"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

wtorek, 8 maja 2012

Dzień czterdziesty siódmy- szeryf.


Długo nie pisałem, bo musiałem odpocząć od tego wszystkiego. Teraz cholera nie wiem co opowiedzieć wpierw. Pamiętam, że jakiś czas temu pisałem chyba, że poziom głupoty przekroczył wszelkie normy i szczerze powiedziawszy do dziś rośnie. Oczywiście w 99% to zasługa Dziada z którym ostatnio rozpętałem małą zimną wojnę, ale do niego wrócimy później.
Wprowadzimy więc nową postać do tej narracji. Postać złego szeryfa i to dość dosłownie, bo raz że jest zła, a dwa że gdyby mój urząd porównać do miasteczka, to on byłby w nim szeryfem. Jego głównym zadaniem jest dbanie o porządek i żeby wszystko w miarę dobrze się kręciło. Swoisty nadzorca niewolników stojący nad urzędnikami z batem. Gdyby nie on i całe zło jakie w nim drzemie to w tym urzędzie nawet klimatyzacja by nie pracowała.
Najgorsze w nim jest to, że jest bardzo niepozorny. Na pierwszy rzut oka zwykły, dobrze ubrany starszy mężczyzna. Ten jego obraz usypia czujność i bardzo szybko można się przekonać o tym jak wielkim cholerykiem jest. Zabawne jak wyraźnie widać jak złość w nim narasta np. w trakcie rozmowy. Szybko wchodzą dynamizatory w postaci najróżniejszych kurw, głośność osiąga maksimum, jego twarz nabiera czerwonej barwy. Mimo, że jest bardzo inteligentny to chyba nie opanował umiejętności zamykania drzwi. Zamiast użyć klamki zawsze musi nimi trzasnąć, o pardon, pierdolnąć że niemal z futryny wypadają. Nawet drzwiami do swojego biura. Jego wyjście z jaskini lwa oznajmia głośne, niosące się echem JEB, a następująca seria kolejnych JEB, JEB, JEB pozwala określić kierunek jego przemieszczania się, niczym grom wskazujący burzę. Jeśli są coraz głośniejsze, wszyscy wkoło zaczynają być nerwowi. Z biurek znika kawa, ciasto i Pani Domu, nagle pojawiają się sterty dokumentów. Word zastępuje Pudelka, telefony są odkładane i wyciszane, a pośród tego wszystkiego niesie się cichutkie “Zdrowaś Mario...”
Osobiście raz w życiu miałem okazję ujrzeć jak nawiedza moje biuro i raczej szybko tego nie zapomnę. Dzień był piękny do momentu gdy po urzędzie nie rozniosło się echo trzaskających drzwi, echo narastające z każdymi kolejnymi pokonanymi przez Szeryfa odrzwiami. Wreszcie słychać było wyraźne, mocne, szybkie kroki i wiadomym się stało, że będziemy mieli odwiedziny. Pełna panika, pełna mobilizacja w symulacji pracy. Wtem drzwi z ogromną siłą rozwierają się do maksimum. Widać, że dawno tu nie był i nie pamiętał, że tuż za tymi drzwiami stoi regał z dokumentami, które w tej chwili zaczęły z wielkim hałasem spadać z rozchwianego po uderzeniu drzwiami regału. Szeryf zaczął się witać z nami “Co do kurwy...” na co jeden z moich współpracowników nie wytrzymując ciśnienia rzucił się ratować dokumenty zupełnie zapominając o plątaninie kabli jaką mamy w biurze toteż niemal od razu wylądował twarzą u stóp Szeryfa. Ten nic nie mówiąc odwrócił się i wyszedł zostawiając po sobie zniszczenia, rannych i kolejne donośne JEB.
O nim jeszcze historie będą. Mam nadzieję, że bardziej regularnie już.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz