"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

czwartek, 12 września 2013

Dzień osiemdziesiąty piąty- ahahahahahahahahahahahahaaa...


Dzisiaj śmieszny dzień. Co prawda rano przeklinałem do niemożliwości, jako że dobrze mi się spało, a tu do roboty... Przez to też pewnie pierwszy raz w życiu spóźniłem się do pracy o całą minutę. Niby nic, ale jednak u nas to od razu wychodzi. Gdy człowiek się spóźnia, musi iść osobiście do odpowiedniego wydziału i się odpowiednio wypłaszczyć przed urzędnikami, żeby nie skończyło się naganą. Nie zawsze się udaje, ja miałem szczęście. Pewnie też dlatego, że po mnie przyszło tam jeszcze dwóch dyrektorów wydziałów...
Zaraz więc po tym w dobrym humorze udałem się do biura, a tam kolejna niespodzianka tego dnia. Szef kłóci się z Dziadem. I to prawie na noże. Ich krzyki słyszałem już na korytarzu i wiedziałem, że to może być dobry dzień. Jak wszyscy się pokłócą, to nikt nie będzie sie do siebie odzywał, a w związku z tym również nikt nie będzie mi przeszkadzał. Niestety nie do końca było tak.
Wlazłem więc do biura i zobaczyłem to, co spodziewałem się zobaczyć. Szef stoi przy Dziadzie i coś mu wykłada, Dzad siedzi i się odszczekuje. To, czego się nie spodziewałem, to wystraszony klient siedzący koło nich. Kłótnia nie dotyczyła nawet jego, tylko jakiejś ubzduranej nielojalności. O co w tym chodzi? Już wyjaśniam.
Dzień wcześniej przyszedł do nas dyrektor takiego samego wydziału jak mój, tyle że z jakiegoś ościennego urzędu. To jest taka trochę menda. Zawsze przychodzi niby w odwiedziny, a tak na serio ma jakąś sprawę do załatwienia, tylko nie chce się do tego przyznać. Tym razem było dokładnie tak samo, a “romans” miał do Dziada. Oczywiście jak to zazwyczaj w przypadku odwiedzin Szef także przyłazi do naszego biura i wszyscy siedzą na jednej kupie nad kawą i okazjonalnie ciastkami. Tym razem ciastek nie było.
Siedzieliśmy więc chwilę gdając o pierdołach i po małej godzinie koleś przechodzi do meritum, mówiąc po co przyszedł zatruwać nam powietrze. Prosi, żeby jednego dnia Dziad do niego wpadł i coś tam mu wytłumaczył jak zrobi. Dziad odpowiedział, że chętnie (szczególnie, że wprost od niego zwieje sobie wcześniej do domu) o ile Szef go puści. A Szef głupkowato się uśmiecha, jak to czasem miewa w zwyczaju. I wsio.
Wracamy do tego, o co się kłócą- jak mówiłem o nielojalność. A ta przejawia się tym, że Dziad umawia się z dyrektorem wydziału z innego urzędu, za jego plecami. Tak, dobrze kojarzycie- facet powiedział o tym Dziadowi w obecności Szefa, Dziad powiedział, że pójdzie jak Szef się zgodzi, Szef głupkowato się uśmiechał, a następnego dnia ma pretensje do Dziada.

2 komentarze:

  1. No przecież wyraził skrajną nielojalność. To niedopuszczalne.
    Wystraszony klient... ej ja myślałem, że do urzędów to chodzą petenci, wyłącznie. Przecież klient to ktoś kto ma swoje wielkie prawa...
    :):)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z tym jest pewien problem i do dziś tak właściwie nie wiem jak ich nazywać... W większości ciągle używa się petent/interesant. Ale wraz ze zmianami ustrojowymi i zmianami w podejściu do administracji (menadżer, zarządzanie i takie pierdy) weszło też do użytku klienci i część tak mówi :P

      Usuń