"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

czwartek, 25 września 2014

Dzień sto trzydziesty szósty- nie czytajcie przy jedzeniu.

Przypomniał mi się taki kawał, dość stary:
Hrabia tańczy z hrabiną i ta nagle pierdnęła.
-Oj, prosiłabym, żeby to zostało między nami.
-No ja wolałbym, żeby się jednak rozeszło.


Dlaczego przypomniał mi się właśnie teraz? Bo siedzę spokojnie w pracy, piszę jakieś ważne rzeczy na Facebooku, gdy nagle poczułem potworny smród. Fetor zwykłego gówna. Pardon. Niezwykłego. Bo zwykłe aż tak nie wali po nozdrzach. Odór gorszy niż w Toi-Toiach trzeciego dnia imprezy, instensywniejszy niż w sławojkach. A uwierzcie mi na słowo, przez swoje studia i hobby wiele czułem i widziałem. To dość głęboko filozoficzne doznania, które pozwoliły mi w zupełności zgodzić się z Nietzsche, kiedy spoglądasz w otchłań ona faktycznie również patrzy na ciebie. Jednak to co poczułem w tym momencie nie śniło się nawet filozofom.
W pierwszej chwili myślałem, że to moje własne ciało mnie zdradziło. Przechyliłem się na fotelu w prawo i lewo, ale nic nie czuć, żadnego podejrzanego ciepełka. Rozglądam się więc dookoła, żeby znaleźć i zneutralizować źródło tego smrodu zanim zemdleję, a muszę Wam powiedzieć, że jestem na smród mega odporny. Była nawet taka sytuacja, że przy jednym skażeniu środowiska ściekami wyciekłymi z zakładów przetwórczych zatrudniających X tysięcy pracowników Szef rzygał jak kot, a ja patrzyłem na niego, o co mu chodzi. Śmierdziało. Śmierdziało gnijącymi resztkami zwierzęcych wnętrzności zmieszanymi z wonią ludzkich odchodów.
Ale to było nic przy tym, co teraz czuję. Moja, zaczynająca już boleć, głowa desperacko szuka źródła tego ochydnego zapachu. Patrzę nawet na sufit, może jakaś rura kanalizacyjna pękła? Spuszczając wzrok z powrotem na jego naturalny poziom widzę Dziada. Obżerającego się czymś ze swojego słoiczka. Chwila analizy pozwoliła mi stwierdzić, że to kiszona kapusta z całymi ząbkami czosnku. Mocno kiszona, prawie gnijąca już kapusta z mało subtelnym dodatkiem czosnku. Zapach gówna.
Ja rozumiem wiele. Sam lubię szczurburgery z sosem czosnkowym. Ale do cholery, są jakieś granice. Dziad zaraz po konsumpcji poszedł pogadać z jakimś kolegą. Otwieram wszystkie drzwi i okna, już pół godziny staram się wywietrzyć ten smród. W myślach wyrażam tylko gorącą nadzieję, że nikt do nas dziś nie przyjdzie.
Takie wrażenia zapachowe dostarcza mi nie tylko Dziad. Dla przykładu według Szefa najlepszym zestawem śniadaniowym jest puszka rybna. O 7 rano przyozdabia biuro smrodem jakiegoś śledzia w oleju czy innych szprot. Sprzątaczka opróżnić kosze przychodzi po 14, wnioski wysnujcie sami.
Dlaczego z tymi ludźmi muszę mieć problemy, nawet na tak podstawowej płaszczyźnie wzajemnego współżycia? A może to złe pytanie. Dlaczego ja się przejmuję i dlaczego mi zależy? Skoro Dziad idzie do Szefa wszystkich Szefów po podpis z mordą walącą gównem, to dlaczego ja po żarciu pakuję do japy gumę do żucie?
Nie, nie, nie. Muszę trzymać poziom. Wlazłem między wrony, ale nie będę krakał jak i one.

A tą notkę popełniłem, bo tak jak hrabia z kawału chciałbym, żeby to się rozeszło.

1 komentarz:

  1. a ja pamiętam, że jak śmierdziało z wozu przewożącego świnki, i to przez chwilkę, to jęczałeś, że się nie da wytrzymać ;>

    OdpowiedzUsuń