"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

czwartek, 11 lipca 2013

Dzień siedemdziesiąty dziewiąty- manewry.


Mógłbym pod tym pojęciem rozumieć doroczny cyrk, jakim jest ewakuacja Urzędu na wypadek pożaru. Osoby za to odpowiedzialne nie są w stanie utrzymać języka za zębami i zazwyczaj kończy się to tak, że wyznaczonego dnia, 5 minut przed wyznaczoną godziną, wszyscy siedzą spakowani i czekają na sygnał do wyjścia. Co trochę mniej śmieszne, te same osoby zajmują się Obroną Cywilną regionu. Jestem święcie przekonany, że ewentualni agresorzy już doskonale znają nasze plany. Mam tylko nadzieję, że tak jak urzędnicy mimo posiadanej wiedzy nie są w stanie poprawnie ewakuować się z Urzędu, tak oni nie będą potrafili nas najechać.
O czym więc myślę, gdy piszę manewry? O kombinacjach Szefa w wydymaniu Dziada. Ten ma na tyle zrąbaną osobowość, że nawet ktoś taki jak mój dyrektor nie jest w stanie go znieść. A jeśli mój Szef marudzi na jakość czyjejś pracy, to poza hipokryzją jest też coś jeszcze na rzeczy. Dziad faktycznie szkodzi społeczeństwu, co doskonale wpisuje się w jego egoistyczny światopogląd. Przez to cała reszta, gdy nagle w przypływie miłości do bliźniego lub postawiona pod ścianą, będzie chciała wywiązać się ze wszystkich zadań, nie ma możliwości tego dokonać. Poziom jego niezorganizowania sprawia, że nikt nie jest w stanie znaleźć niczego na jego HDD ani w jego szafie. Tak samo z wielką niechęcią dzieli się z innymi swoją wiedzą, czy jakimikolwiek efektami swojej pracy. To chyba taka taktyka, jedyna metoda aby być choć w minimalnym stopniu nam potrzebnym. Choć jak na mój gust mógłby wyluzować, bo i tak jest chroniony przed zwolnieniem z powodu bliskości emerytury.
Z tego samego powodu mój Szef zaczyna już manewrować, żeby znaleźć kogoś na jego miejsce. Co prawda zostały nam jeszcze 4 lata męczenia się z tą fujarą, ale następca (czy raczej następczyni) jest już poszukiwany (poszukiwana). Wymagania nie są duże, właściwie sprowadzają się do znajomości praktycznej KPA i kilku innych rzeczy, jak choćby instrukcja kancelaryjna. Wykształcenie wyższe niezbędne nie jest, znajomość języków też, obsługa komputera niekoniecznie. W związku z czym obawiam się, że będę uraczony (o ile wtedy jeszcze będę tu pracował) młodszą i może trochę mniej zrąbaną kopią Dziada, zamiast choć odrobinę samodzielnego pracownika.
No ale casting się rozpoczął i już pierwsze kandydatury są rozważane. Co prawda, nie wiedzą jeszcze, że są brane pod uwagę. Piszę w rodzaju żeńskim, bo to same dziewczyny, będące w tym momencie zatrudnione czasowo w Urzędzie. To nic, że im umowa się kończy za góra 8 miesięcy, a miejsce u nas znajdzie się najwcześniej za 3 lata. Gdy tak na nie patrzę, nie jestem zelektryzowany myślą, że mogłyby zastąpić mi Dziada. Nawet nie jestem przekonany, czy spełniają te minimalne wymagania. Nawet gdyby je obniżyć do “siedzieć i wyglądać”. Opcja jest słaba i liczę, że jeszcze się zmieni lub mnie tu już nie będzie.
Żeby było jeszcze śmieszniej Szef już jednej powiedział, żeby się orientowała i pytała, bo może będziemy mieli dla niej miejsce. To nic, że jej umowa kończy się za 5 miesięcy, a poczekać by musiała jeszcze 3-4 lata. To nie jest ważne. Ważne jest to, że wybrał jedyną osobę w całym urzędzie, z którą nie nawiązałem jakiegokolwiek kontaktu, która nie odpowiada mi cześć na korytarzu, a w związku z czym zrezygnowałem z witania się z nią w ogóle. Jeśli to by doszło do skutku, będzie wesoło.


PS. Pewnie wielu z Was zaczęło już marzyć o tym, żeby samemu się zgłosić do pracy tutaj. Może nawet z niektórymi byłbym w stanie spędzić 40h tygodniowo biurko w biurko. Ale zapomnijcie. Dlatego, że w urzędzie działa zasada, o której pisałem już nie raz i nie dwa- wybieramy wśród swoich. Odbędziecie “nowicjat”, kilka lat stażu, robót interwencyjnych, wolontariatu, umów czasowych i jeśli ktoś Was zauważy i dodatkowo gdzieś będzie wakat i nikogo z lepszymi znajomościami, to się dostaniecie. Sad but true.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz