"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

czwartek, 30 sierpnia 2018

Dzień dwieście osiemdziesiąty ósmy- powrót króla.

Wróciłem. Cieszycie się? No ja tak średnio.
Ale żeby nie było, że tylko źle i niedobrze. Cieszę się, bo od razu po mnie na urlop poszedł Szef, a to znaczy, że jego zakazanej mordy nie będę widział niemal dwa miesiące. DWA MIESIĄCE. Zacząłem profilaktycznie brać leki, żeby mi nie odwaliło z tej radości. Praca idzie jak nigdy, wszystko bezproblemowo, mało tego- skarbnik do mnie ostatnio dzwonił tylko po to, żeby powiedzieć jak dobrze mu się ze mną pracuje. Wierzcie lub nie, ale tak było. Wszystko idzie do przodu, gdybym tylko nie musiał z każdym głupim pismem latać po podpis pół Urzędu… Jak na mój gust Szef może nie wracać.
O, pardon. Dwie sprawy nie idą gładko i nie idą do przodu. Obie zostawił mi Szef przed pójściem na urlop. Pierwsza to kwestia faktury. NIENAWIDZĘ płacić faktur w Urzędzie. Do tego stopnia, że jak jest jakiś mały zakup, powiedzmy dorabianie klucza, to płacę z własnej kieszeni. Serio, mój czas i nerwy są więcej warte niż te 6 zł. To jest po prostu chore, powinienem mieć możliwość swobodnego dysponowania budżetem wydziału na zadania wydziału… A nie, czekaj, zapomniałem, że dzięki Szefowi mój wydział właściwie nie ma budżetu, no to tak, czym jak mogę sobie dysponować.
Tak więc jedną zostawił mi Szef, myśląc że będę musiał się z tym bujać. I to wyjątkowo dość poważnie, bo sobie ją przetrzymał, termin płatności już jakoś blisko, a sprzętu za który płacimy jak nie było tak nie ma. Był- ale uszkodzony i został odesłany do wymiany. Na jego miejscu odesłałbym też fakturę, no ale on postanowił tego nie robić. Jedyne, czego nie podejrzewał, że firma nie będzie się spieszyła i nowy towar nie przyjdzie przed jego powrotem. Ja sam nie będę puszczał faktury, póki nie mamy sprzętu. A jak skarbnik, któremu tak dobrze się ze mną pracuje, zacznie srać ogniem to chętnie powiem mu, kto postawił nas w takiej, a nie innej sytuacji.
Drugi problem jest trochę bardziej kłopotliwy. Wracając do roboty oczywiście szybko zacząłem korzystać z umywalki, a tam… Cały suszak zawalony naczyniami. No dobra, to pomyślałem, że aby nie jeść jak zwierzę, to sobie wezmę talerz do pizzerki (BTW mam koło roboty świetne pizzerki). Chwytam pierwszy, drugi, siódmy- wszystkie ujebane jak stół w TVN. Patrzę po kubkach, uwalone. Wywaliłem wszystko i zacząłem myć. Może i bym tego nie robił, gdyby nie to, że potrzebowałem talerza, talerzyków i filiżanek. Wiadomo, powrót z wczasów, wolne biuro to od razu robi się ruch jakiego nigdy nie ma. A do tego potrzebowałem wolnego miejsca na swój kubek.
Ostatecznie z tego ostatniego zrezygnowałem. W czasie zmywania wyraźnie poczułem, że coś śmierdzi ze zlewu. No nic, poczekałem na panią sprzątaczkę i zalaliśmy całość kretem. Spłukaliśmy, potem zalaliśmy ponownie. Jak już poszła samotnie spłukałem całość po raz drugi. Ciągle wali. Zgodnie z jej radą zalałem całość domestosem. Potem spłukałem. Nadal wali. Wziąłem więc odkręciłem wodę, żeby może wymienić ją z tym co stoi w syfonie. Ciągle wali. Następnego dnia powtórzyliśmy procedurę, znów bez efektów. Jutro idę do woźnego, będzie rozkręcał syfon i czyścił, jestem ciekaw czy coś to da.
A jeszcze bardziej jestem ciekaw, co tu się odjaniepawliło podczas gdy mnie nie było.