"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

środa, 3 sierpnia 2011

Dzień trzydziesty drugi- śmierdząca sprawa.

Pisałem Wam jakiś czas temu o tym, że ludzie nie spłukują u nas kibla. Okazuje się, że ta przypadłość nie dzieje się tylko w męskim i nie tylko w urzędzie, choć biorąc pod uwagę niedawne statystyki jak ludzie się nie myją, to jakoś specjalnie mnie to nie dziwi. Zresztą, jadąc autobusem miejskim w dużym mieście każdy z nas mógł się przekonać jak od ludzi wali. Poziom smrodu zawstydziłby chyba dwór Ludwika XIV, którego to czasy uchodzą za mniej higieniczne od średniowiecza. “Zaduch” w Wersalu to jak się powszechnie uważa wynik srania arystokracji po kątach i to w dosłownym tego sformuowania znaczeniu.

Ale wróćmy do urzędu. Co prawda mamy tu swojego Ludwika Słońce jak i Napoleona, ale jeszcze nie widziałem ich wypiętych z opuszczonymi spodniami w którymś z korytarzy. Mamy za to smród. I to nie myślę nawet o toalecie w tej chwili.

Pewnego słonecznego poranka przychodząc do pracy, zbliżając się do drzwi mojej celi poczułem okropny zapach. Na wszelki wypadek, w myśl zasady “kto czuje ten snuje”, nie wychylałem się ze swoją wiedzą. Szybko jednak okazało się, że inni pracownicy biura, a nawet piętra podzielają te spostrzeżenia. Dochodzenie wykazało, że źródło fetoru znajduje się w naszym pomieszczeniu gospodarczym, a dokładniej- lodówce. Coś pięknie się wzięło i poddało procesom gnilnym uwalniając przy okazji niezłe pokłady smrodu. Na szczęście nie na mnie przypadło sprzątnięcie po kimś, kto nigdy nie przyznał się do swojej własności.

Po tym wydarzeniu stało się coś możliwe chyba tylko w urzędzie. Kurs używania lodówki. I to dla dorosłych ludzi. Śmiech na sali, jednak przy tej okazji podzieliliśmy lodówkę na “strefy wpływów” żeby od razu było wiadomo w jakim wydziale szukać winowajcy oraz ustaliliśmy harmonogram sprzątań lodówki do końca roku. Wszystko wróciło do normy...

Wcale nie! Dosłownie 2-3 tygodnie później znów odkryliśmy, na szczęście tym razem w początkowym stadium, gnijące żarcie w lodówce. Myślicie, że od razu ruszyliśmy do wydziału winowajcy i zarządaliśmy jego wydania? Nic z tego. Zapomnieliśmy podzielić przegródki w drzwiach lodówki... Po raz kolejny zajęliśmy się skażeniem i poprawiliśmy podział. Oczywiście dobrze zgadujecie, że nikt z 17 osób pracujących na piętrze się nie przyznał. No, ale przynajmniej mamy już wszystko jasne i bez strachu patrzymy w przyszłość pozbawioną smrodu.

Nie. Po kilku tygodniach znaleźliśmy na naszej półeczce ewidentnie nie nasze stare masło. Znów winnych brak. Czy ja pracuję w urzędzie, cze żłobku? Wprowadzamy nową zasadę- jeśli znajdziemy coś nie naszego na naszej półce od razu wypieprzamy. Aby położyć coś u nas należy wcześniej napisać podanie opatrzone kompletem dokumentów i pieczątek, a następnie czekać na oficjalną odpowiedź. Nie umiecie współżyć jak ludzie? Będziemy współżyć jak urzędnicy. I wszyscy na tym ucierpimy.

3 komentarze:

  1. Hm. Co prawda na moim piętrze w lodówce jest wielki luz i kulturka, ale na piętrze niższym gdzie żarcie się piętrzy przyjęli zasadę, że każda niepodpisana imieniem rzecz wylatuje od razu z lodówy choćby i dobra była. Może też tak spróbujcie? Mógłbyś ich przeszkolić :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. ja się pytam dlaczego w urzędach są lodówki? pracować, a nie ;>

    OdpowiedzUsuń