"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

środa, 21 listopada 2012

Dzień sześćdziesiąty trzeci- czary.


Gdy byłem jeszcze na studiach to prowadziło się czasami różne badania. Ogółem fajna sprawa, można się wtedy poczuć jak wybitny naukowiec, albo po prostu mieć świadomość, że to wszystko co się wkuwało jest jednak do wykorzystania w praktyce. Zabawa kończyła się jak do badania były takie ilości rzeczy, że robotę kończyło się ok 3 w nocy, a zaczynało o 8 rano. Wtedy trzeba było poczarować i magicznym sposobem nadmiar próbek do badań znikał. Oczywiście znikała ta część najmniej przydatna, która i tak by nic do nich nie wniosła, o której nikt nie wiedział. I pod osłoną nocy. W ciemnych ciuchach i kominiarce.
Przypomniało mi się to dzisiaj gdy mieliśmy zanieść pewną dokumentację do odbioru. Raz już ona była spierdolona, wtedy cały zdenerwowany stałem nad współpracownikami i zionąc chłodem tłumaczyłem jak idiotom jak mają to poprawić, żeby było dobrze. Zrobili, więc już nie sprawdzałem tych błędów, tylko całą resztę, a było tego sporo.
O ja naiwny! Drugi termin, oddałem i do biura wrócić nie zdążyłem, a już się cofałem. Usłyszałem tylko, że mam poprawić chronologię i dodać brakujący załącznik. W dokumentach sprzed 7 lat, czyli w czasie gdy nie było mnie jeszcze nawet na studiach. Ale ok, przełożenie kilku kartek nie powinno być problemem.
O ja naiwny po raz drugi! Ustawić je chronologicznie w teorii jest prosto- każdy ma numer, najmniejszy jest najstarszy, najwyższy najmłodszy. Przejrzałem je na szybkości i się zgadza, jest po kolei od 1 do 10, więc w teorii ok. Mówię, a co mi tam, sprawdzam daty. A tu po kolei: styczeń, marzec, grudzień, kwiecień, grudzień, maj... Patrzę na spis tych dokumentów, spis który niedawno pod moje dyktando przepisywali i widzę dokładnie to samo. Bezmyślne, bezrefleksyjne wykonywanie mojego polecenia. Miało być przepisane- jest. Ale jakoś Dziadowi (bo tą część akurat on przepisywał) nie wydało się podejrzane, że w układzie chronologicznym po grudniu następuje kwiecień.
Załamałem się. Ale tłumaczę Dziadowi, jak krowie na rowie, jak to ma być i jak ma to poprawić dopisując na dokumentach dodatkowe daty tak, żeby to miało ręce i nogi i zostawiam go z problemem, rozwiązanym już, licząc w głębi duszy, że jednak po raz trzeci tego nie spierdoli. Pełen nadziei zwracam się w drugą stronę, do załącznika.
A tego nie ma. Wyparował, przewalają już drugą szafę w jego poszukiwaniu. I gdy ja już zacząłem przyjmować pozycję kwiatu lotosu, głównie dlatego żeby nie móc szybko wstać i kogoś zabić, znajdują. Podają mi, dla pewności pytam czy to jest to, potwierdzają, idę. Dołożyłem załącznik i mówię, że zaraz też poprawimy chronologię i zjawię się tu znów. A czekać nie chciałem, bo, czego nikomu nie mówiłem, chciałem jeszcze skoczyć się odlać w międzyczasie.
Gówno. Nie, nie zmieniłem zdania, po prostu nie zdążyłem dojść do toalety, a już się wracałem.
-To nie ten załącznik.
-Jak to nie ten?
-Bierz wszystko i załatw to, ja już nie mam nerwów Ci wszystkiego tłumaczyć.
Tak, właśnie zbierałem opierdol za rzeczy spierdolone kiedy ja byłem w LO. Trudno, idę do siebie, siadam przy biurku i po łyku kawy zaczynam analizować czemu to nie ten załącznik. No cóż. Pismo o dołączeniu załącznika ma datę lipcową, załącznik jest z lutego to faktycznie wyklucza się trochę. Choć jeszcze bardziej wyklucza to fakt, że na piśmie widnieje “W załączeniu przesyłamy “Badania...””, a tytuł załącznik “Opis...” czyli zupełnie inny.
Po kolejnym łyku kawy i lekkim choć uspokojeniu ręki chwytającej za nożyczki wytłumaczyłem im, czemu ten załącznik to nie jest ten załącznik. Dalej szukanie. I bingo, ale ksero. Nie ma oryginału i co teraz? Szef na to- wywal.
Jasne, spoko. Jak ze wstępu już wiecie, parę razy sprawiałem, że niewygodne rzeczy znikały w mrokach dziejów. Tyle, że nocą i nikt nigdy o ich istnieniu nie wiedział, a ten każe mi wywalić dokument, zarejestrowany, na który dodatkowo czeka inna osoba, żeby tylko był uzupełniony o najpotrzebniejsze dane i wrócił z powrotem.
-I mam mu wmówić, że ten dokument sobie wyobraził, przyśnił mu się i go nie ma?
Wyraz ciężkich procesów myślowych zagościł na jego twarzy i zdradził, że takiego obrotu spraw jego plan nie zakładał. Siedzimy więc i myślimy co teraz. A właściwie oni myślą, a ja patrzę na chmury przesuwające się po nieboskłonie i myślę jak przyjemnie wyglądałyby ich okrwawione zwłoki powieszone za oknem na kablu od odkurzacza, którym akurat w tym momencie sprzątaczka postanowiła odkurzyć pod moim biurkiem notorycznie uderzając mnie w nogę.
-Mam!
Krzyknął szef z wnętrza szafy. I pokazuje jakąś kartkę, czytam. Dokument, o tym samym tytule, z tą samą datą, wszystkim, tylko bez dopisku o załączniku. Szef doszedł do wniosku, że go podmienimy, ale tym razem sam pójdzie to wytłumaczyć. No i poszedł i dobrze. A potem wrócił i powiedział:
-No, załatwione, podmienione. Powiedziałem tylko, że się pomyliłeś przy kompletowaniu dokumentów.
Poświęciłem wcześniej dwa tygodnie na poprawienie ich błędów wynikających z nieznajomości przepisów i olewactwa, następnie kolejne kilka godzin na poprawienie błędów, które wcześniej mieli poprawić, żeby poszło szybciej i żebym nie musiał siedzieć nad tym miesiąca, a i tak spierdolili, mimo że praktycznie palcem pokazywałem co zrobić, a na końcu błędy sprzed 7 lat szef po prostu zwalił na mnie. Ale przyznam w tym wszystkim był też mój błąd. Uwierzyłem w ich intelekt i umiejętności. Więcej tego błędu nie popełnię.

2 komentarze:

  1. wg moich obliczęn, to teraz leci Twój ósmy rok od rozpoczęcia studiów...

    pamiętaj: zawsze lepiej wszystko posprawdzac ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam taką refleksje. Urząd "produkuje" tyle papieru, że gdy za 3000 lat jakiś archeolog odnadzie pod ziemią te stosy, to pomyśli, że tam była jego fabryka.

    OdpowiedzUsuń