"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

czwartek, 14 sierpnia 2014

Dzień sto trzydziesty pierwszy- Bob budowniczy.

Wiecie, że Szef buduje swoją rezydencję. Temat ogółem przeciętnie zabawny, a tym bardziej ciekawy. “Trochę” doświadczenia w tym mam, więc informacje, jakie wymiary będzie miała skrzynka elektryczna przy domu nie jest w stanie skupić mojej uwagi. Interesujące (oczywiście w kontekście tego wszystkiego) jest, że Szef posiadane plany budowy dostosowuje do swoich potrzeb. Nie do końca jestem pewien, czy takie działanie jest zgodne z prawem autorskim i budowlanym, ale on “wie jak jest”, a poza tym on pracował wcześniej w jakimś zakładzie ogólnobudowlanym, to tym bardziej “wie jak jest”. Szkoda, że nie został tam, szczególnie, że po ponad 15 latach w Urzędzie wciąż nie wie, czym jest pieczęć nagłówkowa.
Ale ok, jak wie, to niech robi. Ja się nie znam, więc staram się trzymać instrukcji- czasem tylko lekko je modyfikując, gdy już jestem święcie przekonany, że daną czynność można zrobić lepiej. Widać Szef tak ma. Czy aby na pewno?
Dziś dostaliśmy kolejny papierek do wypełnienia, ankietę. Pamiętacie ankietę dla BOR-u? No, to tym razem faktycznie była dla ubezpieczalni. I oczywiście trafiła do mojego przełożonego, który w pocie czoła zaczął ją wypełniać, próbując wspierać się moją wiedzą.
-Młody, ile metrów nad poziomem tafli najbliższej rzeki lub zbiornika wodnego znajduje się Urząd?
Eeeee, co? Skąd ktokolwiek ma to wiedzieć?! I po jaką cholerę to ubezpieczycielowi, nie mógł spytać o odległość od najbliższego dużego, wylewającego, zbiornika wodnego?! A co jeśli będzie on 100 km dalej, za wysokim pasmem górskim, ale różnica poziomów będzie wynosiła tylko 2 m? Widać w ubezpieczeniach też tworzą idiotyzmy.
Oczywiście tą uwagą podzieliłem się z Szefem. Niezbyt był zadowolony z odpowiedzi. Gdyby mi dał choć niwelator, łatę i kogoś do pomocy, to mógłbym mu to zmierzyć. Ale teraz przynajmniej nie truł mi więcej głupimi pytaniami. Postanowił pytać innych, więc przy najbliższej okazji chwycił za telefon:
-Czołem, słuchaj. Powierzchnia budynku to to samo, co kubatura, nie?
-...
-No, powierzchnia i kubatura, to samo.
-...
-No właśnie, bo obie mierzymy w m3, nie?
-...
-Myślisz? To co to jest powierzchnia wtedy?
-...
-No dobra, to nie wiem, coś wymyślę.
Co ja słyszę? Jak w ogóle 40+ letni facet może zadawać takie pytania? No… No po prostu ja pierdolę. Ale chwila, czy koleś nie rozróżniający pojęcia powierzchni od kubatury i m2 od m3 samodzielnie modyfikuje projekty budowlane pod własne widzimisię?
“Kochany pamiętniczku, przypomnij mi proszę, żeby nigdy nie zjawiać się pod dachem Szefa”.

1 komentarz:

  1. Czepiasz się. Ja też mam 40+ i... czasami zapominam jaki mamy rok.

    OdpowiedzUsuń