"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

czwartek, 13 marca 2014

Dzień sto dziewiąty- prywata.

Tak przypadkiem dzisiaj trafiłem na sytuację opisującą różnicę mojego i Dziada stosunku do pracy. Musiałem wykonać telefon do pewnej bardzo zapracowanej firmy, a przynajmniej tak mi się wydaje, bo na tytuł najgorszej firmy kurierskiej w kraju trzeba serio ciężko pracować. Tak więc dzwonię do kuriera z trzyliterowej firmy zaczynającej i kończącej się na “D” w celu przekazania mu w krótkich, żołnierskich słowach, jak bardzo doceniam ich postawę dupą do klienta i informuję, których członków ciała i rodziny go pozbawię, jeśli dziś znów bez jakiejkolwiek informacji “nie uda” mu się do mnie trafić.
Oczywiście w tym celu wyszedłem na korytarz, a nawet klatkę schodową. Ludzie w biurze nie muszą brać udziału w tym cyrku, w którym obrzucam się odchodami z małpami z D(...)D. Trochę się pokłóciłem, może trochę za mocno, ale z drugiej strony oni raczej nie rozumieją niczego, co nie jest przeplatane wulgarnymi określeniami prostytutek. Kończę jednak ten ból dupy i wracam do biura. A tam co? Dziad rozmawia z jakąś ciotką oczywiście o chorobach, oczywiście przez służbowy telefon.
A gdy tylko skończył postanowił wkurzyć Szefa. Poszło o Epsona, który już praktycznie nie działa i nie można na nim niszczyć dokumentów wydrukowanych na czymkolwiek grubszym niż kartki Biblii. Nie pytajcie co kartki z niej robiły w naszej niszczarce. W każdym bądź razie, Dziad wyjechał Szefowi, że on nic nie robi z tym, od miesięcy nie można się doczekać podstawowego narzędzia pracy i jak on tak będzie działał to nikt go nie będzie szanował i będą nim pomiatać. Wow. Wyjątkowo trzeźwa ocena sytuacji, jedyne z czym bym się nie zgodził to końcówka. Już pomiatają.
Szef aż się zapowietrzył i zaczął swoje typowe negocjacje- mówić szybko i głośno. Że chodził, że się nie da, że nie ma pieniędzy, że nikt nie zorganizuje tego, że nie chcą już słuchać, etc. Oczywiście Dziad nie odpuszcza, więc wywiązuje się kłótnia, w trakcie której Szef wpada na kolejny pomysł, pewnie według niego genialny. Mam wziąć Epsona, znieść go do wydziału, który miał go nam wymienić, postawić na środku ich biura i wyjść. Poważnie. Genialne, już raczej niczego byśmy się nigdy nie doczekali, ale dopiero moja sugestia, żeby sam ten plan wprowadził w życie przemówiła mu do rozsądku. A właściwie strach przed zrobieniem czegokolwiek samemu.. Jednak kłótnia trwała dalej i wraz z przyrostem kolejnych błyskotliwych pomysłów postanowiłem zadziałać sam i po prostu pójść negocjować. Wróciłem z nową niszczarką…
W nagrodę za swój wysiłek dostałem prezent, który zaczął się od dialogu.
Szef: Dziadzie, masz gotowe materiały na szkolenie?
Dziad: Nie.
Sz.: Ale Ty jesteś odpowiedzialny za szkolenia, hehe.
Dz.: No.
Sz.: To co z tymi materiałami?
Dz.: Nie wyczaruję ich.
Sz.: Ok, Młody to zrób je.
Pora dopisać do moich obowiązków specjalistę od magii i szkoleń. Dostałem informację, że Hogwart zaczyna się mną interesować.

2 komentarze: