"Ludzie mówią, że powinienem być urzędnikiem. Piję dużo kawy i mam wszystko w dupie."
Zanim poszedłem do urzędu myślałem, i to całkiem poważnie, że to normalne miejsce pracy jak każde inne. Że rano pójdę do pracy i po 8 godzinach wrócę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zmęczony, ale zadowolony- ze swojego dzieła, z wkładu w rozwój lokalnej społeczności no i z pensji. Moje wyobrażenie nie mogło być chyba bardziej mylne...
Oto zapiski z mojej pracy, spojrzenie “od wewnątrz” na pracę w jednym z polskich urzędów. Przy okazji zastrzegam sobie prawo do podkolorowania moich historii, ale o nie więcej niż 10%. ;)

czwartek, 2 października 2014

Dzień sto trzydziesty siódmy- kapucyńska praca.

Tak, wiem. Mówi się o pracy benedyktyńskiej, ale my dzisiaj zaczniemy od kapucynów. A konkretnie ich trzepania. Szef wychodząc ze swojego biura zadał dość intrygujące pytanie:
-A wiecie jak to się robi z tą, no, onanizacją?
Nie do końca rozumiem pytanie, ale zanim zacznę uszczegóławiać “co” się z nią robi wolę zadać inne pytanie.
-Ale po co?
-No bo muszę teraz zrobić.
Teraz? Tutaj? Czy ja się może jeszcze nie obudziłem? Może moje lekkie przeziębienie nie jest tak lekkie i mam majaki związane z wysoką gorączką?
-Co zrobić?
-No to z dokumentami i onan… onani…
Już chyba wiem, o co chodzi.
-Zanonimizować?
-No, no tak.
Zastrzelcie mnie. Nie wiem czy zdajecie sobie sprawę jak ciężka robi się nawet najprostsza praca, gdy wpierw trzeba poświęcić energię na wymyślenie o co właściwie ma w niej chodzić? Mam nadzieję, że nie wiecie. Ja wiem. I wiem też, jak poprawnie onaniz… tzn. anonimizować nasze dokumenty. Wymaga to ode mnie lekkiej ekwilibrystyki, ale wszystko się da.
Teraz ustalmy jedną rzecz- obieg dokumentów w Urzędzie jest dwojaki. Oficjalny i niezbyt. Bardzo łatwo je rozróżnić- pierwszemu towarzyszy cała paleta oficjalnych pism, drugie załatwia się przez telefon. W związku z tym oba rządzą się swoimi prawami. Pierwsze przechodzi całą przewidzianą prawem drogę zbierając po drodze wszystkie niezbędne pieczątki i podpisy, głównie dlatego, że jest do użytku oficjalnego. Drugi pomija te biurokratyczne bzdety, szczególnie, że nie jest później używany w oficjalnych celach. Np. gdy wydział X musi odpowiedzieć komuś na pytanie czy w Urzędzie dzieje się cośtam cośtam. Wydział X nie wie, więc obdzwania inne wydziały prosząc o podrzucenie mu informacji na dany temat jako ściągawki. Nie wyjdzie to poza wydział, poza Urząd, nie potrzeba się więc spinać, choć zanonimizować by wypadało jednak.
I coś takiego właśnie zrobiłem, celem podrzucenia do wydziału X. Szef jednak wymyślił sobie, że koniecznie chce podpis, że dostali to od nas jak przy obiegu oficjalnym. Tłumaczę więc mu to, co przed chwilą wytłumaczyłem Wam, jednak ten się upiera. No nic.
-Macie, ale Szef chce, żebyście się podpisali.
-Co? Po cholerę?
-No bo Szef.
-No tak…

Wracam więc z kopią zanonimizowanego dokumentu, na którym czerwonym długopisem widnieje napis “Serdeczne podziękowania dla wspaniałomyślnego dyrektora Szefa za bezproblemowe udzielenie wglądu do dokumentów dla niżej podpisanego i pełnego wdzięczności wydziału X”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz