"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

czwartek, 17 października 2013

Dzień osiemdziesiąty dziewiąty- trochę marudzenia.

Dziś sobie po marudzę na wszystko i wszystkich bez większego skupiania się na jakimkolwiek motywie przewodnim. Hm, czy ja właśnie opisałem dzisiejszą notkę, czy moje życie?
Szef przekracza wszelkie granice mojego spokoju i opanowania. Te co prawda są bezkresne niczym mongolskie stepy, ale widać Szef to jakiś daleki potomek Tuhaj-beja i przemierzanie stepów nie jest mu obce. Wczoraj gdy akurat biegałem po urzędzie ze sprawami (dobra, przyznam się- siedziałem na kawce, ale tylko dlatego, że musiałem coś załatwić prywatnie, a jak załatwić coś prywatnie poza godzinami pracy, jak w godzinach pracy muszę siedzieć w tej samej pracy i o tej samej godzinie kończę robotę co inni... I dlaczego mi nie wierzycie?) dzwoni do mnie.
-Gdzie jesteś?
-Tu i tam...
-Ale na miejscu?
-No w Urzędzie.
-To chodź szybko.
-Teraz nie mogę, zajęty jestem, za 20 minut wracam.
-Chodź bo plan [pi pi pi pi]...
Akurat kawę mi zalali. Po prostu bueno, szczególnie, że na ten plan w momencie, w którym dzwonił mieliśmy cały miesiąc jeszcze. A już właściwie był gotowy, tylko dopisać kilka cyferek i wydrukować. Ale nie, muszę lecieć.
Wpadam do biura jak błyskawica, bo chcę jak najszybciej załatwić to i wrócić do ważniejszych spraw. Patrzę, Szef siedzi z jakimś dziadem. Nie naszym, jakimś innym. Okazuje się, że ten dziad zakłada sobie jakieś kółko różańcowe, czy wzajemnej adoracji, czy coś w tym stylu. I teraz potrzebuje papierków do tego. Oczywiście mój wydział nie ma z tym nic wspólnego, więc co właściwie mam tu robić?
Już mówię. Dokumenty te znajdują się pod konkretnym adresem w necie. Konkretnie na stronie głównej organizacji zrzeszającej kółka różańcowe. A gdzie moja rola w tym wszystkim? No cóż. Mam wejść na tą stronę i wydrukować te kilka dokumentów. Nie może tego zrobić Szef “bo wiesz jak jest”, tylko specjalnie sam muszę kopsnąć się z przeciwnego skrzydła i porzucić świeżo zalaną kawę. Ten Nowy Dziad ze swoim Kółkiem Różańcowym mi się nie spodobał. No i już mnie wkurzył. A zauważyliście, że zapisałem ich dużą literą? Zapamiętajcie. Do nich wrócimy. Za dłuższy czas.
Tymczasem Dziad w zamyśleniu westchnął “to były czasy”. Była to swoista kropka postawiona po dłuższym wywodzie dotyczącym II wojny, SS-manów, przymusowych wcieleń do wojska, etc. Jego przemyślenia są zazwyczaj ciekawo-szokujące. Toczą się głównie wokół chęci zaostrzenia prawa co do ludzi, którzy już go w jakiś sposób oszukali, bądź mogliby go oszukać. I tak głośna sprawa Amber Gold powinna nie tylko zakończyć się ogromnymi wyrokami, najlepiej śmierci, ale też kompletnym zaostrzeniem kontroli wszystkiego. A, że trzeba by zatrudnić jeszcze więcej urzędników i ograniczyć ludziom prawo dysponowania własnymi pieniędzmi? To nic, Dziad potrzebuje opieki, bo boi się oszustów.
Walczyć też Dziad chce ze wszystkimi przywilejami, o jakich tylko usłyszy. Dopłaty z funduszu pracowniczego jakie mamy w Urzędzie dla mniej zarabiających doprowadzają go do białej gorączki. Tak jak dowolna inna pomoc “socjalna”. I tak będzie niedaleko koncert pewnych podstarzałych rockmanów, którzy śpiewają o zejściu ze sceny niepokonanym. Przyszedł z tą informacją do nas koleś zajmujący się sprawami pracowniczymi i związkowymi:
-No część, chcecie iść na koncert?
-Tak, koncert, znowu dopłaty tylko dla niektórych. To w ogóle nie ma sensu, powinny być zlikwidowane.- oburzył się Dziad.
-Nie, tym razem wszyscy mogą iść za darmo.
-O, te dopłaty są wspaniałe.
Cały Dziad, który właśnie obchodził urodziny. Dostał ode mnie Merci, choć w sumie nie mam za co mu dziękować. Nawet nie poczęstował, ani tym, ani niczym innym. Nie to, żebym oczekiwał, czy wymagał. Ale jak mówi Szef, “wiecie jak jest” i jutro urodziny ma moja była współpracownica. Jestem zaproszony na obiad, ulubioną formę pracy w Urzędzie zaraz po kawie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz