"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

czwartek, 10 stycznia 2019

Dzień dwieście dziewięćdziesiąty trzeci- skok przez płot.

Ostatnimi czasy przytrafiło mi się coś, czego nigdy bym nie podejrzewał, że się wydarzy. Zostałem członkiem związku zawodowego. I to od razu w jego zarządzie. Głupia sprawa, bo ogółem nie jestem największym fanem tego typu organizacji, no ale w ramach koleżeństwa dałem im trochę nadziei. Gdyby nie to związek zostałby rozwiązany. A żeby było śmieszniej, to chyba mimo wszystko zostanie, ale to już nikt nie będzie mógł mi truć dupy. Ale powoli.
Zarząd został wybrany dość egzotyczny, nawet nie licząc mnie. Przewodniczący też jest… dziwny. To w sumie mało powiedziane. Już nawet nie chodzi o to, że jest woźnym, w końcu to też człowiek. A w przeciwieństwie do Szefa, ja nie zwykłem gardzić woźnymi czy sprzątaczkami w Urzędzie. Jest taki… szczery. Ale w złym rozumieniu tego słowa, trochę jak w tym kawale o rozmowie rekrutacyjnej:
-Jaka jest pana największa wada?
-Szczerość.
-Wydaje mi się, że to nie wada.
-A chuj mnie obchodzi, co ci się wydaje.
No i tak jak w kawale, też klnie jak szewc, zupełnie nie wiedząc przy kim może sobie pozwolić, a przy kim nie. I tak np. wchodzi w pyskówkę z dyrektorami wydziałów, którym nie pasuje, że przy nich i klientach Urzędu klnie na czym świat stoi.
Ja, mogąc już głosować, wstrzymałem się od głosu przy tym głosowaniu. Ale większość była na tak. No i przez pierwsze parę tygodni działał dość sprawnie, aż mnie zaskoczył. Prawie zacząłem żałować, że nie byłem na tak. Załatwił jakieś słodycze na święta, robił pieczątki, ogarniał kwestie kont bankowych i takich tam.
Pierwszy zgrzyt pojawił się jednak przy pierwszej wizycie u Szefa wszystkich Szefów. Nie miał zbyt wiele do powiedzenia, a to co miał dotyczyło głównie jego osoby. Potem okazało się, że ta szczerość wzbogacona jest o upierdliwość. I tak nieszczęśnicy, którzy dali mu swój numer telefonu są teraz raczeni średnio 5 telefonami dziennie. Zaczynającymi się przed siódmą rano, a kończącymi po dziesiątej wieczorem. Jedna osoba już sobie zablokowała jego numer. Wow, jeszcze nigdy nie słyszałem, żeby ktoś blokował numer. Ja, szczęśliwie, usłyszałem o tym wcześniej i gdy mnie poprosił o numer to jakoś się wykręciłem.
A potem nastąpiło meritum. Kolejne spotkanie zarządu, na którym miała być dyskutowane podejście do Szefa wszystkich Szefów w kwestii podwyżek. Jego strategia? Chce dwa razy więcej niż dostać mamy. Dyskutujemy więc, że samo chcenie nie za bardzo jest argumentem szczególnie u miłującego wszelkie możliwe tabelki i wykresy Szefa wszystkich Szefów, ale ten argument do niego nie dociera. I tu zdarzyło się coś, czego nikt się nie spodziewał. Facet się… obraził. Ale nie tak, jakbyście Wy się obrazili, gdy ktoś Wam mówi, że przedstawiony pomysł wymaga dopracowania. Tylko raczej tak, jakbyście zabili mu dzieci. Zaczął krzyczeć i stwierdził, że rezygnuje. W drodze do wyjścia ktoś rzucił, żeby ochłonął, zastanowił się i wrócił.
My w każdym bądź razie wróciliśmy do meritum problemu. A jak wrócił on, to rzucił rezygnację nie tylko z funkcji przewodniczącego, ale też członka jako takiego- pisemną. Po paru godzinach jeszcze wyciągnął swoją składkę od skarbnika robiąc przy okazji w biurze niezłe zamieszanie i spektakl dla klientów. I jakby tego jeszcze było mało wykorzystując swoje zdolności do dzwonienia do każdego, czy ten tego chce czy nie, opowiedział wszystko wszystkim, dodając przy okazji, że to reszta zarządu go wyrzuciła.
Ponieważ został wybrany z braku innych kandydatów, to tak jakby komplikuje działanie związku. A właściwie bardzo szybko prowadzi do jego rozwiązania. Jak się domyślacie, mi to w sumie obojętne, ale reszta, w tym ludzie zakładający ten związek, byli dość poruszeni. Zaczęły się więc poszukiwania kolejnych chętnych, jakieś pisma do KRS i inne tego typu.
Minęły dwa dni. Kolega były-przewodniczący przyszedł i powiedział, że on w sumie się zastanowił i jednak nie rezygnuje. Tak po prostu. Powiedział, żeby zwołać ludzi z zarządu i na spotkaniu powiedział “no sorry” i że on weźmie sobie to pismo z powrotem i wszystko będzie po staremu. Tłumaczymy więc mu, że zrezygnował- i to może nie taki duży problem. Złożył to na piśmie- i to można by odkręcić. Wyciągnął składki- mógłby wpłacić ponownie. Ale też sam, osobiście, kompletnie wszystkim łącznie z szefostwem o tym powiedział, przekręcając trochę fakty. To czego mu nie tłumaczyliśmy, to że przez to jego gadanie multum ludzi stwierdziło, że może faktycznie lepiej, że zrezygnował. A i tak znów nie zrozumiał.
Jako, że ja do tego podchodziłem najmniej emocjonalnie- czyli całkowicie bez emocji, to postanowiłem trochę ogarnąć wszystkich i czysto technicznie, w najprostszy sposób to przetłumaczyć. Że teraz nie jest członkiem, może się zapisać jeszcze raz, a o nowym przewodniczącym będzie decydowało walne zgromadzenie, na którym każdy członek będzie mógł kandydować. I ok, rozeszliśmy się.
A po wszystkim zaczął dzwonić po ludziach mówiąc, że z nami wszystko załatwione i znów jest przewodniczącym...

1 komentarz: