcach, c’nie?
-Yhm… A powiedz mi, kiedy idziesz na urlop?

Stuknięcie kubków z kawą i uśmiech zakończył to owocne spotkanie. Teraz tylko trzymam kciuki za powodzenie.