"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

czwartek, 23 maja 2013

Dzień siedemdziesiąty piąty- in yo face!

Gdy o 11.00, w czasie przechodzenia z czajnikiem do kubka celem zalania kolejnej tego dnia kawy dostałem w mordę aromatem kiszonych ogórków zmiksowanym z bliżej nie ustalonymi innymi śmierdzącymi substancjami (czosnek albo tania ryba) byłem w 100% pewien, że oto skończył się piękny sen. Dziad wrócił. Z całym przekleństwem tej sytuacji.
Jaja robi od samego powrotu w wielkim stylu z 10 minutowym spóźnieniem. Oczywiście nieoficjalnym, bo po prostu się wpisał, żeby nikt z szefostwa się nie czepiał, a potem poszedł sobie jeszcze na zakupy. No bo kto to widział, żeby wczesna godzina pracy miała mu przeszkodzić w zakupie limonek na promocji. Gdy już jednak zjawił się w biurze musiał zacząć robić. Głównie dlatego, że Szef zaczął wokół niego skakać, bo terminy gonią, czy już nawet przekroczone, ludzie się odwołują od decyzji, które ten na żywca skopiował (łącznie z takimi kwiatkami jak “natychmiast/w ciągu 3 dni* (*-niepotrzebne skreślić)”) z wzorca z rozporządzenia nie usuwając zbędnych rzeczy i takie tam. Na załatwienie tego zostało jakieś 24h, Szef przerzuca papiery starając się Dziadowi wytłumaczyć błędy na co ten:
-Pan od razu, że błędy!
Z wielkim wyrzutem. Nie no, to że przez brak znajomości obowiązujących przepisów założył 5 nowych podteczek niechcący (nie do odwrócenia), których oczywiście teraz zakładać nie zamierza, że bezrefleksyjnie kopiuje wzory pism bez usuwania adnotacji ułatwiających ich wypełnienie, że następnie wysyła je do kilkuset osób i ma do nas żal, że nie sprawdziliśmy tego (nawet do sprawdzenia nam nie dał, bo od X lat tak robi i jest dobrze), że sam już się pogubił w nadawanych numerach spraw i zakładanych podteczkach przez co kilka nie mogło dotrzeć do adresatów w ustawowym terminie, tego wszystkiego zdecydowanie nie można nazwać błędami.
A Szef, mistrz negocjacji, oczywiście zamiast powiedzieć wprost, to przeprasza i zaczyna to tłumaczyć jakoś na około. Przy czym widzę, że Dziad nie patrzy w dokumenty po których Szef suwa palcami pokazując różne rzeczy, a w ekran na którym ma jakieś pseudo-medyczne forum otwarte. W końcu mój przełożony też to zauważył i zapytał:
-To takie ważne, że musisz teraz to robić?
-Tak, od tygodnia czekam żeby to wydrukować.
No nic to. Po wydruku kontynuowali zajęcia, a najśmieszniejsze miało dopiero nadejść. Więc tłumaczy mu te sprawy, które wcześniej ja musiałem wytłumaczyć Szefowi, który też już się dawno w 5 sprawach na krzyż pogubił. Żeby zrozumieć, czemu chwilę później szybko schowałem mordę w kubku z kawą, muszę nakreślić Wam kontekst sytuacyjny.
Od samego rana tego dnia ciężko pracowałem. Wyjątkowo ciężko jak na urząd, nawet jak na mnie. Sprawy piętrzyły mi się i to tylko z dwóch dni. Kilkanaście telefonów do wykonania, dwa spotkania, mozolne załatwianie ze szczeblem zdecydowanie wysokim jednej tabeli z 400 pozycjami, do tego załatwienie sprawy liczącej 49 stron zarówno tekstu jak i tabel (wliczając w to siłowanie się z Excelem, najwspanialszym programem do tworzenia i drukowania tabel w znanym Wszechświecie) plus typowe zabawy z otaczającą mnie rzeczywistością- a to Szef nie umie otworzyć maila, a to Dziad nie pamięta jak się w Outlooku ściąga maila (za to, że informatyk bez mojej zgody mu to ustawił powinny czekać go wiekuiste męki), a to Dziewczynie komputer się nie włącza, a to ktoś ma żywotny problem pod tytułem “Gdzie leży Burkina Faso”.
W każdym bądź razie wyrobiłem się z tym wszystkim do 12, byłoby do 11 gdybym co chwile nie musiał przerywać pracy aby robić za mentora/informatyka/specjalistę prawa karnego i cywilnego/konsultanta ds. administracyjnych/wróżkę/Szefa/Dziada/połowę urzędu/tapicera. Nie odczytujcie tego proszę jako marudzenie- to, że akurat serio miałem dziesiątki stron do przerobienia to fakt, ale mi to nie przeszkadza. To moja robota i w Urzędzie po prostu ją robię bez marudzenia czy konsultowania się ze wszystkimi przy tak istotnych wyborach jak “napisać wyżej czy powyżej?”. W tym czasie co ja odwalałem swoją pańszczyznę Dziad miał odrobić tą zaległą. CAŁE 5 kartek. Koło 13, gdy Szef wrócił z kolejnej wycieczki po lokalnych biurach celem skonsultowania najnowszych przygód bohaterów “Dlaczego Ja?” postanowił sprawdzić jak idzie Dziadowi.
A temu nie idzie. W sensie, cały dzień kontynuował przeglądanie głupich for internetowych w poszukiwaniu mądrości życiowych i za swoją robotę się nawet nie zabrał. Szef oczywiście się trochę zdenerwował, ale ponieważ nie ma nawet najbardziej ułomnych zdolności dyplomatycznych czy przywódczych, to w nieudolnych słowach starał się poprosić Dziada, żeby jednak to dziś zrobił, bo termin się kończy. Na co ten wypalił:
-Co to ma być?! Od kiedy przyszedłem tylko rób i rób! Co ja jestem! Co to za nagonka na mnie?!
W tym momencie schowałem mordę do kubka z kawą. Żeby na twarzy nie było tak perfidnie widać mojej szaleńczej radości, a i ręka żeby nie pozostawała wolna gdy miałem go w jej zasięgu.

1 komentarz:

  1. nooo nie można się przepracowywać przcież. praca jest od odpoczynku

    OdpowiedzUsuń