"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

poniedziałek, 15 sierpnia 2022

Dzień dwieście dziewięćdziesiąty ósmy - dzięki Puchatek.

No więc jak już wiecie z poprzedniej notki zaczął się COVID. Tzn., o ile nie żyjecie w jaskini wiecie o tym już od jakiegoś czasu. Ale w mojej czasoprzestrzeni niedawno się zaczął i wszystkich zdawało się ostro popierdolić w jedną lub drugą stronę. Jedni absolutnie ignorowali zagrożenie (np. całe kierownictwo mojego Urzędu), inni z kolei wróżyli już koniec świata.

Cóż, z perspektywy czasu wiemy, że dla wielu był to koniec świata. Dziesiątki tysięcy ludzi zmarło przedwcześnie. Ja osobiście COVID uważałem i uważam nadal za zbiorowy test na inteligencję, który zbiorowo oblaliśmy. Było tylko parę prostych rzeczy do zrobienia, które zresztą w większości powinniśmy stosować i tak na codzień.

Na pierwszy ogień paniki poszedł papier toaletowy. Chciałbym kiedyś przeczytać jakąś analizę w tym temacie dlaczego pierwsze, po co ludzie się rzucają, to rolka papieru do rozsmarowywania kupy po dupie. Może kiedyś. Tymczasem drugim celem stały się wszelkiego rodzaju maseczki. Wszyscy pewnie pamiętamy, jak bardzo deficytowym towarem były. Mój Urząd oczywiście włączył się w pomoc ze zdobyciem maseczek i szybko weszliśmy w posiadanie wielu tysięcy ich sztuk. Byłem tym aż zaskoczony, jak on mógł tak sprawnie działać. Sprawa mi się szybko wyjaśniła - maseczki były po prostu śmieciowej jakości, dostarczone przez nieprzypadkową firmę w cenie jak za złoto. Kojarzy Wam się to z jakimiś respiratorami? No właśnie...

Ok. Mamy tysiące maseczek w magazynie, nad którym jak może pamiętacie pełniłem pieczę. Co dalej? Pomysłów było parę, wzorców z innych miast też, wybrano najgorszy z możliwych, przeciwko któremu ostro protestowałem, ale powiedziano mi wprost, że albo plan wykonam albo mnie zwolnią. Ustalono więc, że mam wydawać maseczki osobiście w drzwiach Urzędu najbardziej narażonym, a więc seniorom. A priori uznano, że senior to każda osoba 60+. I te wszystkie osoby najbardziej narażone, mają naraz przychodzić i ustawiać się w jedną wielką kolejkę, aby stać po parę godzin dla 2 okropnej jakości maseczek materiałowych. Skąd mam wiedzieć, że dana osoba faktycznie jest seniorem? Otóż miałem każdemu sprawdzać dokument tożsamości. Było to też o tyle istotne, że miałem też spisać imię i nazwisko, żeby sprawdzać, czy nie bierze może drugi raz. W zeszycie. W tym momencie kogoś olśniło, że RODO i dodatkowo mam od każdego brać podpis pod informacją o RODO. Wisienką na torcie niech będzie zabezpieczenie mnie przez Urząd przed COVID - żadne. Wygrzebałem gdzieś stare maseczki FFP-2, które kupiłem X lat temu do jakiegoś małego lakierowania i wziąłem z domu rękawiczki nitrylowe, których używałem do klejenia w czasie budowania cosplayowych propsów. Do pomocy dostałem Szefa.

To co ja wiedziałem zanim zaczęliśmy całą tą idiotyczną akcję, potwierdziło pierwsze 10 minut pierwszego dnia. Wyszukiwanie nazwisk trwało wieki, zapisywanie też, kolejka liczyła ponad 100m, nikt oczywiście nie przestrzegał żadnych dystansów, w większości 60+, w zimie... Coż mogłoby pójść nie tak? Widząc co się dzieje na chwilę zamknąłem pierdolnik i pobiegłem do Szefa wszystkich Szefów, któremu dość ostro powiedziałem co o tym myślę i jak bardzo to nie działa. Jedyne, co udało mi się wynegocjować, to rezygnacja z zapisywania opartą o wiarę w ludzką uczciwość. Ja w nią nie wierzę i się nie pomyliłem, ale przynajmniej zaczęło szybciej iść. Do czasu. Aż nagle wpadł Sekretarz Urzędu i zaczął mnie opierdalać, że wydaję bez zapisywania. Stwierdził, że Szef wszystkich Szefów go nie obchodzi i mam znów zapisywać. Więc znów szło wolno. Po kolejnej godzinie Szef wszystkich Szefów jechał do domu i wpadł do mnie pooglądać moje cierpienie oraz spytać jak idzie. Powiedziałem zgodnie z prawdą, że wolno bo znów zapisuję wszystko. I kazał mi przestać zapisywać...

Ten cyrk trwał łącznie parę tygodni, dzień w dzień. Jak się niektórzy z Was domyślili oczywiście zachorowałem w międzyczasie. Na szczęście tylko przeziębienie, ale przynajmniej tydzień odpocząłem sobie na kwarantannie. I jedyne co mnie w tych mrocznych dniach rozweselało, to świadomość, że Szef jest idiotą. I tak jak Wam kiedyś chyba mówiłem w momencie, w którym dostał służbowy numer to zrezygnował z prywatnego. A teraz dostawał setki telefonów na godzinę przez całą dobę, bo jego służbowy numer podano jako oficjalny do uzyskania informacji odnośnie wydawania maseczek.

środa, 22 czerwca 2022

Dzień dwieście dziewięćdziesiąty siódmy - śmieciarka.

Wierzcie mi lub nie, ale za kółkiem zmieniam się w potwora. Szokuje mnie to niezmiernie, bo jestem bardzo spokojnym człowiekiem. Bardzo spokojnym. Moglibyście się mi zrzygać na buty i pewnie nie zobaczylibyście nawet drobnej zmiany w mojej mimice. Wbrew pozorom to nie jest dobra cecha.

Ale gdy wsiadam do samochodu przechodzę metamorfozę. Myślałem o tym stojąc w korku za śmieciarką, szczególnie, że dziwnie mi to nie przeszkadzało. Stałem trzy minuty, przejeżdżałem pięć metrów i znów czekałem aż śmieci zostaną załadowane do śmieciarki i będziemy mogli podjechać do kolejnych drzwi tej jednokierunkowej drogi. A mimo to jestem oazą spokoju. I chyba nawet wiem dlaczego. Akurat jestem w podróży służbowej z powrotem do Urzędu.

Jakiś czas temu zaczął się COVID i całkiem niedawno doszło do sytuacji, od której moja chęć do pracy spadła do wartości nieistniejących. Choć zapewne i ja i Wy nie podejrzewaliśmy, że jest to możliwe. Do tego jeszcze wrócimy w postaci retrospektywy. Na razie jesteśmy tu i teraz, powoli dojeżdżając do parkingu Urzędu.

Zaparkowałem jak zawsze gdy biorę wóz do roboty na parkingu publicznym, bo na ten urzędowy dostęp mają tylko nieliczni wybrani według klucza prywatnych koneksji i znajomości. Wchodzę na podwórze i witam się z Szefem wszystkich Szefów mijając go na parkingu. Coś mi jednak nie pasowało i zaprzątało mój zmęczony umysł.

-Ej -kulturalnie zagadałem dziewczyny w Biurze Podawczym- czy przypadkiem Szef wszystkich Szefów nie jest pozytywny?
-No jest, a co?

Właśnie, to mnie męczyło. Przecież od dwóch dni jest na kwarantannie po pozytywnym wyniku wymazu. Na kwarantannie jest też jego zastępca, z którym miał codzienne narady i jedna z dwóch sekretarek. Druga ciągle w pracy, tak jak Sekretarz tego całego cyrku, który też w tych naradach uczestniczył. Akurat Sekretarza rozumiem trochę czemu nie zgłosili do Sanepidu - rowerek by się wywalił, jakby totalnie wszystkie osoby decyzyjne zostały wycięte w tym samym momencie na tydzień-dwa. Te same osoby decyzyjne, które jakieś dwa tygodnie wcześniej totalnie wyśmiały moją propozycję, żeby kluczowe pozycje w Urzędzie pracowały w trybie wymiennym bez kontaktu ze sobą. Ale czemu sekretarka?

Tą tajemnicę szybko rozwikłałem dzięki swoim wyjątkowym umiejętnością detektywistycznym i ogromnym zaufaniu jakim się cieszę. Po prostu buduje dom i powiedziała Szefowi wszystkich Szefów, żeby jej nie podawał bo nie będzie mogła jeździć kontrolować postępów. Tak więc po prostu pro-forma unikałem obu szerokim łukiem. Ale czemu Szef wszystkich Szefów jest dziś?

-Ale czemu Szef wszystkich Szefów jest dziś? -wyraziłem na głos swoją zagadkę.
-Pewnie przyjechał śmieci wywieźć.
-Co?
-Śmieci.

Dalsze śledztwo trwało jakieś dwa miesiące pilnych obserwacji i o raju. Faktycznie przez te wszystkie lata nie zauważyłem, że Szef wszystkich Szefów faktycznie regularnie przywozi śmieci do Urzędu i wywala do naszych kubłów, żeby przypadkiem nie płacić za wysokich opłat za wywóz śmieci. Opłat, których stawkę sam ustalał...

-CASED CLOSED-

czwartek, 7 kwietnia 2022

Dzień dwieście dziewięćdziesiąty szósty - elektromobilność.

Pamiętacie, że mieliśmy mieć milion aut elektrycznych? Ja mam już ich szesnaście i pomału kończy mi się miejsce pod każdym z moich mieszkań z tego miliona mieszkań, które mieliśmy mieć. Ale ok, kończę z biciem leżącego, czyli nas wszystkich...

Faktem jednak pozostaje, że samochody elektryczne to przyszłość. Sam chętnie bym kupił, no ale praca w Urzędzie nie łączy się z wystarczającym poziomem zarobków. Poziomie, który zresztą akurat żywo dyskutowałem z pracownikami Strefy Płatnego Parkowania siedząc z nimi w palarni.

-Te wynagrodzenia, kto to widział... - zamyślił się Jaś, wgryzając zęby w kanapkę z serem.
-Ej, Młody, a słyszałeś?- zaczął zmieniać temat Janusz, popijając kawę. To niesamowite, ale wszyscy pracownicy Strefy mają imiona zaczynające się na tą samą literę...
-Nie, nie słyszałem, co się dzieje?
-Bambochu upija nam.- wyrzucił Jaś wraz z kawałkami przeżutego chleba z serem.
-Co?
-Samochód kupują nam. -poprawił Janusz.

Temat z samochodem Strefy był dość intensywny. Ich aktualny Strefomobil ma dobre dwadzieścia lat i moglibyśmy go nazwać starym, gdyby nie to, że wymieniono w nim chyba już wszystko co się psuło. Czyli wszystko... Ostatnio, a więc parę tygodni temu, wymieniono koło. Miało ono taką czelność, że w czasie pokonywania przez chłopaków ronda po prostu wzięło i odpadło od wozu. Prawdopodobnie z głodu, bo kierując się siłą pędu wpadło w lokalny przybytek kuchni tureckiej. Żadnej osobie, budynkowi oraz kebabowi na szczęście nic się nie stało. Wydarzenie to jednak zmusiło nawet moje szefostwo do poczynienia inwestycji w Urząd. Jak tak dalej pójdzie, może pożegnam się z moją igłową drukarką w biurze...

-O, serio? To świetnie.
-Serio. I wiesz jaki? ELEKTRYCZNY.

Co prawda nie miała to być Tesla (która nie płaci mi za promocję, a mogłaby...), a Skoda (również nie płaci, a skoda), ale mimo wszystko im pogratulowałem. Jako miłośnik elektryków nie mogę chyba znaleźć wielu lepszych zastosowań niż samochód dla Strefy Płatnego Parkowania, który cały swój żywot spędzi jeżdżąc tylko i wyłącznie po mieście. Aż byłem w szoku, że Urząd mógł wymyślić coś sensownego i nowoczesnego. Dosłownie nie brzmi jak pomysł Urzędu.
Tydzień póżniej przechodzę przez palarnię i widzę, że siedzą chłopaki ze skwaszonymi minami.

-Co się stało piękni panowie?
-Nie kupują nam elektryka.
-Ale jak to?
-Powiedzieliśmy dyrektorowi, że znaleźliśmy samochód i zostawiliśmy mu ofertę. Powiedział, że chyba nas pojebało, że za drogi i w ogóle mamy poszukać jakiegoś używanego.
-Przecież to miało akurat sens, chyba najsensowniejszy pomysł w Urzędzie od lat...
-Chuj. -powiedział Jaś memłając kanapkę z mortadelą. Tym razem Janusz nie musiał mi tłumaczyć.

No nic. Czyli na zachodzie bez zmian. Chujowo, ale stabilnie. Miałem nadzieję, że coś się zmieni, ale może to i dobrze, że ciągle mam nadzieję. Znaczy, nie wszystko we mnie jeszcze umarło. Kolejny tydzień minął, gdy ponownie mijałem chłopaków w palarni. Ich miny były jakieś takie... Ni to zadowolone, ni to smutne.

-Co jest?
-Kupują nam elektryka.
-Jednak? Jak to?
-Szef wszystkich Szefów opierdolił dyrektora, że on chce mieć elektryka w Urzędzie i chyba go pojebało, że powiedział, że nas pojebało, że za drogo. Dzięki temu kupujemy.
-To super. Ale czemu tacy niezbyt zadowoleni.
-Nie mamy gdzie go ładować.
-Jak to nie macie?
-Ała uje w gagagu. - wypluł Jaś kawałki, trochę zgaduję, krakowskiej suchej.
-Miało być w garażu - tłumaczy Janusz - chcieliśmy, żeby zamontować nam tam stację do szybkiego ładowania, w ogrzewanym, z dala od deszczu.
-A to czemu nie będzie?
-Szef wszystkich Szefów będzie tam teraz trzymał zepsuty samochód swojego wujka, który miał wypadek. Stary jest, więc nie wiadomo czy z tego wyjdzie, a jeśli to czy będzie dalej jeździł. Więc samochód będzie czekał, jeśli nie to będą go tu naprawiać i sprzedawać, bo zajmie się tym Szef wszystkich Szefów, a mu nie chce się jeździć z tym po mieście.

poniedziałek, 4 kwietnia 2022

Dzień dwieście dziewięćdziesiąty piąty - usprawiedliwienie.

Ostatnią notkę dodałem prawie dokładnie 3 lata temu, 28 marca 2019 r. Chyba wszystkim tym, którzy jeszcze pamiętają ten blog należy się trochę wyjaśnień co się działo, dzieje i dziać będzie. I pewnie w tej kolejności pojedziemy.


Co się działo.

Działo się źle. Bloga zacząłem pisać jako swoisty detoks od Urzędu, ale z czasem stał się kolejną porcją trucizny. Dla Was może dającą jakąś rozrywkę, ale dla mnie będącą kolejnym kamieniem u szyi. Absolutnie nie byłem w stanie tego kontynuować, szczególnie wiedząc, że ciągle zapadam się głębiej i głębiej w ten syf.

Rady żebym to rzucił były spoko, ale to nie znaczy, że były łatwe w realizacji. To co Wy widzicie, to tylko wycinek wycinku mojego życia. Wiele rzeczy musiałem zrobić, żeby w ogóle móc zacząć coś robić w kierunku zmiany pracy. I to właśnie robiłem przez ostatnie ponad 2 lata przetykane COVID i "przyjaznym" sąsiedztwem Rosji.


Co się dzieje.

Dzieje się tyle, że rzuciłem papierami Szefowi wszystkich Szefów i za porozumieniem stron, gdy czytacie te słowa od paru dni, nie jestem już urzędnikiem. Dwa lata, o których pisałem wyżej zaprocentowały i właściwie od razu przechodzę do innej pracy, w zupełnie innym sektorze gospodarki, z zupełnie innymi warunkami pracy i otaczającymi mnie ludźmi. Raczej nie będę o tym pisał zbyt wiele, a właściwie nic.


Co dziać się będzie.

W sposób oczywisty ilość nowinek z Urzędu od teraz jest ograniczona. Ale z drugiej strony, minęły trzy lata od kiedy po raz ostatni dla Was pisałem. Historii trochę się zebrało, szczególnie ostatnie miesiące w nie obfitowały. Chciałbym je dla Was opisać. Z paru powodów. Przede wszystkim będzie to dla mnie detoks. Teraz już mogę swobodnie się z tego śmiać, ta część mojego życia jest szczęśliwie za mną. Następnie uważam, że ten blog jednak zasługuje na jakieś normalne zakończenie. Nie miejcie wątpliwości- ten koniec definitywnie nastąpi, bo faktycznie nie ściemniałem Wam za dużo w notkach i tak jak nie pracuję już w Urzędzie, tak ilość urzędowych odlotów jest liczbą skończoną. A ostatecznie noszę się z luźnym pomysłem, żeby zrobić z tego bloga książkę. Już w czasie blogowania moi znajomi kręcący się wokół rynku wydawniczego sugerowali ten krok, może warto byłoby postawić kropkę w ten sposób? Na pewno nie usłyszycie o niej ponownie dopóki nie będzie gotowa, lub prawie gotowa.

Nie będę też obiecywał gruszek na wierzbie, z systematycznością notek zawsze był u mnie problem, ale na pewno się pojawią. Muszę tylko odświeżyć sobie na czym skończyłem i od którego miejsca zacząć pisać dalej. Właśnie nad tym siedzę, więc nowej notki, takiej już konkretnie urzędowej, możecie się spodziewać niedługo.

czwartek, 28 marca 2019

Dzień dwieście dziewięćdziesiąty czwarty- inwestycja w kadry.

Długo mnie nie było, więc na początek szybie parę słów wyjaśnień. Z pisaniem bloga jest jak z moim Szefem. Całkiem sporo osób mówi, że lubi jak do nich przychodzi bo mogą się z niego pośmiać. Co innego, jak nie masz wyboru i musisz z nim spędzić więcej czasu niż chcesz. A nie, chwila- przecież mam wybór. I dlatego zrobiłem sobie przerwę w pisaniu, która dała mi też świeże spojrzenie na temat. Wcześniej wszystko co pisałem było chronologiczne, czasami powodowało to zatwardzenie twórcze. Kończę z tym, chyba że będzie to miało jakiekolwiek znaczenie dla logiki opisywanych wydarzeń. Kończę też z “obowiązkowym” cotygodniowym wpisem, to też prowadziło do patologii kiedy zmuszałem się do pisania i tworzenia czegoś z niczego. Do tego moja sytuacja pracowa jest dynamiczna i zaczynająca odchodzić od Urzędu, stąd czasem mogę mieć po prostu mniej czasu na pisanie. Tyle.


Sytuacja w Urzędzie przez ostatnie miesiące bardzo się pogorszyła. Głównie za sprawą Szefa wszystkich Szefów. Przez długi czas go szanowałem, bo bądź co bądź potrafi, czy może raczej potrafił zarządzać. Ostatnimi czasy wszystko zaczyna mu się trochę rozjeżdżać. Zmęczenie materiału? Czy może po prostu kumulacja lat olewania tematu i płynięcia na fali. W każdym bądź razie aktualne podziały w Urzędzie przekroczyły jakiekolwiek zdrowe granice i lecą na łeb na szyję- nikt chyba już tego w jakimkolwiek stopniu nie kontroluje.
Niecałe pół roku temu miałem szkolenie z instrukcji kancelaryjnej, trwało siedem godzin w jednym ciągu. Tragedia dla całego Urzędu, już chyba wolałbym szybkie biczowanko- 15 minut i problem z głowy. A tak siedzisz i myślisz czy umiesz odpowiednio dobrze grać, żeby skutecznie udawać zawał. Niestety nie jestem zbyt dobrym aktorem, więc musiałem przesiedzieć całość. Jak wielu innych. Brakowało właściwie tylko kilku osób, a konkretniej- wszystkich którzy zajmują się archiwum zakładowym, czyli wydziału organizacyjnego. No ale ok.
Za to miesiąc po szkoleniu musiałem udać się do nich z pytaniem o problem, który narodził się w tzw. “międzyczasie”. Mam zestaw spraw, który nie za bardzo wiem gdzie rejestrować. Najchętniej od razu bym je kierował “ad niszczarka”, ale niezbyt mogę. Kompletnie do niczego mi też nie pasują. Trudno, znów co prawda wolałbym być biczowany, ale nie rozwiązałoby to mojego problemu. Muszę więc się zmusić i iść do organizacyjnego zapytać.
-Mam pytanie odnośnie archiwum.
-To miałeś je zadać na szkoleniu.
-Ale pojawiło się dopiero teraz.
-Teraz to za późno.
-I co, nie odpowiesz mi?
-Nie. Ale możesz powiedzieć o co chodzi, to może kiedyś sprawdzę.
Cóż robić, powiedziałem i poszedłem. Dwa tygodnie później znalazłem w swojej skrzynce pismo z wydziału organizacyjnego. Skierowanie na szkolenie z instrukcji kancelaryjnej do miasta 120 km stąd. Ponieważ organizacyjny jest po sąsiedzku z biurem podawczym to postanowiłem się przejść.
-Co to jest?
-Szkolenie, na które pojedziesz.


Dwa miesiące później siedziałem znudzony i niewyspany w sali konferencyjnej hotelu. Niewysłowioną nudę przerwało wejście prowadzącego szkolenia.
-Witam państwa serdecznie, zacznijmy od tego, że po kolei się przedstawimy i powiemy, czy jesteśmy pracownikami archiwum czy kancelarii. Zaczniemy od pana.
-Dzień dobry, ja się nazywam Młody i nie jestem pracownikiem ani archiwum ani kancelarii.
-A-ha… To przyjechał pan tu na zastępstwo za kogoś?
-Nie, to ja byłem zgłoszony.
-Ale po co się pan zgłosił na szkolenie dla archiwistów i pracowników kancelarii, skoro nie jest pan jednym z nich?
-Nie, to nie ja się zgłosiłem, ja zostałem zgłoszony.
-Przez kogo?!
-Archiwistę Urzędu.
-Ale… to pan trochę marnuje swój czas, bo to szkolenie pana nie dotyczy.
-Wiem. Mówiłem to archiwiście.
-I co on na to?
-Nic, a właściwie, że ma to w dupie i jak mi się nie podoba to mogę sobie porozmawiać z sekretarzem Urzędu.
-Jak to? Dlaczego w ogóle akurat pana wyznaczyli, żeby tu przyjechał?
-Nie wiem. Ale wydaje mi się, że dlatego, że zapytałem archiwistę o problem z instrukcją kancelaryjną. Bo od kiedy mnie zgłosił za każdym razem gdy wracałem do mojego problemu odpowiadał “zapytasz się na szkoleniu”. Więc od kilku miesięcy nie mogę rejestrować części przychodzących do mnie pism, na szczęście nie muszę nic specjalnego z nimi robić, więc mogły sobie leżeć do dziś.
-To… To niewyobrażalne…

Cóż. Bardziej niewyobrażalne jest to, że nadal nie mam co z tymi pismami zrobić, bo okazało się, że w sumie mój Urząd nie posiada swojej instrukcji kancelaryjnej, w związku z czym najzwyczajniej w świecie nie mam możliwości jakiegokolwiek sensownego działania. Zastanawiam się, jak teraz o tym powiedzieć naszemu archiwiście, żebym nie musiał po tym jechać na szkolenie gdzieś na podlasie.
Ah, a samo szkolenie kosztowało Urząd niecałe 700 zł. No ale kto bogatemu zabroni.

czwartek, 10 stycznia 2019

Dzień dwieście dziewięćdziesiąty trzeci- skok przez płot.

Ostatnimi czasy przytrafiło mi się coś, czego nigdy bym nie podejrzewał, że się wydarzy. Zostałem członkiem związku zawodowego. I to od razu w jego zarządzie. Głupia sprawa, bo ogółem nie jestem największym fanem tego typu organizacji, no ale w ramach koleżeństwa dałem im trochę nadziei. Gdyby nie to związek zostałby rozwiązany. A żeby było śmieszniej, to chyba mimo wszystko zostanie, ale to już nikt nie będzie mógł mi truć dupy. Ale powoli.
Zarząd został wybrany dość egzotyczny, nawet nie licząc mnie. Przewodniczący też jest… dziwny. To w sumie mało powiedziane. Już nawet nie chodzi o to, że jest woźnym, w końcu to też człowiek. A w przeciwieństwie do Szefa, ja nie zwykłem gardzić woźnymi czy sprzątaczkami w Urzędzie. Jest taki… szczery. Ale w złym rozumieniu tego słowa, trochę jak w tym kawale o rozmowie rekrutacyjnej:
-Jaka jest pana największa wada?
-Szczerość.
-Wydaje mi się, że to nie wada.
-A chuj mnie obchodzi, co ci się wydaje.
No i tak jak w kawale, też klnie jak szewc, zupełnie nie wiedząc przy kim może sobie pozwolić, a przy kim nie. I tak np. wchodzi w pyskówkę z dyrektorami wydziałów, którym nie pasuje, że przy nich i klientach Urzędu klnie na czym świat stoi.
Ja, mogąc już głosować, wstrzymałem się od głosu przy tym głosowaniu. Ale większość była na tak. No i przez pierwsze parę tygodni działał dość sprawnie, aż mnie zaskoczył. Prawie zacząłem żałować, że nie byłem na tak. Załatwił jakieś słodycze na święta, robił pieczątki, ogarniał kwestie kont bankowych i takich tam.
Pierwszy zgrzyt pojawił się jednak przy pierwszej wizycie u Szefa wszystkich Szefów. Nie miał zbyt wiele do powiedzenia, a to co miał dotyczyło głównie jego osoby. Potem okazało się, że ta szczerość wzbogacona jest o upierdliwość. I tak nieszczęśnicy, którzy dali mu swój numer telefonu są teraz raczeni średnio 5 telefonami dziennie. Zaczynającymi się przed siódmą rano, a kończącymi po dziesiątej wieczorem. Jedna osoba już sobie zablokowała jego numer. Wow, jeszcze nigdy nie słyszałem, żeby ktoś blokował numer. Ja, szczęśliwie, usłyszałem o tym wcześniej i gdy mnie poprosił o numer to jakoś się wykręciłem.
A potem nastąpiło meritum. Kolejne spotkanie zarządu, na którym miała być dyskutowane podejście do Szefa wszystkich Szefów w kwestii podwyżek. Jego strategia? Chce dwa razy więcej niż dostać mamy. Dyskutujemy więc, że samo chcenie nie za bardzo jest argumentem szczególnie u miłującego wszelkie możliwe tabelki i wykresy Szefa wszystkich Szefów, ale ten argument do niego nie dociera. I tu zdarzyło się coś, czego nikt się nie spodziewał. Facet się… obraził. Ale nie tak, jakbyście Wy się obrazili, gdy ktoś Wam mówi, że przedstawiony pomysł wymaga dopracowania. Tylko raczej tak, jakbyście zabili mu dzieci. Zaczął krzyczeć i stwierdził, że rezygnuje. W drodze do wyjścia ktoś rzucił, żeby ochłonął, zastanowił się i wrócił.
My w każdym bądź razie wróciliśmy do meritum problemu. A jak wrócił on, to rzucił rezygnację nie tylko z funkcji przewodniczącego, ale też członka jako takiego- pisemną. Po paru godzinach jeszcze wyciągnął swoją składkę od skarbnika robiąc przy okazji w biurze niezłe zamieszanie i spektakl dla klientów. I jakby tego jeszcze było mało wykorzystując swoje zdolności do dzwonienia do każdego, czy ten tego chce czy nie, opowiedział wszystko wszystkim, dodając przy okazji, że to reszta zarządu go wyrzuciła.
Ponieważ został wybrany z braku innych kandydatów, to tak jakby komplikuje działanie związku. A właściwie bardzo szybko prowadzi do jego rozwiązania. Jak się domyślacie, mi to w sumie obojętne, ale reszta, w tym ludzie zakładający ten związek, byli dość poruszeni. Zaczęły się więc poszukiwania kolejnych chętnych, jakieś pisma do KRS i inne tego typu.
Minęły dwa dni. Kolega były-przewodniczący przyszedł i powiedział, że on w sumie się zastanowił i jednak nie rezygnuje. Tak po prostu. Powiedział, żeby zwołać ludzi z zarządu i na spotkaniu powiedział “no sorry” i że on weźmie sobie to pismo z powrotem i wszystko będzie po staremu. Tłumaczymy więc mu, że zrezygnował- i to może nie taki duży problem. Złożył to na piśmie- i to można by odkręcić. Wyciągnął składki- mógłby wpłacić ponownie. Ale też sam, osobiście, kompletnie wszystkim łącznie z szefostwem o tym powiedział, przekręcając trochę fakty. To czego mu nie tłumaczyliśmy, to że przez to jego gadanie multum ludzi stwierdziło, że może faktycznie lepiej, że zrezygnował. A i tak znów nie zrozumiał.
Jako, że ja do tego podchodziłem najmniej emocjonalnie- czyli całkowicie bez emocji, to postanowiłem trochę ogarnąć wszystkich i czysto technicznie, w najprostszy sposób to przetłumaczyć. Że teraz nie jest członkiem, może się zapisać jeszcze raz, a o nowym przewodniczącym będzie decydowało walne zgromadzenie, na którym każdy członek będzie mógł kandydować. I ok, rozeszliśmy się.
A po wszystkim zaczął dzwonić po ludziach mówiąc, że z nami wszystko załatwione i znów jest przewodniczącym...

czwartek, 15 listopada 2018

Dzień dwieście dziewięćdziesiąty drugi- co tu się dzieje, to ja nawet nie...

Nowy Dziad odchodzi. O tym już wiecie, choć nie mieliście okazji za bardzo go poznać. Głównie dlatego, że niczego głupiego nie odwalał, żadnych rewelacji, nuda. Będzie więc jedno wolne miejsce w moim wydziale, za jakiś czas pewnie dwa. Na razie jest miejsce Nowego Dziada, które zajął po Dziadzie i szukamy Nowszego Dziada. Kandydatka jedna już jest, o czym też wiecie. Nawet zaczęła do nas przychodzić się doszkalać. No nie powiem, żebym był wielkim optymistą w tym zakresie. Plotki się potwierdzają i dziewczyna nie jest najbardziej lotną osobą, jaką znam. Co gorzej jest też całkowicie niezainteresowana tym stanowiskiem, chyba chodzi o to, że musi tutaj przeczekać, co oczywiście nie rokuje najlepiej. Jedyne plusy to to, że jest miła ogólnie.
Nie dziwię się jej, moim zdaniem to bardzo nieatrakcyjne stanowisko. Lepiej na kasie w dyskoncie zarobi. Tak 2-3x lepiej. Fakt, że będzie miała więcej pracy, no ale i tak. Na jej miejscu zainteresowałbym się też pewnymi stronami internetowymi zaczynającymi się od “chat-” lub “myfree-”. Choć tam żeby zarobić musiałaby mieć pomysł, a jak już ustaliliśmy pomysłowość nie jest jej najmocniejszą stroną.
W związku z tym nie spodziewałem się, żeby były jakieś zasadnicze problemy w najbliższym czasie z nią przechodzącą na to stanowisko. A jednak. Siedziałem sobie kiedyś sam i przychodzi kobieta. Ma ok 45 lat, dobrze wiem, bo ją znam. Pisałem chyba Wam o niej kiedyś, chciała żebym jej pisał magisterkę. Teraz od razu domyśliłem się, że przyłazi po pracę, szczególnie że pyta o Szefa, którego akurat nie ma.
Niesamowicie ujemnie wpływa ona na moje nerwy, ciągle narzeka, ale po narzekaniu zawsze dodaje, że świat jest piękny, tak jakby koniecznie chciała robić z siebie ofiarę, ale z drugiej strony gdy już to powie, to dociera do niej, że jest źle odbierana i na szybko, na byle jak, niczym organizacja 100-lecia niepodległości Polski, stara się to poprawić. I w ogóle raczej jej monolog, bo starałem się nie brać w nim udziału poza mniej lub bardziej usilnymi próbami wyproszenia jej, nie był zbyt lotny.
-Ja nie jestem rasistką, ale…
Jprdl, kobieto. Jak jesteś rasistką, to powiedz, że jesteś, a nie starasz się bezsensownie wybielać.
-Wie pani co, ja nie jestem rasistą bez żadnego ale. Ja po prostu wszystkich nienawidzę tak samo, biały, czarny, gej, hetero.
Ten potężny error, który wyskoczył jej w mózgu było widać aż w oczach, żałuję, że nie jestem w stanie nijak tego opisać lub pokazać.
-Nie no, na pewno pan tak wszystkich nie lubi.
-A jednak, ludzkość to biologiczny śmieć nadający się tylko do użyźniania pól śmierci w Kambodży.
Teraz to już nie jest error. Teraz to już hard reset, dokładnie to chciałem uzyskać licząc, że po zbootowaniu systemu pożegna się i wyjdzie. Byłoby optymalnie, niestety nie było. Fakt, porzuciła aktualny temat, ale przeniosła się na niewiele lepszy.
-A bo wie pan, dobrych mężczyzn już nie ma.
-Nie ma.
-A przynajmniej wolnych.
-Nie ma.
-Nie no, jeszcze jacyś pewnie są.
-Nie ma. Cała ludzkość dąży do regresu i zapadnięcie się w egzystencjonalną pustkę. Nie ma ratunku poza termonuklearnym holocaustem.
-To może ja przyjdę jak będzie Szef.
-Bardzo dobrze.
Jak ja bardzo bym chciał, żeby można było po prostu powiedzieć wypierdalaj, zamiast kombinować jak się kogoś pozbyć z biura. I to nie myślę o interesantach, tylko takich trujących mi dupę po nic ludziach, których ostatnimi czasy mam wyjątkowo dużo.
Jakiś czas temu pisałem Wam też o jednym facecie, który też chciałby się tu dostać. Tej kopii Szefa. Jako, że dziewczyna z poprzedniej notki tak jak pisałem, ma wyjątkowo mocne plecy, liczyłem że i ten temat jest już przeszłością. Tymczasem ledwo zdążyłem się w poniedziałek usadowić na krześle, gdy ten wchodzi jak do siebie, ściąga kurtkę i siada przy stole dla interesantów, jedynym wolnym miejscu jakie mamy żeby usiąść. To było tak irracjonalne, oderwane od rzeczywistości, nierealne i bezsensowne, że po prostu olałem to wydarzenie i kontynuowałem picie kawy całkowicie je pomijając.
Dopiero Szef, który jak zwykle spóźniony wszedł do biura zareagował.
-A co Ty tu robisz?
-Pracuję.
-Jak pracujesz?
-Na stażu.
Długa historia krótko- koleś jakoś załatwił sobie staż, o którym praktycznie kompletnie nikt w Urzędzie nie wiedział i posiedzi tak ładne parę tygodni. Właściwie do momentu, w którym Nowy Dziad zniknie z wydziału.
I teraz razem z Nowym Dziadem patrzymy na siebie ciągle nie rozumiejąc o co kaman. Koleś miał być wycięty, ale jego fizyczna forma obok nas niezbicie dowodzi, że jednak nie jest. Dziewczyna miała być i oficjalnie nic się nie zmieniło. Ale w tej sytuacji nie ma chęci przychodzić do nas przygotowywać się do przejęcia obowiązków. My nie wiemy kogo właściwie teraz mamy uczyć i czego. Czy ją, bo ona zostanie, a przynajmniej na jakiś czas zostanie. Czy jego, bo może jednak on zostanie. Ale jej nie ma, a on raczej szanse ma nikłe. Choć jego obecność wskazuje, że jednak mimo, że nikłe to jednak jakieś są. A jakby wszystkiego było mało, to Szef stwierdził, że on się nie będzie interesował. Rozumiecie? Tak bardzo boi się komukolwiek narazić (no bo ktoś o tym stażu zadecydował), że nie ma zamiaru się interesować tym, że wydział którego jest dyrektorem za kilka tygodni straci prawie połowę mocy przerobowych i nie całkowicie nie będzie możliwości ich czymkolwiek zastąpić.
Więc sytuacja wygląda tak, że laska siedzi w swoim dotychczasowym biurze obrażona z rękami założonymi, siłą rzeczy, pod klatą, koleś siedzi i się śmieje, bo udało mu się jakoś załapać na ten cały staż, Nowy Dziad siedzi i się śmieje, bo w momencie gdy szambo wybije go już tu nie będzie, ja siedzę i się śmieję, bo mimo że jeszcze odpryskami tego szamba dostanę, to liczę, że już w nieznacznym stopniu, Szef siedzi i się śmieje, bo jest idiotą.