"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

niedziela, 5 sierpnia 2012

Dzień pięćdziesiąty piąty- czarny poniedziałek II


Rano pierwsze co chciałem sprawdzić, to czy Windows się odpalił. Wbiegam do biura na pełnej prędkości i patrzę na ekran. Czarny, bo wyłączony. Włączam, czarny. Hm... Nie słyszę, żeby komputer chodził i faktycznie. Z rana miał przyjść informatyk (jak pamiętacie, z rana czyli o 8, bo wcześniej się nie pracuje), więc nie włączając poczekałem. Choć trochę mnie to zastanawiało, zostawiłem włączony, zastałem wyłączony, nikt nie mógł wejść do biura bo wychodziłem ostatni, wchodziłem pierwszy, a biura mamy dobrze zabezpieczone. No ale w końcu stanął w naszych skromnych progach, więc informuję go, że się wyłączył.
Okazuje się, że wiedział o tym, bo po godzinach pracy, właściwie w środku nocy mieliśmy prowadzoną naprawę, czy raczej konserwację części naszych urzędowych systemów zabezpieczeń. Okazało się, że elektryk wybrany był chyba w przetargu, czyli najtańszy i wszystko skończyło się dwugodzinnym festiwalem notorycznych spięć, awarii i włączania się wszystkich możliwych alarmów (a tych w urzędzie mamy 5 różnych, w tym 2 wyją na cały urząd). Pobliscy mieszkańcy więc zostali uraczeni około 3 nad ranem prawdziwą dyskoteką z naszej strony do której przyłączyły się zaalarmowane patrole policyjne. Na szczęście strażacy przed przyjechaniem zadzwonili na portiernię i nie przyjechali. Całość skończyła się ściąganiem w środku nocy droższego elektryka, który wszystko naprawiał do rana i policzył za wszystko ekstra (chytry traci dwa razy...).
Nawet się nie zdziwiłem, bo to u nas norma. Nie tak dawno temu konserwowany był jeden z tych ogólnourzędowych alarmów, konkretnie system przeciwpożarowy. Tego nie może robić pan Zenek elektryk, tylko koncesjonowany przedstawiciel producenta, ale niestety oni pracują tak jak my, więc i swoją robotę robili w tym czasie co my naszą. Szkoda tylko, że wydział odpowiedzialny za to nie poinformował nikogo, że coś takiego będzie miało miejsce. A sprawdzić ten system można w jeden niezawodny sposób- włączając go. Zanim winowajcy wytłumaczyli, że to tylko konserwacja zdążyliśmy ewakuować połowę urzędu (w tym zagranicznych gości z urzędów partnerskich), wyłączyć windy i zablokować drogę pod urzędem zabezpieczając miejsce na przyjazd straży pożarnej. Przynajmniej te procedury działają bez zarzutu...
Wracając do mojego komputera- wyłączył się jak dziesiątki innych urządzeń, które teraz informatycy muszą przywracać do używalności (normalnie przerwa w dostawie prądu nas nie boli, UPS starczą na kilka minut, a w tym czasie załącza się zasilanie awaryjne, ale to nie działa w przypadku rozwalania “systemu” od wewnątrz...) więc nie wiedzieliśmy co będzie z nim po odpaleniu. Okazało się, że awaria chyba mu pomogła, odpalił się od razu. Informatyk zabrał się za ustawienie wszystkiego i już po chwili cieszyłem się na nową możliwością przeglądania Facebooka. A i nawet nie straciłem niczego z moich danych. Teraz tylko myślę, jak najlepiej je zabezpieczyć. Informatyk coś mówił, o stworzeniu jednego dysku, na który cały urząd zgrywałby swoje najważniejsze rzeczy, ale to pewnie powstanie za kilka lat, a do tego czasu modlitwy takiego belzebuba jak ja mogą nie wystarczyć.

1 komentarz: