"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

czwartek, 28 marca 2019

Dzień dwieście dziewięćdziesiąty czwarty- inwestycja w kadry.

Długo mnie nie było, więc na początek szybie parę słów wyjaśnień. Z pisaniem bloga jest jak z moim Szefem. Całkiem sporo osób mówi, że lubi jak do nich przychodzi bo mogą się z niego pośmiać. Co innego, jak nie masz wyboru i musisz z nim spędzić więcej czasu niż chcesz. A nie, chwila- przecież mam wybór. I dlatego zrobiłem sobie przerwę w pisaniu, która dała mi też świeże spojrzenie na temat. Wcześniej wszystko co pisałem było chronologiczne, czasami powodowało to zatwardzenie twórcze. Kończę z tym, chyba że będzie to miało jakiekolwiek znaczenie dla logiki opisywanych wydarzeń. Kończę też z “obowiązkowym” cotygodniowym wpisem, to też prowadziło do patologii kiedy zmuszałem się do pisania i tworzenia czegoś z niczego. Do tego moja sytuacja pracowa jest dynamiczna i zaczynająca odchodzić od Urzędu, stąd czasem mogę mieć po prostu mniej czasu na pisanie. Tyle.


Sytuacja w Urzędzie przez ostatnie miesiące bardzo się pogorszyła. Głównie za sprawą Szefa wszystkich Szefów. Przez długi czas go szanowałem, bo bądź co bądź potrafi, czy może raczej potrafił zarządzać. Ostatnimi czasy wszystko zaczyna mu się trochę rozjeżdżać. Zmęczenie materiału? Czy może po prostu kumulacja lat olewania tematu i płynięcia na fali. W każdym bądź razie aktualne podziały w Urzędzie przekroczyły jakiekolwiek zdrowe granice i lecą na łeb na szyję- nikt chyba już tego w jakimkolwiek stopniu nie kontroluje.
Niecałe pół roku temu miałem szkolenie z instrukcji kancelaryjnej, trwało siedem godzin w jednym ciągu. Tragedia dla całego Urzędu, już chyba wolałbym szybkie biczowanko- 15 minut i problem z głowy. A tak siedzisz i myślisz czy umiesz odpowiednio dobrze grać, żeby skutecznie udawać zawał. Niestety nie jestem zbyt dobrym aktorem, więc musiałem przesiedzieć całość. Jak wielu innych. Brakowało właściwie tylko kilku osób, a konkretniej- wszystkich którzy zajmują się archiwum zakładowym, czyli wydziału organizacyjnego. No ale ok.
Za to miesiąc po szkoleniu musiałem udać się do nich z pytaniem o problem, który narodził się w tzw. “międzyczasie”. Mam zestaw spraw, który nie za bardzo wiem gdzie rejestrować. Najchętniej od razu bym je kierował “ad niszczarka”, ale niezbyt mogę. Kompletnie do niczego mi też nie pasują. Trudno, znów co prawda wolałbym być biczowany, ale nie rozwiązałoby to mojego problemu. Muszę więc się zmusić i iść do organizacyjnego zapytać.
-Mam pytanie odnośnie archiwum.
-To miałeś je zadać na szkoleniu.
-Ale pojawiło się dopiero teraz.
-Teraz to za późno.
-I co, nie odpowiesz mi?
-Nie. Ale możesz powiedzieć o co chodzi, to może kiedyś sprawdzę.
Cóż robić, powiedziałem i poszedłem. Dwa tygodnie później znalazłem w swojej skrzynce pismo z wydziału organizacyjnego. Skierowanie na szkolenie z instrukcji kancelaryjnej do miasta 120 km stąd. Ponieważ organizacyjny jest po sąsiedzku z biurem podawczym to postanowiłem się przejść.
-Co to jest?
-Szkolenie, na które pojedziesz.


Dwa miesiące później siedziałem znudzony i niewyspany w sali konferencyjnej hotelu. Niewysłowioną nudę przerwało wejście prowadzącego szkolenia.
-Witam państwa serdecznie, zacznijmy od tego, że po kolei się przedstawimy i powiemy, czy jesteśmy pracownikami archiwum czy kancelarii. Zaczniemy od pana.
-Dzień dobry, ja się nazywam Młody i nie jestem pracownikiem ani archiwum ani kancelarii.
-A-ha… To przyjechał pan tu na zastępstwo za kogoś?
-Nie, to ja byłem zgłoszony.
-Ale po co się pan zgłosił na szkolenie dla archiwistów i pracowników kancelarii, skoro nie jest pan jednym z nich?
-Nie, to nie ja się zgłosiłem, ja zostałem zgłoszony.
-Przez kogo?!
-Archiwistę Urzędu.
-Ale… to pan trochę marnuje swój czas, bo to szkolenie pana nie dotyczy.
-Wiem. Mówiłem to archiwiście.
-I co on na to?
-Nic, a właściwie, że ma to w dupie i jak mi się nie podoba to mogę sobie porozmawiać z sekretarzem Urzędu.
-Jak to? Dlaczego w ogóle akurat pana wyznaczyli, żeby tu przyjechał?
-Nie wiem. Ale wydaje mi się, że dlatego, że zapytałem archiwistę o problem z instrukcją kancelaryjną. Bo od kiedy mnie zgłosił za każdym razem gdy wracałem do mojego problemu odpowiadał “zapytasz się na szkoleniu”. Więc od kilku miesięcy nie mogę rejestrować części przychodzących do mnie pism, na szczęście nie muszę nic specjalnego z nimi robić, więc mogły sobie leżeć do dziś.
-To… To niewyobrażalne…

Cóż. Bardziej niewyobrażalne jest to, że nadal nie mam co z tymi pismami zrobić, bo okazało się, że w sumie mój Urząd nie posiada swojej instrukcji kancelaryjnej, w związku z czym najzwyczajniej w świecie nie mam możliwości jakiegokolwiek sensownego działania. Zastanawiam się, jak teraz o tym powiedzieć naszemu archiwiście, żebym nie musiał po tym jechać na szkolenie gdzieś na podlasie.
Ah, a samo szkolenie kosztowało Urząd niecałe 700 zł. No ale kto bogatemu zabroni.