"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

niedziela, 13 października 2013

Dzień osiemdziesiąty ósmy- odłamkowym ładuj!

Myślałem, że w naszym kraju niewiele rzeczy może mnie już zdziwić. Pracuję w urzędzie, więc odchodzą tu takie cyrki, o których się filozofom nie śniło. A klasycy administracji czy zarządzania w grobach się przewracają. Z doświadczenia też wiem, że zasada ta odnosi się także do innych urzędów, czy w ogóle wszystkiego, co ma gdzieś w nazwie bądź statucie “państwowe” lub “publiczne”. Zwróćcie na to uwagę, jeśli jeszcze nie zwróciliście- każda organizacja państwowa jest znacznie większa, pożera znacznie większe fundusze, a mimo to działa znacznie wolniej i gorzej, niż dowolne prywatne inicjatywy zajmujące się tą samą działką.
Dziś będzie o jednej z nich. PKP konkretnie. Niestety, moja droga służbowa musiała chwilowo przeciąć się z drogą tego potwora. Prywatnie unikam ich jak ognia. Prawie każda podróż, jaką odbyłem ich wspaniałymi pociągami, była zła. Brud, smród, nie działające kible, zimą zimno, latem ciepło, dworce przedstawiające sobą obraz nędzy i rozpaczy, ciągłe przesiadki, spóźnienia, ścisk, ogólnie tragedia na torach i w okolicach. Wszyscy to wiem. Organizacyjnie jest jeszcze gorzej.
Misję miałem prostą- założyć taki mały dyngs, w miarę możliwości w miejscu niedostępnym dla pospólstwa i z możliwością wsadzenia wtyczki do kontaktu. To wszystko w obrębie budynku dworca. Ile z tym roboty mogłoby być? W normalnej firmie gdy robię coś takiego, wygląda to w sposób następujący: dzwonię i umawiam się na spotkanie, spotykamy się i wyjaśniam o co chodzi, osoba upoważniona wskazuje mi miejsce i kontakt, ściskamy sobie dłonie i idziemy każdy w swoją stronę. Po jakimś czasie wracam i ściągam dyngs. Ważne jest jeszcze jedno- muszę mieć do niego dostęp 24/7. Z czym nie ma zazwyczaj problemu, bo w miejscach, które wybieram, jak to w dużych firmach, zazwyczaj jest ochrona lub jakiś inny cieć, który siedzi 24/7.
Teraz jak to się dzieje w PKP. Wpierw telefon i umawiamy się na spotkanie. Wszystko wygląda podejrzanie dobrze. Czyżby 20 lat ciągłej modernizacji, restrukturyzacji, czy jak to tam zwać, wreszcie przyniosły jakiś efekt? Och, naiwny każdy, kto ma takie nadzieje. Na spotkaniu zamiast jednej kompetentnej osoby z kolei, stawia się cała zgraja ludzi. Facet, z którym się umawiałem, przedstawia mi ich po kolei- PKP Nieruchomości, PKP Energetyka, zarząd dworców, jakiś przedstawiciel kolei regionalnych czy kij wie kogo, sekretarka jakiegoś biura chyba od malowania ławek i pan Zdzisiu.
Co to ma być?! Ano, to wszyscy ludzie, którzy są potrzebni do zawieszenia dyngsa. Niech im będzie, przynajmniej są wszyscy i nie będzie trzeba biegać za dużo. Szybko tłumaczę więc o co chodzi, wyciągam i pokazuję dyngs i mówię gdzie miałby być. I zaczyna się jazda.
Nieruchomości: Dworzec to dworzec, to nie nieruchomość.
Dworce: To u nas, ale podłączenie do prądu, więc energetyka, słuchamy.
Energetyka: My możemy przypiąć to do prądu, ale nie decydujemy o dyngsie.
Dworce: My tym bardziej, nieruchomości?
Nieruchomości: To nie nasze, ale macie tam założyć licznik prądu.
Pan Zdzisiu: Licznik prądu do czegoś takiego? Czy to się w ogóle opłaca?!
Nieruchomości: Licznik musi być, musimy się rozliczyć.
Energetyka: Nie ma sprawy, kupimy licznik, poprowadzimy osobną linię ze skrzynki przez 4 pomieszczenia i 2 kondygnacje i podepniemy.
Dworce: Panie, ile to prądu żre?
Ja: No tak jakoś, za około 10 zł rocznie...
Sekretarka: To chyba się nie opłaca...
Nieruchomości: MA BYĆ LICZNIK MUSIMY SIĘ ROZLICZYĆ!!!!!
Energetyka: Zrobimy, tylko wpierw musimy mieć pozwolenie od was żeby robić.
Nieruchomości: To nie my, to dworzec.
Dworce: Ale to dotyczy nieruchomości, a nie dworca jako dworca...
Ta dyskusja trwała ponad godzinę. Gdy wreszcie ustaliliśmy, że wszyscy oni za to odpowiadają, czyli nie odpowiada nikt, poszliśmy zamontować dyngs. Na szczęście bez licznika. Idziemy na dworzec i teraz zagadka za 100 punktów. Gdzie są klucze? Oczywiście, nie ma. Kto je ma? Oczywiście nie wiadomo. Zaczęła się bieganina, szukanie, każdy przerzuca na każdego, ostatni widział je pan Zdzisiu, ale to 5 lat temu i oddał na pewno nieruchomościom, te nie mają, a energetyka to może wyrwie płytę wiórową i wejdziemy przez wybite X lat temu okno.
Klucze na szczęście się znalazły. W “najmniej spodziewanym” miejscu, u sprzątaczki. Wszystko zamontowaliśmy, podpięliśmy, działa. Teraz muszę mieć dostęp 24/7, więc klucze zostawimy w kasie, w każdej chwili będę mógł je wziąć. I tu niespodzianka, nikt nie wiedział, że kasy są czynne tylko do pewnej godziny. A to dla mnie niewystarczające. Po “krótkiej” dyskusji ustalamy, że w drodze wyjątku mogę dorobić sobie ten jeden klucz. Super, będzie czekał w biurze energetyków.
Po weekendzie do nich dzwonię, że chciałbym przyjść i dorobić. No ale ich nie ma... Mówią za to, żebym przyszedł i zabrał sobie z kasy, bo oni i tak go z kasy jeszcze nie wzięli. Ok, mi pasuje, tylko niech zadzwonią do kas i uprzedzą kasjerki, że będę. Nie zadzwonią, bo nie mają przy sobie do nich numerów... No nic, idę z duszą na ramieniu, czy ta eskapada nie pójdzie na marne. Wchodzę na dworzec, podchodzę do okienka kasy.
-Dzień dobry pani, ja chciałbym pożyczyć sobie na godzinkę kluczyki do wszystkich pomieszczeń na tym dworcu, kas, magazynów, skrzynek elektrycznych, wszystkiego.
-A proszę bardzo, to te. Się pan nie śpieszy, byleby dziś wrócił.
-Dziękuję, energetyka do pani jednak dzwoniła, że będę?
-Nie, nie. Nikt nie dzwonił. My te kluczyki dajemy każdemu, kto poprosi. W sumie nie powinniśmy ich w ogóle trzymać, to nie nasze zadanie, więc co one nas mają obchodzić?
-Aha... To... fajnie...

6 komentarzy:

  1. ejjjjjj ejjjjjjjj ejjjjjjjjj *devil thoughts*

    OdpowiedzUsuń
  2. No nieźle... Zastanawia mnie w takim razie jakim sposobem ten pokręcony system jeszcze w ogóle działa i pociągi jeżdżą, a niekiedy przybywają nawet na czas...

    OdpowiedzUsuń
  3. Od jakiegoś czasu codziennie czytam po kilka postów z Twojego archiwum. Urzędnicy to bardzo nielubiana przeze mnie grupa zawodowa. Znienawidzona wręcz. Twoje opisy pracy urzędniczej pokrywają się niestety z moimi obserwacjami. Aczkolwiek nie raz i nie dwa przemknęło mi przez myśl: "Nie, to niemożliwe, aby ci ludzie byli tak tępi. Nawet po odjęciu 30 procent podkolorowania tych historii".
    Nie obawiasz się, że za kilka lat staniesz się taki sam?
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Hm... Nie. Staram się zachować zdrowy dystans i właściwe podejście. A do tego traktuję to jako pracę przejściową, nie chciałbym utknąć tu na zawsze. A przynajmniej nie w tym wydziale ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. To może jakiś list (błagalny?) do Deutsche Bahn, żeby wreszcie wykupili PKP?
    Albo może od razu do Angeli z propozycją, żeby cały kraj wykupili - będzie taniej i szybciej niż kolejny Blitzkrieg organizować ;)
    A nasi politycy i "wysocy rangą urzędnicy" na pewno nie zawiodą, wezmą swoja dolę i sprawa załatwiona :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Bardzo ciekawie to zostało opisane.

    OdpowiedzUsuń