"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

poniedziałek, 3 grudnia 2012

Dzień sześćdziesiąty czwarty- tak to się robi.


Tak się złożyło, że trzeba było dziś ruszyć w teren. Lubię wychodzić latem, słońce świeci, dziewczyny niewiele mają ubrane, ale zimą? Tzn. w sumie jesienią, ale już jest zimno, mokro, mgła, szybko robi się ciemno. Wizyta na jakimś kompletnym zadupiu, ciężkie rozmowy o grubych pieniądzach i w dużym gronie zjechałym się z połowy województwa. I do tego jeszcze mój szef. To nie mogło skończyć się dobrze.

Ale ok, zacznijmy od początku. Mój wydział robi różne dziwne rzeczy, jak już wiecie okołoprzyrodnicze także. I potrzebujemy założyć taki jeden czujnik. Powiedzmy, że na zaporze, do monitorowania wody. Dość drogie to ustrojstwo, ale wszystko sponsorujemy my. Jedyne co chcemy od spółki zarządzającej tą zaporą, to żeby nam pozwolili przeprowadzić wszystkie roboty (ograniczające się do zamocowania metrowej rurki i urządzenia na niej) i zapewnienia możliwości podpięcia się do prądu. Nic więcej- urządzenia, materiały, wykonanie, wszystko zapewniamy my. Oczywiście słysząc to przedstawiciele spółki od razu się uśmiechnęli i postanowiliśmy po ustaleniu miejsca przymocowania od razu spisać to co postanowiliśmy. I zaczęła się jazda.
Pierwsze co, to dostarczenie prądu. Ta zapora tylko spiętrza wodę, nie produkuje energii, toteż sama spółka nią zarządzająca musi opłacać rachunki za prąd i się z jego zużycia rozliczać. W związku z tym naturalne wydawało się mi i moim rozmówcom, że przy podłączeniu zainstalujemy też licznik. “Kochajmy się jak bracia, liczmy się jak żydzi”. Ale oczywiście szefowi to nie pasowało. Do tego ma bardzo głupi zwyczaj, że głośno gada i nie daje nikomu skończyć zdania. Wprowadził tym nagle cholernie nerwową atmosferę, bo prezesowi spółki wydawało się, że na niego krzyczy dodatkowo sugerując, że rozliczać się będziemy pod stołem i właściwie nie wiadomo jak i na jakiej podstawie. Więc z jednej strony zaczęło się coraz głośniejsze “ale proszę pozwolić mi dokończyć!”, a z drugiej próba zagłuszenia tego przez mojego szefa “ale to tylko 10 zł rocznie!” (mam wrażenie, że według niego zwycięstwo w negocjacjach polega na zagłuszeniu rozmówcy).
Sytuacja robiła się coraz bardziej napięta, coraz więcej ludzi zaczęło się włączać do tej jałowej dyskusji polegającej na uświadomieniu mojego szefa, że w normalnych okolicznościach normalni ludzie chcą się normalnie rozliczać między sobą. Przerwałem to głośno prosząc o cukier do kawy (mimo, że nie słodzę) i gdy na chwilę wszyscy zamilkli przekazałem szefowi, że założymy ten licznik. To tylko 10 zł rocznie i sam licznik tego nie zmieni, a właściwie będzie nawet taniej, bo to nowe urządzenie i pobiera jeszcze mniej prądu niż te co dotychczas mieliśmy. Ok, kryzys zażegnany. Przynajmniej do kolejnego punktu umowy.
W nim postanowiliśmy zapisać, że jako urząd i inwestor tych wszystkich prac, zobowiązujemy się do pozyskania wszystkich wymaganych prawem pozwoleń. Logiczne, no nie? Szczególnie, że sami sobie je wydajemy, na zasadzie idę piętro niżej, mówię “Czółko Zenek, wystaw mi taką i taką decyzję” i za godzinę ją odbieram. Ale nie, Szefowi to też nie odpowiadało. Prawie kawą się zaksztusił, gdy zaczął wykrzykiwać pierwsze “nie”. Wszyscy ze zdziwieniem na niego patrzymy, a on machając łapami zaczyna wydawać z siebie nieprzemyślane rozwolnienie werbalne.
-Nie, nie, nie! Nie piszmy tego. Proszę państwa, dogadamy się tutaj. Wiecie ile z tym roboty będę miał? Ile czasu zanim wszystkie pozwolenia. To i rok minie. Nie, nie. Tutaj to załatwmy.
Wszyscy spojrzeliśmy po sobie i pierwszy odezwał się inżynier tej spółki, specjalista ds. budowy i projektowania.
-Proszę pana, ale to nie wymaga jakiejś wielkiej ekwilibrystyki prawnej. Nie budujemy nic nowego, to są tylko drobne roboty na zgłoszenie, najpóźniej za miesiąc będziecie mieli wszystkie pozwolenia...
-Nie, nie, nie, nie!!! Żadnych pozwoleń!!! Pan spojrzy jak się buduje autostrady!!! Jak długo!!!
Tak. Mój szef właśnie porównuje problemy w budowach autostrad z przykręceniem metrowej rury do już istniejących mocowań. I wykłada to wykształconemu budowlańcowi z 20 letnim doświadczeniem. Zapadła krępująca cisza. Ludzie, z którymi się spotkaliśmy pewnie starali się zrozumieć, dlaczego przedstawiciel urzędu proponuje załatwianie wszystkiego pod stołem bez zezwoleń, ja paliłem się ze wstydu, że mnie z nim łączą, a szef popijając kawę pewnie cieszył się z wygranych negocjacji bo ostatnie zdania wyjątkowo głośno wykrzyczał.
W końcu prezes spółki się wyprostował i powiedział:
-Proszę mi wyjątkowo nie przerywać. Wpisujemy tutaj, że zobowiązujecie się do uzyskania wszystkich wymaganych prawem pozwoleń, a gówno mnie obchodzi czy je będziecie mieli, albo możemy w tej chwili się pożegnać, bo nikt z nas tej umowy w innej formie nie podpisze.
Szkoda, że nie widzieliście miny mojego Szefa, gdy dotarło do niego, że jednak niczego nie wynegocjował. Od razu przypomniały mi się jego poprzednie negocjacje, gdy jeden facet wykonujący prace na zlecenie z naszego wydziału chciał za nie 1000 zł. Szef zadzwonił do niego i powiedział szybko i głośno coś w ten deseń: “Panie, to za dużo, jakie 1000 zł, to co najwyżej 400. Tyle zapłacimy, na pewno, pan się nie martwi.” i rozłączył się zanim rozmówca zdążył odpowiedzieć. Następnie pochwalił się nam, że zbił 600 zł, a 3 dni później przyszła od wykonawcy faktura na 1000 zł.
I tak zakończyły się te negocjacje. Niczego nie wynegocjował, co nawet dobrze bo to co chciał wynegocjować było idiotyczne, ale zrobił z siebie, mnie i urzędu jakieś chore pośmiewisko, które chce zrobić wszystko nielegalnie, pod stołem i z obejściem większości cywilizowanych norm...

1 komentarz:

  1. ej ej, ale jak on sobie dobrze zdaje sprawę, że jak się załatwia coś w urzędzie...to "potrwa rok"!!! :D

    OdpowiedzUsuń