"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

środa, 3 kwietnia 2013

Dzień siedemdziesiąty pierwszy- można by o Dziadzie.


Ale po co jak można o Szefie? A ten mnie z nerwów coś ostatnio wyprowadza. “Kto ze mną zadziera, temu na wpierdol się zbiera”, a mój szef ewidentnie testuje moje granice. Dziś nawet wyjątkowo nachalnie.
Zaczęło się niewinnie, od potrzeby wypożyczenia sprzętu z naszego magazynu na użytek jednej spółki wykonującej zamówienie dla naszego urzędu. Przyprowadziła ich urzędniczka odpowiedzialna za tę inwestycję i mówi co jest grane. Szef oczywiście każe przygotować mi protokół wypożyczenia.
Tak się składa, że niedawno dokładnie to samo wypożyczaliśmy jego znajomemu. Więc miałem gotowe pisemko, tylko zmienić imię i nazwisko. Druku, druku, druku, szef widzi i już że źle. Co źle, jak jest tak samo? Trzeba dopisać numer dowodu osobistego, termin zwrotu, pieczątka, adres firmy. Koleś mówi, że w samochodzie zostawił dokumenty. No to biec. A że parking najbliższy wolny był km od urzędu... Wrócili po jakiejś chwili, ale nie mają pieczątki. Na terenie inwestycji w biurze została. O nie, to nie można wydać, bez pieczątki, jak to?
Tak, dobrze myślicie. Trzeba było to dopisać, bo jego znajomemu pożyczyliśmy na imię, nazwisko i krzywy podpis. A ludziom robiącym na zamówienie Urzędu dość ważną, wielomilionową inwestycję rzucamy kłody pod nogi z pożyczeniem urządzenia kosztującego jakieś 500 zł. Sens i logika? Nie. Urząd.
To i tak był dopiero początek. Potem musiałem przejść do magazynu i wydać im sprzęt. I niby ok, podaję, podaję rękę, miło było poznać, do zobaczenia wkrótce. Zamykam wrota- jeden zamek, drugi, trzeci, pieczęć, wyłączenie świateł, alarmy. Wracam z powrotem. Niestety na swojej drodze spotkałem szefa.
-Masz jeszcze klucze, czy już odniosłeś?
Mój błąd, powiedziałem że mam.
-No to chodź, chcę zobaczyć jak teraz tam wygląda.
No ja nie mogę. Jak ma tam wyglądać? Tak jak wcześniej -1 urządzenie o wymiarach niewielkiego plecaka. Ale nie, z powrotem wyłączanie alarmów, włączenie świateł, złamanie pieczęci, zamek jeden, drugi, trzeci, otworzenie wrót. Szef wchodzi “no, fajny magazyn”, wychodzi. Zamknięcie wrót, zamek jeden, drugi, trzeci, pieczęć, wyłączenie świateł, włączenie alarmów...
Po południu dobił mnie jeszczej. Idziemy na kontrolę, mi się spieszy bo w przeciwieństwie do niego nienawidzę jak ludzie, z którymi się umawiam na konkretną godzinę muszą na mnie czekać. Punktualność to jedna z cech, którą mam rozwiniętą do przesady. Mówię więc mu, chodźmy tu, skrótem, przez park, na wskroś przez parking i tak dalej, zaoszczędzimy z 10 minut.
-Wiesz, ja nie lubię tamtędy chodzić.
Jesteśmy już niemal spóźnieni, bo zanim on ruszy tyłek z biura, to ja zdążyłbym już dojść na miejsce i być w połowie kontroli, ale nie on. Bo nie lubi tamtędy chodzić, to koleś poczeka. Przyjechał specjalnie tylko na tą kontrolę z centrali spółki z drugiego końca Polski. Ale co to jest przy niechęci Szefa do chodzenia przez park. Koniec końców spóźniliśmy się tylko 10 minut i żeby koleś się nie nudził Szef źle podyktował mi jego nazwisko, a ponieważ nalegał, żeby wziąć tylko jeden egzemplarz protokołu, to trzeba było biegać i szukać jakiegoś sprawnego ksera. W opuszczonym od 5 lat budynku. Oczywiście się nie udało. Dobrze więc, że to nie pierwsza tego typu akcja i dzięki nabytemu wcześniej doświadczeniu mogłem pomóc kobiecie w papierniczym odpowiednio zasłonić napisy, żeby kserokopia wyglądała jak oryginał. A i tak skosiła ode mnie 20 groszy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz