"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

czwartek, 1 sierpnia 2013

Dzień osiemdziesiąty pierwszy- żegnaj Epsonie.


Epson dogorywa. Tzn. już jakiś czas temu zaczął zmniejszać akceptowalną ilość kartek do zniszczenia, jaką jednorazowo się mu wkłada. Aktualnie spadło to do 1 sztuki i mieli ją dobre 30 sekund. W obliczu ilości niszczonych przeze mnie kartek, jest to wynik nie do zaakceptowania. Chyba, że chciałbym cały dzień przy tej maszynie sterczeć podając jej karteczki. I tak długo wytrzymała, biorąc pod uwagę, że kupiona była w końcówce lat .90, nigdy nie serwisowana, czy choćby olejona, a mieląca tony dokumentów.
Ale skończyło się dobre. Właściwie skończyło się kilka tygodni temu, a mimo to nie doczekałem się jakiejkolwiek reakcji kogokolwiek. Zgłosiłem odpowiednim ludziom, że nasz sprzęt już właściwie nie działa, może więc by ją wymienić albo naprawić. Naprawić usłyszałem, że nie ma sensu bo już jest stary śmieć. Wymienić też usłyszałem, że nie ma sensu, bo w Urzędzie nie ma starych niszczarek. No i wszystko jasne, nie? Jadę po jednej kartce.
Dziad oczywiście tyle cierpliwości nie ma. Wrzuca więc tak jak wrzucał po 3-5 kartek na raz, nie przejmując się niczym. A epson dzielnie mieli, mieli, mieli. Stara się przerzuć jakoś to co mu wepchnięto. Mija minuta, druga, trzecia. Prawie połowa została rozczłonkowana i bum. Stop. Maszyna się przegrzała i automatycznie wyłączyła. Dziad ma na to oczywiście kompletnie wywalone. Mijają długie minuty, aż nagle znów się włącza. Aż podskoczyłem, bo oczywiście moment włączenia jest kompletnie losowy, a diabelstwo chodzi głośno jakby napędzane było dieslem. Doniszczyło resztę dokumentów i wskakując na wyższe obroty dzięki uwolnieniu tarcz tnących z papieru zrobiło się jeszcze głośniej. Chodzi teraz puste, Dziad czyta o jakichś schorzeniach na forum Onetu i ma dalej wylane, mimo że niszczarka stoi obok niego. Na wyciągnięcie ręki. Dopiero po pewnej chwili leniwym ruchem wsadza kolejny plik kartek. Epson oczywiście już zdążył się rozgrzać chodzeniem na sucho, tak więc kolejne przegrzanie i automatyczne wyłączenie następuje znacznie szybciej. I oczywiście po kilkunastu minutach w zupełnie niespodziewanym momencie się włącza.
I tak cały dzień. Albo chodzi, albo się chłodzi i czeka na ponowne uruchomienie, najlepiej w momencie, kiedy podnoszę do ust kubek pełen gorącej kawy. Jeśli myślicie, że w tym momencie bierze mnie cholera, to jesteście w błędzie. Bierze mnie dopiero po kilku godzinach, gdy pojemnik się zapełnia. Nasza wspaniała maszyna tnie papier na pasy, dość szerokie pasy, nie drobne skrawki jak to nowsze robią. Jeśli ktoś chciałby te dokumenty złożyć w całość, sądzę że większego problemu by nie napotkał. Dodatkowo cały mechanizm od dołu jest otwarty. Chyba już się domyślacie. Gdy zbiornik robi się pełen, z trudem mielące papier ostrza zaczynają wciągać przemielone już kawałki papieru zapychając się jeszcze bardziej aż wreszcie blokując całkowicie. Oczywiście w obawie o integralność ciała pracowników, Szef zleca udrożnienie niszczarki jedynej jako-tako kompetentnej osobie, czyli mnie. Rzucić więc muszę cokolwiek mam do roboty (a zapierdol na fejsie mam straszny...) i wziąć się za czyszczenie. Mam więc dobre pół godziny festiwalu cięcia, darcia i wydzierania papieru z paszczy Epsona. Mimo używania sensownego noża, którym mógłbym niejednego wypatroszyć, idzie jak po grudzie. Część papieru jest zbita i twarda jak kamień. Na całym biurku mam jego małe skrawki i wszystko pokryte warstwą białego pyłu. Łącznie ze mną, moim nożem i kawą. Z rozrzewnieniem wspominam studenckie czasy, gdy stojąc po łydki w błocie musiałem się szarpać tylko z niepokojem, czy kierownik praktyk zauważy, że oprócz rowu osuszam też browara.
Ale w końcu Epson zostaje przywrócony do swojej poprzedniej prawie-sprawności. Dziad znów wpycha w niego papier i cykl powtarza się od nowa. Tym sposobem zniszczył w 8h 20 stron. Gdyby robił to jak cywilizowany człowiek wykazując się odrobiną cierpliwości trwałoby to 8 minut i nie zapchałoby niszczarki. No ale to Dziad i jego sposób epson-stylusowania.

1 komentarz: