"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

poniedziałek, 3 września 2012

Dzień pięćdziesiąty siódmy- słownik potrzebny.


Jak już wiecie, po epsonowaniu i kserowaniu na pendrajwa, w moim wydziale kwestia poprawnego nazewnictwa ustąpiła miejsca wesołej twórczości, nowomowie czy jakkolwiek inaczej chcemy to nazwać. Dotychczas było to jedynie uciążliwe, spowalniało pracę, powodowało moją frustrację i Waszą wesołość. Ostatnio trochę się to zmieniło.
Pamiętacie, pisałem o szkoleniach z użytkowania różnych urządzeń. Pisałem też, że sporo ich mamy. Dodatkowo regularnie niczym pociągi wszelkich spółek kolejowych w Polsce musimy je wymieniać. Stare lądują na wysypisku, po wcześniejszym wybraniu przez wszystkich urzędników potrzebnych im akurat rzeczy (kanistry, węże, jakieś wiadra, zbiorniczki, śrubokręty, wszystko co może się przydać, a jest w zestawie), po czym zastanawiamy się za co kupimy nowe. Do tego czasu jednak wpierw trzeba wybrać i wywalić stare. I tu zaczynają się schody.
Tych urządzeń jest kilka różnych typów, różnią się głównie ilością części jakie zawierają. Są więc urządzenia złożone z 5, 3 i 1 części. Robią dokładnie to samo, co więcej są produkowane mniej więcej w tym samym czasie, więc zasada im nowsze tym mniejsze w tym wypadku nie działa. Nazwy ich są długie i skomplikowane, złożone z kilku dyftongów i innych łamańców językowych, więc nikt ich nie używa. Zamiast tego używa się określenia ile części posiadają. Po miesiącach pracy tutaj już zorientowałem się, które egzemplarze są najstarsze i najbardziej wyeksploatowane. Idę więc do szefa, żeby obgadać ich wywalenie.
-No dobra, to pójdziesz i przygotujesz do wywalenia te pięcioczęściowe.
-Dobra... Chwila!
Dopiero po sekundzie się zorientowałem, że 5-częściowe używamy rzadziej, bo są bardziej praco/czasochłonne i jako takie są mniej zużyte. Dlaczego mamy je wywalać.
-Chyba Szefie jednoczęściowe.
-Nie no, te pięcioczęściowe.
-Ale one są prawie nowe.
Po chwili wykłócania się wzięliśmy katalog i szukamy nazwy. Powiedźcie mi jedno, bo sam zaczynam głupieć- jeśli coś składa się z 5 różnych części to jest pięcioczęściowe, a jak z 1 części to jest jednoczęściowe. Tak? Słyszę Wasze gremialne TAK, bo ani Wy nie jesteście głupi, ani ja. A szef pokazuje mi w katalogu urządzenie złożone z jednej części i nazywa je pięcioczęściowe.
-Szefie. Ale to urządzenie ma jedną część.
-No. Ma jedną część, więc łączy w sobie wszystkie 5 części, czyli pięcioczęściowe.
-A jak wtedy nazywa się to urządzenie z 5 częściami?
-E...
Gdyby nie to, że ich znam i wiem, że nawet coś tak prostego pokręcą i gdybym nie orientował się lepiej to poszedłbym i wywalił rzeczywiście jednoczęściowe, co przełożyłoby się na straty w wysokości około 90 moich pensji.

1 komentarz: