"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

czwartek, 12 czerwca 2014

Dzień sto dwudziesty drugi- mam wyższe wykształcenie, chociaż studiów nie skończyłem.

Ile napisaliście w swoim życiu prac magisterskich, licencjackich lub dyplomowych? Bo ja mam za sobą trzy magisterki. Łohohoho, nieźle nie? Nie. Z tych trzech moja jest jedna. I z wiadomych powodów o niej nie będę się rozpisywał.
Pierwszą z nie-moich napisałem niedługo po przejściu do wydziału, w którym aktualnie się znajduję. Właściwie to nie do końca miałem ją tworzyć, ale okazało się, że właściwa autorka jest najzwyczajniej w świecie tak tępa, że nie wyróżniała się na tle Szefa i Dziada. W związku z czym to ja musiałem jej pracę dyktować, pomimo tego, że nie miałem najmniejszego nawet pojęcie o temacie. A ponieważ ostatecznie także obsłużenie MS Word przekroczyło jej możliwości, to ktoś musiał jej całą pracę odpowiednio sformatować. “Ktoś”. Używanie pendrive’a, maila czy dowolnych dysków w chmurze w sposób oczywisty stanowiło dla niej czarną magię, więc przyniosła swojego laptopa z pracą. Odpaliła i postawiła przede mną, gdy z założonymi rękoma czekałem, aż się odpali. I moja niewzruszona poza trwała także po tym, gdy na tapecie pojawiło się dwóch umięśnionych mężczyzn, a członek jednego z nich znajdował się w odbycie drugiego.
-Oj, przepraszam, koledzy musieli mi ustawić.
Spoko, gorsze rzeczy widziałem w internetach, choć jeśli to była 8 rano, to chyba ktoś nie raczył nawet palcem kiwnąć przed przyjściem do mnie z prośbą o pomoc.
-Cały wieczór nad tym siedziałam i nie dałam rady.
Tjaaaaaa… W każdym bądź razie, ogarnąłem jej tą pracę i usłyszałem jakieś dziękuje.
Drugą dopiero co skończyłem i tu już nie było zbytniego wyboru. Córka dyrektorki jednego wydziału zgłosiła się do mojego Szefa z ideą, żeby napisał jej magisterkę, a on podchwycił jej ideę bardzo dosłownie i zgłosił się do mnie, żebym napisał jej magisterkę. To raczej w sumie było ogłoszenie faktu, niż zapytanie ofertowe.
Całkowicie gorsza opcja. Nie mogę się już wymądrzać dyktując i poprawiając, teraz ja muszę to napisać w całości. Istnieje nawet drobne prawdopodobieństwo, że autorka, czy raczej osoba wypisana na stronie tytułowej, nawet tego nie przeczyta. Na szczęście (tak, to ironia) postanowił mi pomóc Szef. Ba! Nawet postanowił wziąć stery tej pracy w swoje ręce. Mi to bardzo odpowiadało, skoro już i tak byłem w dupie. Jego udział ograniczył się do przynoszenia mi różnych książek z jego gabinetu z zaznaczonymi fragmentami, które mam przepisać “po swojemu”.
Dzięki temu ja się nie napracowałem, bo jak sami się domyślacie nie zmieniałem za wiele, a praca jest tak niespójna jako całość i tak wprost zerżnięta, że na pytanie Szefa
-Myślisz, że będzie plagiat?
Odpowiedziałem tylko
-Niehiehiehie.

Ku mojemu zaskoczeniu praca przeszła. Promotor nie ma żadnych uwag.
Eh. Wyższa Szkoła Lansu, Baunsu, Administracji i Zarządzania w Koziej Dupie Dolnej. Zaczynam myśleć nad doktoratem. Może w Koziej Dupie Dolnej. W tak szacownej alma mater to i profesura jest w moim zasięgu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz