"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

piątek, 7 marca 2014

Dzień sto ósmy- o higienie.

Mamy w biurze kącik sanitarno-kuchenny pod postacią zlewu i suszarki zawieszonej nad nim. Gdy ktoś poczuje potrzebę, może tam umyć ręce, kubek i nie tylko. Mam z tym przeboje od samego mojego przejścia do tego wydziału.
Zaczęło się od tego, że chciałem umyć kubek. Ale niespodzianka- nie ma gąbki ani szmatki do mycia, o płynie nie wspominając. Okazuje się, że powód tego jest banalnie prosty- nikt, oprócz mnie, nie myje naczyń.
Właściwie to trochę skłamałem. Była gąbka i płyn do naczyń. Gąbka tak sfatygowana i śmierdząca, że aż bałem się ją dotknąć. Okazało się, że to sprzątaczce nie chce się nosić i po prostu zostawia ją w naszym zlewie, żeby potem szorować nią umywalkę, śmietniki, czy kible nie wiem. Przynajmniej robiła tak ta sprzątaczka z KGB/GRU/FSB, która według Dziada była najlepszą sprzątaczką ever, bo robiła za jego prywatną niewolnicę do sprzątania. M.in. myjąc jego kubki. Chyba tą gąbką od śmietnika.
Płyn też nie był płynem, a mydłem w płynie, którego oczywiście i tak chętnie czasem używałem, np. żeby umyć łapy przed drugim śniadaniem. Szybko jednak Dziad wyprowadził mnie z błędu, gdy zauważył, że mydło zaczęło znikać i stwierdził, że ktoś chyba wylewa. Serio, używałem tylko odrobinkę, ledwo żeby się zamydliło, a to znaczy, że rąk też nie myją. Ja aktualnie chodzę do kibla myć, bo tu mnie już cholera zaczęła trzaskać.
Oprócz wyżej wspomnianych jest jeszcze wieszak ze ścierką i ręcznikiem, który raz na jakiś czas Dziad bierze, żeby wyprać. Niesamowite, ale to jeden z niewielu jego wkładów w pracę tutaj. Choć ich również staram się nie używać, mimo że początkowo to robiłem. Bo było dla mnie logiczne- szmata do wycierania mokrych naczyń, ręcznik do wycierania mokrych dłoni. Potem mieliśmy jakąś imprezę, na którą zamówiliśmy do biura żarcie i przyszło kilku ludzi, akurat Dziada nie było, więc i oporów przed przyjściem nie mieli. Wśród zamówionych były m.in. ryby, gołąbki, etc. Część z tego spadła z biurek i ubrudziła Szefowi buta, którego on następnie wytarł z tego ręcznikiem, który odwiesił z powrotem jakby nigdy nic. 2 tygodnie potem wisiał tam, zanim został wyprany. Nie wiem jeszcze co jest źle robione ze szmatą, ale dla pewności wolę, żeby moje naczynia schły naturalnie, a ręce wycieram w spodnie, na pewno czystsze od ręcznika.
Dziad jak wiecie już z wcześniejszych notek, je różne specyfiki na drugie śniadanie. Czasem przynosi sobie buraczki w słoiku, czasem jajka na twardo, kiedy indziej zasmrodzi biuro ogórkami kiszonymi. Jak już zauważyliście, część z tych dań powoduje zabrudzenie przestrzeni “roboczej” na jego biurku. Skorupki od jajek, czy pozostałości po obieraniu rzodkiewki. Głupio tak pozostawić je w tym miejscu, mógłby przecież pobrudzić gazetkę z Lidla czy innej Biedronki, więc po jedzeniu sprawnym ruchem rękawa zmiata je wszystkie na podłogę. Już nawet sprzątaczki konspiracyjnym szeptem przekazały mi swoje odczucia co do tej taktyki.
A tymczasem ja mam za zadanie przygotować kawę dla interesantów, którzy łaskawie przeszkodzili Szefowi w opierdalaniu się. W związku z tym zastanawiam się, czy mam podać im mokre filiżanki czy wytrzeć je na sucho szmatą lub ręcznikiem? No bo przecież nie podam upieprzonych poprzednio pitą w nich kawą, po której Szef je “umył”.

1 komentarz: