"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

środa, 31 sierpnia 2011

Dzień trzydziesty czwarty- fa.

Moi kochani urzędnicy zaskakują mnie na każdym kroku swoimi oryginalnymi pomysłami. Nie wiem skąd one im się rodzą, ale jestem pewien że to owoc kazirodczego związku głupoty i lenistwa. Tym razem ofiarą tego związku padło moje ulubione mydełko. “Orgazm w pianie”, jak można powiedzieć o tym białym złocie naszego urzędu zostało zbeszczeszczone, a doprowadziło do tego kilka czynników.

Przede wszystkim brak odpowiedzialności za decyzje. Ktoś po prostu się wziął i zgubił kluczyk do dozownika mydła, który przy okazji je spieniał. Innego nie ma, a nikomu nie chce się tą sprawą zająć. Myć ręce jednak trzeba, tzn oczywiście według mojego światopoglądu, więc mydło się znalazło. Nabój do dozownika został bezceremonialnie jebnięty na umywalkę. Ok, spoko. Tyle, że gdy ten nabój się wsadzało do dozownika, to specjalnie zaprojektowany mechanizm od razu przebijał plastik i umożliwiał wypływ płynu. Przez pierwsze dwa tygodnie nie ubyło ani trochę mydła z naboju, gdyż nikt nie był wstanie wycisnąć mydełka. Wreszcie jak każdy urzędnik wymaltretował to opakowanie zrobiła się w nim mikroskopijna dziurka. Więc teraz żeby użyć mydła trzeba wziąć nabój i przechylić go sobie na ręce aby mydło popłynęło jak sik wiewiórki z kamieniami w nerach. Koniec “orgazmu w pianie”.

A mydło akurat było mi ostatnio potrzebne. Znów kursowałem po mieście seksu i biznesu wykonując moje standardowe zadania, gdy okazało się że muszę dokonać włamu na posesję. Żeby było śmieszniej- na posesję sąsiadującą z komendą policji. No cóż, norma- pozostało i tylko wybrać czy przeskoczyć wysoki płot, czy przedrzeć sie przez krzaki i tam forsować trochę niższy? A może wejść na podwórko policji i tamtędy po kracie przejść na drugą stronę? Ta opcja wydała mi się najsensowniejsza i gdy już chciałem przekroczyć bramy komendy wyszedł z niej mundurowy. No cóż, zapytam się go czy mogę wejść na podwórko policji bo muszę dostać się do sąsiadującej posesji. Chyba moja morda nie wzbudziła w nim zaufania, gdyż kategorycznie mi tego zabronił i od razu zamknął bramę wjazdową. Włamać się do policji, aby stamtąd się włamać na sąsiednią działkę, a następnie tą samą drogą udać się w kierunku zachodzącego słońca? Trochę zbyt przekombinowane i narażające mnie na odwiedziny w krainie, gdzie mydło trzeba mieć na sznurku.

Ponieważ jednak cenię sobie integralność ostatnich przystanków mojego układu pokarmowego to po prostu zrezygnowałem ze zrobienia zdjęcia. Szczególnie, że w ogóle nie było potrzebne, a żeby to zrozumieć musimy cofnąć się do początku tego dnia. Okazało się bowiem, że w naszym wspaniałym i wiekopomnym dziele brakuje jednej pozycji, którą należałoby uzupełnić. Jej składową jest zdjęcie obiektu, które właśnie miałem wykonać. Toteż zawołano mnie do innego stanowiska.

-O, to jest to, czemu masz zrobić zdjęcie.

-Yhm... Muszę robić zdjęcie?

-Tak, bo potrzebujemy zdjęcia.

Nie wiem czy się już domyśliliście, ale tak. Pokazali mi ZDJĘCIE, które mają w komputerze czegoś czemu miałem zrobić zdjęcie, bo musieli jakieś włożyć, a nie mają...

1 komentarz: