"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

poniedziałek, 17 września 2012

Dzień pięćdziesiąty ósmy- magazynowy szał.


Jak już wiecie mamy trochę sprzętu różnorodnego na wyposażeniu wydziału. Nawet sporo mamy tego sprzętu i cały leży w magazynie. Właściwie dwóch, jeden jest mniejszy, ale bliżej i przez to bardziej narażony na kontrole. Drugi jest kilkakrotnie większy, ale ładny kilometr od urzędu, więc kontrole raczej tam nie zachodzą. Jak łatwo się domyślić w pierwszym panuje idealny porządek i feng shui, a w drugim wynalazca wspomnianego feng shui (o ile taki był) od razu zszedłby na zawał. Wszędzie kurz, syf, pająki tak wielkie, że zaczynają na koty polować, większość sprzętu tam składowanego gdyby była ludźmi chodziłaby do przedszkola w momencie zastrzelenia Kennedyego w Dallas. Tylko niewielki procent jest nowy i akurat o część tego procentu musieliśmy uzupełnić nasz “oficjalny” magazyn.
Sprawa wygląda prosto, trzeba przewieźć z punktu A do B 200 sztuk sprzętu. Ale ponieważ to urząd, to nic nie może być normalne. Przede wszystkim kryterium doboru nie był fakt działa/nie działa tylko czyste/brudne. No bo tam przecież kontrola może przyjść, więc musi ładnie wyglądać. To nic, że jakby poprosili o włączenie to część mogłaby nie zadziałać. W związku z tym wybraliśmy wpierw 100 najlepiej wyglądających. Podczas tych poszukiwań okazało się, że mamy gdzieś zakitrane fabrycznie nowe torby. Czym się różnią od starych? Stare są ciemnozielone, nowe jasnozielone. No ale mój szef od razu dostał szału, że teraz zaraz przekładamy, żeby lepiej wyglądało. Więc każdą torbę otwierałem, przekładałem 5 elementów do nowej, którą zamykałem i odkładałem na kupę.
Kilka godzin mi to zajęło, ale zrobiłem. Zostało jakieś 5-6 sztuk nowych toreb. Ale sprzętów potrzebujemy jeszcze 100. Więc szukamy po magazynie. Wybraliśmy kolejne 100 najlepszych, ale te już są zdecydowanie bardziej podniszczone. W sensie, że torby oprócz tego, że są ciemnozielone to jeszcze brudne, poprzecierane, poplamione. Patrzę na stos 100 ciemnozielonych czystych toreb, z których przed chwilą wyciągałem sprzęt do jeszcze nowszych.
Wy już wiecie co się dalej działo, ale powiem to pro forma. Tak. Kolejny dzień spędziłem na przekładaniu kolejnych 100 kompletów ze zniszczonych toreb do starych toreb, z których wcześniej wyłożyłem 100 kompletów do nowych toreb, jakbym od razu nie mógł przełożyć ze zniszczonych do nowych i stare zostawić w starych.
Ale to jeszcze nie koniec zabawy magazynowej. Torby z kompletami pakowaliśmy w worki po 20 sztuk. Tak się składa, że robiliśmy to w pomieszczeniu zaraz przy drzwiach na plac manewrowy. Każdy zapełniony worek z kolei (nie wiem dokładnie ile ważą, ale 25kg worek zaprawy niosę bez problemów, a te worki miałem problem z przeciągnięciem po podłodze) ciągnęliśmy na przeciwny koniec magazynu w stosunku do drzwi. Powiedziałem oczywiście, że trochę bezsensu to robimy, bo zaraz będziemy je ciągnąć w drugą stronę do samochodu. Ale nie, szef zarządził i tak ma być. Trochę się zamyślił nad moim argumentem, ale widać jego sens się do niego nie przebił. Więc do najdalszego pomieszczenia trafiło 6 worków (120 sztuk sprzętu, razem ma być 200) i okazało się, że nie ma tam już miejsca. Więc wszystko ciągniemy z powrotem do pierwszego pomieszczenia, bo samochód po nie będzie dziś, jutro lub za dwa miesięce, a one nie mogą leżeć tak rozrzucone po iluś pomieszczeniach...

poniedziałek, 3 września 2012

Dzień pięćdziesiąty siódmy- słownik potrzebny.


Jak już wiecie, po epsonowaniu i kserowaniu na pendrajwa, w moim wydziale kwestia poprawnego nazewnictwa ustąpiła miejsca wesołej twórczości, nowomowie czy jakkolwiek inaczej chcemy to nazwać. Dotychczas było to jedynie uciążliwe, spowalniało pracę, powodowało moją frustrację i Waszą wesołość. Ostatnio trochę się to zmieniło.
Pamiętacie, pisałem o szkoleniach z użytkowania różnych urządzeń. Pisałem też, że sporo ich mamy. Dodatkowo regularnie niczym pociągi wszelkich spółek kolejowych w Polsce musimy je wymieniać. Stare lądują na wysypisku, po wcześniejszym wybraniu przez wszystkich urzędników potrzebnych im akurat rzeczy (kanistry, węże, jakieś wiadra, zbiorniczki, śrubokręty, wszystko co może się przydać, a jest w zestawie), po czym zastanawiamy się za co kupimy nowe. Do tego czasu jednak wpierw trzeba wybrać i wywalić stare. I tu zaczynają się schody.
Tych urządzeń jest kilka różnych typów, różnią się głównie ilością części jakie zawierają. Są więc urządzenia złożone z 5, 3 i 1 części. Robią dokładnie to samo, co więcej są produkowane mniej więcej w tym samym czasie, więc zasada im nowsze tym mniejsze w tym wypadku nie działa. Nazwy ich są długie i skomplikowane, złożone z kilku dyftongów i innych łamańców językowych, więc nikt ich nie używa. Zamiast tego używa się określenia ile części posiadają. Po miesiącach pracy tutaj już zorientowałem się, które egzemplarze są najstarsze i najbardziej wyeksploatowane. Idę więc do szefa, żeby obgadać ich wywalenie.
-No dobra, to pójdziesz i przygotujesz do wywalenia te pięcioczęściowe.
-Dobra... Chwila!
Dopiero po sekundzie się zorientowałem, że 5-częściowe używamy rzadziej, bo są bardziej praco/czasochłonne i jako takie są mniej zużyte. Dlaczego mamy je wywalać.
-Chyba Szefie jednoczęściowe.
-Nie no, te pięcioczęściowe.
-Ale one są prawie nowe.
Po chwili wykłócania się wzięliśmy katalog i szukamy nazwy. Powiedźcie mi jedno, bo sam zaczynam głupieć- jeśli coś składa się z 5 różnych części to jest pięcioczęściowe, a jak z 1 części to jest jednoczęściowe. Tak? Słyszę Wasze gremialne TAK, bo ani Wy nie jesteście głupi, ani ja. A szef pokazuje mi w katalogu urządzenie złożone z jednej części i nazywa je pięcioczęściowe.
-Szefie. Ale to urządzenie ma jedną część.
-No. Ma jedną część, więc łączy w sobie wszystkie 5 części, czyli pięcioczęściowe.
-A jak wtedy nazywa się to urządzenie z 5 częściami?
-E...
Gdyby nie to, że ich znam i wiem, że nawet coś tak prostego pokręcą i gdybym nie orientował się lepiej to poszedłbym i wywalił rzeczywiście jednoczęściowe, co przełożyłoby się na straty w wysokości około 90 moich pensji.