"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

czwartek, 21 czerwca 2012

Dzień pięćdziesiąty pierwszy- szpieg odszedł.


Dziś znów o Dziadzie, bo to wdzięczny temat, a rzeczy które wyprawia przechodzą ludzkie pojęcie pod każdym względem. Następnym razem za to napiszę o jednej studentce, która odpowiada poziomem właśnie temu jednemu mojemu konkretnemu współpracownikowi...
Ale wróćmy do meritum. Jakiś czas temu na urzędy padł blady strach pod postacią metryczek. Te metryczki, ktoś z góry je sobie wymyślił, miały być tworzone dla każdego dokumentu i zapisywane w nich data, czynność i nazwisko wykonującego w ramach danej sprawy, poza tym odnośnik do dokumentu, czy jego części którego to się dotyczy. Tak więc, jeśli stworzyłbym jakiś dokument to musiałbym zapisać to w metryczce. Jeśli następnie dałbym koleżance obok do sprawdzenia, czy nie ma błędów, to musiałbym to wpisać do metryczki. A jeśli do tego załączyłbym jakieś zdjęcie zrobione przez informatyków, musiałbym także ich opisać i oznaczyć w metryczce. 200% biurokracji w biurokracji. Gdy dostaliśmy pismo nakładające na nas ten obowiązek wszyscy dosłownie popuściliśmy zwieracze agresji.
Na szczęście potem okazało się, że jak to zwykle w Polsce bywa rozporządzenie to jest niedorobionym bublem i tak na prawdę ustawodawcy chodziło tylko o decyzje, a nie wszystkie papiery, ale w 2 tygodnie pewnie kilka ryz papieru poszło na marne. Szczęście jednak jest tym większe, że w moim wydziale decyzje wydaje tylko Dziad. I tylko on musi teraz szarpać się z metryczkami. I to dosłownie szarpać “jak to zrobić? co tu wpisywać? mógłby pan spojrzeć? no nic nie wytłumaczyli!” słyszę non stop jego lament. Wiedzcie, że razem z pismem nakazującym nam tworzenie metryczek dostaliśmy obszerną instrukcję, w której znajduje się wzór metryczek oraz opisana każda pojedyncza komórka tej tabeli- co w niej wpisywać, jak, kiedy, dlaczego. Ale nie, dziad nie umie, bo nikt mu tego paluszkiem nie pokazał.
To mnie śmieszy, taką jakąś mam satysfakcję, gdy widzę jak się z tym męczy. Radość tą psuje mi tylko świadomość, że jak się już tym znudzi, to zacznie znów rozgłaszać wszem i wobec swoje problemy życiowe. A problemy te są ogromne. Ostatnio w tej fali upałów fasolka na działce zaczęła mu wysychać. Codziennie słyszę, że mogłoby już padać, że tak sucho jest, że czemu deszczu nie będzie, że wszystko mu na działce uschnie. W końcu nie wytrzymałem i zaproponowałem, żeby po prostu podlał roślinki. Podlać? Przecież woda KOSZTUJE (też akcent położył na to słowo). No racja, że ja głupi nie pomyślałem, że lepiej pozbawić się plonów z działki, niż wydać kilka groszy na ich podlanie.
Pieniądze to ogółem najczęstszy temat rozmów z dziadem. A właściwie jego monologów wygłaszanych w formie narzekania na forum naszego biura. Cała reszta wymienia tylko między sobą spojrzenia pełne współczucia, że musimy tego słuchać. Choć wreszcie to skąpstwo coś nam dało. Jakiś czas temu świętowaliśmy dzień samorządowca, w związku z czym urząd zorganizował imprezę- obiad, kolacja, piwo, wino, wóda, tańce i swawole za friko dla każdego. Myślicie, Dziad był pewnie pierwszy do darmowej wyżerki. Błąd! Dziad nie jechał, bo musiałby kupić dodatkowy bilet autobusowy w dwie strony, co kosztowałoby go całe 5 zł. Tym sposobem mogliśmy się bawić bez tej marudnej istoty.
Ale jak już wiecie, Dziad nie tylko jest skrajnie skąpy, mimo wysokich zarobków, ale też równie skrajnie leniwy. I uwielbia wykorzystywać ludzi. Dotychczas największą wykorzystaną była nasza sprzątaczka z GRU. Z pewnością chciała być miła i się nie stawiać, żeby nikt się nią za bardzo nie zainteresował, a ona dalej mogła wykradać tajemnice państwowe. Ale jej już nie ma. Oficjalnie odeszła na emeryturę, ale coś słyszałem o przyznaniu jej odznaczenia Bohatera Związku Radzieckiego. W każdym bądź razie mamy nową sprzątaczkę, na razie nie wygląda na powiązaną ze wschodnimi siłami specjalnymi, ale kto ją tam wie?
Dziad musi więc przenieść swoje zwyczaje na nową pracownicę i dlatego gdy ta przychodzi pierwszy raz do nas posprzątać od razu słyszy, że ma umyć kubek i talerz Dziada. Nastąpiła chwila ciszy, w której wytłumaczę Wam, że chodzi o to, że Dziad jako jedyna osoba w całym urzędzie uważa, że nie może zniżyć się do tego, żeby przypadkiem posprzątać po sobie swoje prywatne naczynia, które ubrudził swoim prywatnym najtańszym pasztetem i swoją prywatną najtańszą kawą. Sprzątaczka wciągnęła powietrze i powiedziała jedno, satysfakcjonujące nas słowo. “Pojebało?”

1 komentarz: